poniedziałek, 4 lutego 2013

BwO - Roz I - Jak załatwić tydzień miodowy?

☆ seria: BLONDYNKA W OPAŁACH 
☆ tytuł odcinka: Sex and the C...ountry.
☆ autorka: Enji,
☆ beta: Aguś,
☆ gatunek tekstu: komedia romantyczna, perypetie (tradycja~ po prostu nie wychodzą mi angsty),
☆ ostrzeżenia: seks, przekleństwa, alkohol,
☆ notka autorska:

Wpadłam na pomysł, aby stworzyć na wpół humorystyczną serię o „Ruki’s little problems” zatytułowaną tak, jak widać powyżej: BLONDYNKA W OPAŁACH (w temacie skrót BwO). 

Tytuł odcinka nawiązuje do angielskiego tytułu filmu "Sex w wielkim mieście" (Sex and the city). Jest on swoistą parafrazą (google w ruch?). 

Odcinek dedykuję Rikaru, jako że to ona natchnęła mnie do fabuły epizodu. Myślę, że wątek będzie odrobinę nietypowy. A bynajmniej sama nigdy nie spotkałam się z podobnym, więc liczę że będzie tylko dobrze. 

Dzięki Skarbie i nie opuszczaj mnie więcej na rzecz Need For Speed Most Wanted. Niby artysta powinien cierpieć w samotności, ale jestem tylko małomiasteczkowym pismakiem.

Ten fick to już prawdopodobnie legenda. Pisany przez rok. I również przez rok rozpaczliwie czeka na kontynuację... Tymczasem, smacznego raz jeszcze!





ODCINEK I
~ SEX AND THE C...OUNTRY ~



I JAK ZAŁATWIĆ TYDZIEŃ MIODOWY




 – Ruki, popatrz na mnie – usłyszałem nie-prośbę-ale-polecenie znad najmniej pożądanego w tej chwili miejsca – znad mojego notatnika, obszaru   m o j e j   pracy. Może zabrzmiało to kompletnie banalnie, wiedz jednak, że to odrobinę tak, jakby ktoś stał nad operatorem dźwigu i zawracał mu głowę jakimiś pierdołami – jak przecena w corner shopie na fistaszki w trakcie transportowania dwutonowego bloku.


            Westchnąłem i uniosłem wzrok na Reitę, tak jak mi polecił.


 – Tak myślałem, to nie rozpaćkany makijaż – stwierdził zuchwale, podnosząc do góry mój podbródek, aby otaksować dokładnie całą twarz, jakbym chciał na niej coś przed nim ukryć. – Ktoś tutaj źle sypia. Albo za mało ssie krwi.


            Prychnąłem odrobinę żałośnie i wyrwałem z dotyku Akiry.


 – Za dużo vamp porn – sarknąłem kpiąco.

 – Też oglądasz? Ostatnio modne po tym Twilight-boomie – poklepał się palcem wskazującym o dolną wargę. Jak na mój gust był to gest zbyt serialowy. Tak, Reita za dużo oglądał telewizji i zdecydowanie zbyt wiele podejrzanych nawyków z niej kopiował. Stał się kalką wszelkich reklamówek i telenowel.


            Nie odpowiedziałem mu i znów zasłoniłem się „obszarem   m o j e j   pracy”. Przyjaciel wykorzystał to, aby kontynuować poprzednią myśl.


 – Może byś już położył w końcu ten cholerny zeszyt? – zapytał zniecierpliwiony.

 – To nie jest zeszyt – otrzymał informację zwrotną.

 – Nie? – zbaraniał i raz jeszcze popatrzył na moje zajęcie, jakby miał omamy. Niemalże usłyszałem jak mruga powiekami z nadludzką prędkością 250 klatek na sekundę.

 – Nie, to brulion z oprawią introligatorską.


            Zamilknął na chwilę trawiąc w szarych komórkach wiadomość. Error 404 Not Found, co? – pomyślałem ironicznie, niemalże się uśmiechając.


 – No to połóż swój cholerny bulion z oprawą aligatorską. Masz takie wory pod oczami, jakby cię odłączyli dopiero co od respiratora.

 – Ech… Powiesz mi wreszcie, o co ci chodzi, hm? – nie wytrzymałem presji. Im szybciej dowiem się, co sobie uroił pod blond czuprynką, tym szybciej będę miał go z głowy.


            Reita ewidentnie się speszył. Najwidoczniej zburzyłem jego misterny plan wolnego dążenia do celu rozmowy.


 – Pomyślałem, że zrobimy sobie mały urlop i wybędziemy gdzieś razem za miasto. Widzę, że potrzebujesz odpoczynku od Tokio, od studia, od swojego… nie-zeszytu – wydusił z siebie.


            Byłem już zmęczony rzucaniem spojrzeń uświadamiających mu absurdalność jego wypowiedzi. Wyczerpał już swój dzienny limit. Ale musiałem przyznać, że prawie rozczulił mnie swoją troską o bliźniego.


 – Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? – ściągnąłem do siebie brwi świeżo zrekonstruowane przez kosmetyczkę. – Jesteśmy w trakcie nagrywania do nowego krążka, a ty chcesz sobie robić bonusowe wakacje tak o? Myślisz, że gdzie pracujesz? W warzywniaku? „Tak szefie, przepraszam szefie, ale chciałbym wybrać godziny mojego urlopu” – powiedziałem to chyba bardziej gorzko niż zamierzałem. No trudno. Pali i chleje piwo, więc powinien być zahartowany na gorycz. 


 – Spoko, przemyślałem to i…


 – O! A to nie, to przepraszam. Faktycznie genialny pomysł! Widzę, że włożyłeś w to wiele trudu. „Przemyślałem to”! Mam szacunek do ciężkiej pracy.


 – Ruki mógłbyś nie być chociaż przez chwilę ironiczny? Zależy mi na tym – skarcił mnie z niecharakterystyczną dla siebie ostrością, czym odrobinę przycisnął mi hamulce. Postanowiłem dać mu świąteczną okazję, aby się wygadać. Skoro to „przemyślał”. – Wiem, że ani ja, ani Ty, ani nawet nasz liderek nie posiadamy takich zdolności dyplomatycznych, aby nakłonić producenta czy też managera na drobny urlop, jednymi słowy nie jesteśmy X-menami, ale… znam kogoś, kto posiada te skille.


 – Oświeć mnie – uniosłem brwi z powątpieniem.


 – Znasz to powiedzenie: Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle?

 – Coś sugerujesz?


            Reita spojrzał konspiracyjnie na promotora oddziału Sony Music. W zasadzie promotorkę. Takahashi Abigaile. Lat trzydzieści sześć. Wzrostu… za dużo. Zgubiłem się przy metr siedemdziesiąt siedem – gdyż jest wyższa nawet od Uruhy.


Często snuła się od biura do biura, jak pająk z przydługimi, anorektycznymi odnóżami, spoglądając na każdego spod sufitu wzrokiem zbyt ważnym, aby zatrzymał się na dłużej niż przepisowe trzy sekundy. Jeszcze częściej nie widzieliśmy tej persony osobiście – zapewne z powodu jej pracoholizmu za jaki zbiorowo też częściowo odpowiadaliśmy – ale jej odgórne polecenia i tak docierały do nas poprzez rozgłośnię pod tytułem: Kai. Co gorsza były one bardzo cierpkie, choć zdarzało się, że streszczały się w równoważniku zdania np. więcej pracy, mniej makijażu. Wszyscy po cichu sobie życzyliśmy, aby jej się jakoś pozbyć, ale nikt nie miał na tyle odwagi, żeby wygarnąć jej wprost, że mamy dość jej despotyzmu. Raz, kiedy niefortunnie spóźniłem się na – o zgrozo – jej oczach o całe, karygodne półgodziny, wszyscy zrozumieliśmy jednomyślnie, że jeżeli nie będzie po jej myśli, istnieje realne zagrożenie, że nas pozabija. Tak mówił instynkt samozachowawczy.


            Bądź co bądź, mogliśmy psioczyć na naszą gaijińską promotorkę zza Pacyfiku, ale solidarnie musieliśmy przyznać – w czepku rodzona. Maestro w swym fachu. Sprzeda wszystko, co normalnie byłoby uznane za szkodliwe dla zdrowia lub po prostu bezużyteczne. Ba, nawet załatwi eksport do Ameryki Południowej lub na Biegun Północny. Zapewne ten fakt, jak i to, że była misjonarzem wypuszczonym z matecznika w USA, posiadała jakiś chory immunitet i przywileje maltretowania nas. Szara eminencja z Sony Music Entertainment. Co więcej – lub „co gorsza” jak kto woli – potrzebowaliśmy jej. Gdyby nas zostawiła, wielki wypływ na amerykański rynek upadłby i koniec z międzynarodową karierą. Sony Music robi baibai~!


Innymi słowy: mieliśmy ręce w nocniku, a ja mikrofon.

 – Świetnie. Zgaduję, że sposób, aby ją nakłonić też już opracowałeś – spojrzałem na Reitę z naiwną nadzieją w oczach.

 – Eetto – było to wiadome preludium do wiadomego rozwinięcia. – Myślałem właśnie, że może ty wiesz jak to zrobić, z tymi swoimi…umiejętnościami interpersonalnymi?

 – No to jesteśmy w punkcie wyjścia.


            I nagle wszystkie moje wizje wylegiwania się na Okinawie prysły jak bańka mydlana pęknięta.


 – Rei, to ty oglądasz te wszystkie, em… filmy dokumentalne o stosunkach damsko-męskich. Wiesz jak postępować z kobietami – próbowałem go zainspirować do niemożliwego.


            Akira pokiwał głową, jakby nie zauważył zwiększonego poziomu zagrożenia i zaczął iść w stronę swojej zguby – do Abigaile. Co więcej, ostentacyjnie rozpinając rozporek spodni.


            Chyba właśnie w tamtej chwili poczułem, co to znaczy „skok adrenaliny”. Doskoczyłem do Reity, próbując go uchronić od nieuniknionej, nie chirurgicznej kastracji. Niestety zrobiłem to nazbyt agresywnie i…


 – Ekhm – ciche, a jednak rozdzierające chrząknięcie przecięło powietrze. Pobrzmiewało gdzieś z góry, a więc pewnie z nieba, zapowiadając Armagedon. – What’s the problem? – zapytała promotorka z jakimś tam odłamem teksańskiego dialektu. A więc jeszcze nie umarłem. Albo umarłem i trafiłem do piekła.


Chyba mogłem naukowo wytłumaczyć jej zaskoczenie w oczach, jednak jak Korona kocham, po raz pierwszy zobaczyłem, że można unieść brwi na taką wysokość. No tak, przy jej wzroście… Do tego ten widok obejmujących się dwóch, rosłych, metroseksualnych facetów, w miejscu pracy, przy czym jeden miał prawdopodobnie otwarty zamek od spodni i dobierał się już do swojego paska. Komentarz zbędny. 


            Potrzebowałem natychmiast wymówki. Innej niż: homoseksualizm nie jest chorobą od 1973! Zlustrowałem uważnie bardziej długą niż wysoką posturę promotorki. Stała w wymuszonym bezruchu. Miała włączony telefon komórkowy na którym… Chyba miałem pomysł.


 – Ach! Takahashi-sama! Co za niespodzianka. Miło panią widzieć. Jak tam najnowszy singiel, podoba się? – zacząłem gadkę, aby zyskać na czasie.


            Abigaile spojrzała na mnie badawczo z tych imponujących dwóch metrów nad poziomem morza.

 – Ujdzie – wykrztusiła oschle, jakby wypluwała tytoń. Zabrzmiało to niemal jak komplement, gdyż ta nie omieszkałaby skrytykować samego Boga. W zasadzie często to robiła, bo chyba to ma na myśli, mówiąc: Boże! Z kim ja muszę pracować! – Można wiedzieć, co robicie? – zapytała w końcu.


 – My? My właśnie… – spuściłem wzrok z miną winowajcy i nieśpieszno puściłem koszulkę Reity. – No cóż, chyba wydało się. Proszę zachować dyskrecję, bo popsuje pani tajemnicę. Z resztą, to dla mnie… dla nas wstydliwe. Widzi pani, zbieram materiały do nowej piosenki i potrzebuję trochę doświadczeń, osiągnięcia aspektu, nowego alter ego, inspiracji. Rozumie pani?


            Chwila przerwy. Alternatywa: zjeść czy zostawić na później?

 – Co to za piosenka? – zapytała, a na jej twarzy nie mrugnął ani jeden mięsień mimiczny.

 – Wie pani… Myślałem nad czymś bardziej tabu. Może o czymś w guście… Boy’s Love? Fanki reituki byłby pocieszone, a wiem, że tych nie brakuje – ciągnąłem wylewnym tonem, jakbym nie mówił o sobie, ale o kimś innym. A co ważniejsze: o kimś obcym.


            Jej kąciki ust drgnęły, jakby chcąc się uśmiechnąć.


 – Ach tak. W takim razie zbieraj sobie te materiały i szukaj aspektu, gdzie chcesz, ale nie przy ludziach. A już na pewno nie ociągając się w pracy.


 – A propos! I tutaj potrzebujemy twojej pomocy, Takahashi-sama. Wpadłem na dobry pomysł, jak odizolować się od gapiów i w spokoju poddać się… nazwijmy to dyplomatycznie „badaniami”.

 – Co masz na myśli? – drążyła ten absurdalny temat w zupełnie niecharakterystyczny dla siebie sposób. Normalnie już dawno zbyłaby nas jakąś cyniczną uwagą. Wiedziałem, że obrałem dobrą taktykę. 

 – Mały wyjazd za granicę, aby w spokoju, z dala od oczu potencjalnych fanów móc się…

 – Odmawiam – podkreśliła to skrzyżowaniem rąk. – Jesteście w środku sesji, a wy chcecie się migdalić na plaży na kocyku schlani drinkami kokosowo-kumkwatowymi? Zapomnij. Możesz gołąbkować w swoim domu, nie widzę problemu. Zero intruzów. – Zmarszczyła władczo czoło. Postanowiłem sobie, że się nie poddam zaszedłszy tak daleko.


 – Ojoj. Zero w tobie romantyzmu, doprawdy Takahashi-sama – zrobiłem przemądrzałą minę kobieciarza. No, w tym wypadku to ‘faceciarza’.


 – Serio? Normalnym ludziom wystarcza do romantyzmu miejski park, albo jednogwiazdkowa restauracyjka na rogu – żachnęła się, jakby mówiła z autopsji. – Chcesz nastrojowości to kup olejki eteryczne i świece zapachowe w drogerii i urządźcie sobie gorącą kąpiel z masażem erotycznym. Instrukcje można znaleźć w necie. A po takiej grze wstępnej… – urwała, jakby uznawszy, że się zagalopowała w nieprofesjonalny sposób.


            Uciekłem wzrokiem w bok, bo całkiem przypadkowo sobie to wszystko wyobraziłem. Dlaczego byłem uke?!


 – Halo, ja dalej tutaj stoję – burknął Reita.

 – Doskonale wiesz, jak działa sprzyjająco na związki tropikalny klimat. Słońce, podzwrotnikowy żar, egzotyczna flora, niemalże nagie ciała na gorącym piasku… Trochę to mieszka w układzie hormonalnym. Nie musi być daleko. Filipiny? Tajwan? Tajlandia? Indonezja?


 – Sama nie wiem. To zły pomysł. Wręcz beznadziejny – wyraźnie miękła. Czas na szachowanie.


 – Proszę, Abigaile. Czuję się taki zdławiony w Tokio. Dusza mi tu więdnie. Potrzebuję trochę orzeźwienia. Jakiejś odwilży. Tej twórczej. Długo myślałem o tym, co mógłbym pokazać innego i wpadłem na to: Toksyczna miłość między dwoma mężczyznami. Młodymi. Przyjaciółmi od lat. Tak blisko siebie, ale jednocześnie tak daleko… Zakazany romans – mówiąc to zdobyłem się na ruchy zdecydowanie impulsywne. Wspiąłem się na palce i ująłem w dłonie twarz Reity, gładząc ją z reprezentacyjną czułością. Przez chwilę patrzyłem tylko w jego spłoszone oczy, szukające ucieczki lub litości. Nachyliłem się w przód, jakbym chciał musnąć go wargami, ale szybko odwróciłem głowę, drocząc się z promotorką, która tylko czekała na to, abym go pocałował. – Toksyczna miłość. TOXIC. Idealnie pasuje do motywu przewodniego płyty. Będzie to niezły bonus.


            Tą scenką doszczętnie ją skasowałem. Wiedziałem to.


 – Zgoda – odparowała spiesznie. – Postaram się załatwić to z producentem. Niczego jednak nie obiecuję! I nadal uważam, że TOXIC to przereklamowana nazwa. Zbyt kojarzy mi się z Britney Spears, ale jak tam chcesz, Ruki. Ugh, gdyby jeszcze załatwić do tego singla PV… – zrobiła wniebowziętą minę, już kompletnie nie kryjąc się ze swoim wnętrzem tokijskiej nastolatki-yaoistki. Powoli zaczęła kierować się w stronę drzwi, oddając fantazjom. – Ruki byłby takim słodkim uke – rzuciła na odchodne, posyłając w moją stronę buziaczka, co mnie nieźle strzepało. Przy jej wzroście mój instynkt samozachowawczy wariował – nigdy nie wiedziałem, czy chce mnie pogłaskać, czy ukręcić głowę.


            Zaraz, zaraz… uke?! Dlaczego wszyscy są takimi pieprzonymi wzrokowcami, oceniającymi ludzi po wzroście?


 – Co to miało być?! – wybuchnął Reita, kiedy kroki promotorki ucichły w korytarzu. – To było… obrzydliwe! Myślałem, że się porzygam! Nie będę z tobą nigdzie gejował, nie myśl sobie ty napalony pismaku! A niby ja jestem zboczony… Ładnie wykorzystywać swoją profesję i udawać poetę, żeby obmacywać przyjaciół. Jestem ciekawy jak długo to knułeś, żeby mnie potajemnie…


 – Zamknij się wreszcie – uciszyłem go, o dziwo spokojnym głosem. – Co to było? Co to było? Typowa scena z boy’s love.


 – Widziałem co to było, ale mi tym oczu nie zamydlisz!

 – Wyobraź sobie, że na poczekaniu nie umiałem wymyślić nic innego, co by do niej trafiło. Ale przepraszam najmocniej, że udało mi się wszystko załatwić. 

            Uciszył się.


 – Skąd wiedziałeś, że podziała, a nie zbrzydzi się? – ostrożnie cedził każde słowo, jakby podejrzewał mnie o jakąś zmowę z oddziałową Sony Music. 


 – Och, Rei, Rei. Nie widziałeś jej tapety na komórce? Jak nic jakieś shounen-ai. Zapewne jest yaoi-fangirl.

 – A kto patrzy na takie szczegóły? – zirytował się najwidoczniej tym, że tylko on tego nie zauważył.


 – Słuchaj. Zamiast patrzeć się kobiecie na cycki, co tyle mówi, czy jest dojna, popatrzyłbyś czasem na dłonie. To kopalnia informacji. Obrączka – zamężna. Pojedynczy pierścionek – uwaga, może zaręczona. Kilka pierścionków – lubi biżuterię, a więc i zakupy, czyli rozrzutna bądź lubi być rozpieszczana. Metal szlachetny – dziana lub ma dzianego konkubina, w każdym bądź razie lubi luksus. Zgrubiałe opuszki – gra na instrumencie strunowym, być może wrażliwa. Spracowane dłonie – kura domowa, ale na pewno potrafi świetnie gotować. Spocone dłonie – łatwo się denerwuje  i jest raczej cnotką. Tipsy żelowe – uwaga, zielona w kuchni, stać ją i może przedziurawić prezerwatywę. Tipsy na klej – nie za bogata, młoda, dba o siebie, ale ze zmiotką ma niewiele wspólnego. Brudne paznokcie – wiadome. Żółte paznokcie – pali, a więc może być nerwowa. Wymanicurowane paznokcie – elegancka, estetyczna, pewnie pracująca w biurze. Do tego dochodzą ruchy dłońmi, gestykulacja – wyrecytowałem część repetytorium wiedzy o kobiecych dłoniach.


 – Nie dość, że kryptogej to jeszcze fetyszysta – skwitował z zazdrością.


 – Aham. Jaka szkoda, że to właśnie z tym zboczeńcem jedziesz na urlop – uśmiechnąłem się łobuzersko. – Przy okazji… zapnij ten rozporek.


            Może dziwnie to zabrzmi w tej chwili, ale…







それは一緒にいくつかの時間を過ごすとよいでしょう。

Miło będzie spędzić ze sobą trochę czasu ~







*



            Patrzyliśmy na Abigaile z minami, jakie zawsze mają chomiki w zoologicznym, aby zostać wybranym przez dzieciaka.

 – I co? – zapytałem w końcu.

 – Załatwione.


            Chwila ciszy, bo wszystko to zabrzmiało odrobinę zbyt podchwytliwie.


 – Serio?

 – Jakiś problem? Macie tydzień luzu i ani setnej sekundy dłużej. Licząc od teraz.

            Otaksowaliśmy ją krytycznym wzrokiem. Nie miała rozpiętej koszuli, otwartego zamka, ani majteczek wystających znad spódniczki. Tacy ludzie istnieją?

 – Co wy tu jeszcze robicie? – zdziwiła się. – Nie płacimy wam za nad godziny w umowie o dzieło.

 – Eetto… Arigatou gozaimasu – skłoniliśmy się gwoli formalności.

 – Przy okazji. Miło byłoby gdybym w poniedziałek za tydzień widziała tekst na swoim biurku. Hm, to wszystko więc dobrej zabawy, chłopaki.


            To „dobrej zabawy” zabrzmiało w tej sytuacji odrobinę dwuznacznie, ale może zrobiłem się przewrażliwiony przez przebywanie z Akirą.


            Wyszliśmy z budynku studia odrobinę zdezorientowani, nie wiedząc dokąd się skierować. Posłałem Reicie pytający wzrok.


 – No to leć do siebie i spakuj się. Tylko tak wiesz… najważniejsze rzeczy. Do podróży.

 – Wszystko już zaplanowałeś? – zdziwiłem się, bo nijak mi to nie pasowało do tego leniwego basisty, który stanowczo ćpa telewizyjną sieczkę, prowadząc pasywny styl życia. – Dokąd jedziemy? Bądź lecimy?

 – W miejsce, gdzie się trochę zrehabilitujesz. Spokojnie, w kraju.

 – Okinawa? Sikoku? A może Hokkaido?

 – Będziemy na Honsiu, więc zabierz normalne ubrania.


            Mina mi odrobinę zrzedła. Sądziłem, że skoro wybieram się z Akirą to mogę liczyć na miejsce, gdzie będziemy się dogłębnie opieprzać. Czyli jakieś tropiki, onsen, morze, sauna. Co on wykombinował?


 – Zadzwonię jak będę gotowy – odpowiedziałem.

 – Przyjadę po ciebie.





*





            W jakiś nieuzasadniony sposób udało mi się spakować jeszcze tego samego dnia i to w jedynie trzy walizki. Życiowy rekord. Pewnie dlatego, że jakimś cudem przekonałem samego siebie, aby wziąć tylko najważniejsze rzeczy plus te, w których prezentuję się najlepiej… nie, stop. Plus te, do których jestem najbardziej przywiązany. Wiadomo, że we wszystkim, co wisi w mojej garderobie wyglądam dobrze – inaczej bym tego nie kupował. Resztę rzeczy postanowiłem, że dokupię na miejscu, kiedy już się rozinwestuję w pokoju.


            Tak więc siedzę na tylnich siedzeniach samochodu Akiry z Koronem w torebce i liczę budynki za oknem. Nie wiem dokładnie, w którym momencie niska, małomiasteczkowa zabudowa ustąpiła polom uprawnym i farmom, ale wiedziałem, że jesteśmy już porządnie za Tokio. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie sprawa braku gdziekolwiek znaków drogowych informujących o zbliżającej się autostradzie krajowej, prowadzącej do większych miast. Sama jezdnia wyglądała tak, jakby służyła przejezdnie tylko traktorom i ciągnikom. Nawet nie wygląd o tym mówił, ale sam zapach. I bynajmniej milczący Reita, robiący przerwę na zrozumiałe tylko jemu mamrotanie „Hm… chyba tędy to było” w niczym mi nie pomagał. Gwoli informacji, postanowiłem otworzyć się na rozmowę z moim pilotem turystycznym.

 – Ekhm… Daleko jeszcze? Boje się, że Koron wpadnie na dobry pomysł nasikania mi do torebki – poprawiłem sztywne rondo kapelusza.


 – I bardzo dobrze. Bynajmniej nie obszcza mi tapicerki – to był komentarz pana pilota turystycznego. – Po kija wozisz psa w torebce.


 – Nie zostawiłbym przecież mojego dziecka – burknąłem, czując że właśnie ktoś obraził mój ojcowski instynkt. 


 – Tak, tak, tak… – pomachał ręką ignorancko. – W sumie masz rację. Jak nasika ci do torebki, to będzie przynajmniej wiadome, że ma na to wylane.


            Ha, ha. Akira i jego przyziemne poczucie humoru. Czasem zastanawiam się gdzie i jak go wychowywano. Chyba problem w tym, że wcale go nie wychowywano.


 – Spokojnie. Jako genetycznemu psu, Koronowi powinno się spodobać tam, dokąd jedziemy – uchylił rąbka tajemnicy, dość nieudolnie.


 – O. Będzie tam hotel dla zwierząt? Świetnie, przyda mu się wizyta u fryzjera. Cały się pokołtunił przez tą podróż – pogłaskałem łebek chihuahuy.


 – Fryzjer? Co tak skromnie? Sprezentuj mu pakiet multi w SPA z wliczonymi w cenę: konsultacjami u dietetyka, karnetem na fitness i wodny aerobik oraz poradami stylisty, jak masz go czesać, żeby go futro nie pogrubiało.


            To, że nabijał się ze mnie potrafiłem jeszcze znieść – kwestia przyzwyczajenia – ale nie cierpiałem, jak śmiał się z mojego psa.


 – Bez przesady. Wodny aerobik odpada, bo Koron nie najlepiej pływa.


            I Akira znów zamilknął najwidoczniej nie wiedząc czy bardziej żartuję, czy mówię serio. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ze mną nie należy dyskutować w kilku obszarach: mody, fizycznych parametrów (wzrost, waga, obwód klatki piersiowej) i metod wychowawczych mojego dziecka.

 – Za niedługo powinniśmy być na miejscu – usłyszałem to, co chciałem usłyszeć. Najprawdopodobniej żebym się zamknął.


            Nadal nie widzę śladu po większym mieście – czy też w ogóle mieście. Zaczynałem się coraz bardziej denerwować. Dokąd mnie zabiera? Na obóz agroturystyczny? Na sztuczną wyspę tropikalną, którą bezczelnie otwarto po cichu, abym nie wiedział? Na…


            Samochód stanął. Nie na stacji benzynowej, bo tej nie widziałem już od ponad godziny. Reita wysiadł, wyłączywszy wcześniej silnik. A więc byliśmy na miejscu? Dość nieśmiało wyszedłem na zewnątrz, zarzucając torebkę z Koronem na ramię. Rozejrzałem się dookoła, spodziewając wszystkiego tylko nie tego na co patrzyłem. A patrzyłem na… właśnie, na co?


 – Ruki, witaj w moim rodzinnym domu – usłyszałem z drugiej strony samochodu.


 – „Rodzinnym domu”? – powtórzyłem niemrawo, szukając na horyzoncie czegoś, co pasowałoby do opisu czyli „domu”.


            Jak już wcześniej mówiłem, czasem zastanawiam się gdzie i jak był wychowywany Reita, że zachowuje się jak zachowuje. Teraz całkiem – całkiem! – niechcący się dowiedziałem.

            Mówił dla was Matsumoto Takanori. Lat dwadzieścia dziewięć i pół.

14 komentarzy:

  1. Więc: Uważam, że Blondynka będzie OK ^^'

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne, wspaniałe, piękne. Mimo, że ostatnio żyję tylko i wyłącznie ''Zaliczeniem'' - muszę przyznać, że to jest świetne. c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Um. Mówiłam wcześniej, że kocham Blondynkę? Z chęcią przeczytam ją jeszcze raz ^^ No i oczywiście czekam niecierpliwie na jej kontynuację. Enji wiesz, że zapewne nie tylko ja czekam niecierpliwie na jej zakończenie? ;3
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak wiem, wiem. Chyba każdy czeka. Wydaje mi się, że wreszcie się zmobilizuję i wrzucę ją tutaj w całości. ;3

      Usuń
    2. Ow, zabijcie mnie.

      *Przegląda RB* ... A może jednak wejdę w blondynkę? Niee, muszę poczekać, wtedy będzie się lepiej czyta.....A DAJ MI TO, AAA, JA CHCĘ TO !

      I takim oto sposobem jednak przeczytałam blondynkę na forum.. Chcę umrzeć :c

      A będzie Haiku na wachlarzu? *_*

      Usuń
    3. Wiedziałam, żeby nie umieszczać linku ( ´△`). Ech, no nic, teraz każdy i tak będzie czekał z utęsknieniem na kontynuację. Zyskam efekt gradacji <3

      Co do Haiku, to kocham tego ficka i mam do niego sentyment. Wielokrotnie próbowałam go kontynuować, ale nie potrafię wbić się w jego nostalgiczny klimat. (;へ:)Allis-chan kiedyś skutecznie zabiła mój zapał do Haiku, twierdząc że kontynuacja jaką zaczęłam pisać "nie ma już tej iskry", także... reklamacje należą się mojej imōto. (`^´)ノ

      Jakkolwiek osobiście odradzam czytania Haiku wszystkim tym, którzy nie lubią angstów, bo póki co ten fick jest puszysty, wciągający i kochany, ale tak naprawdę miał być (i może jeszcz kiedyś będzie, jeśli jednak go napiszę)opowieścią o gorzkiej, zakazanej miłości.

      Usuń
    4. HEEE?! NIE BĘDZIE?!

      -.- Idę sobie -.-


      Kocham angsty.
      Kocham Haiku. Najbardziej ze wszystkiego.

      ''Nie ma tej iskry''?! Dla kogoś(l. pojedyncza), może nie mieć, ale inni(l. mnoga) czekają!! Zaznaczyłam liczby. Czy jedna osoba musi cię zrażać, żeby potem całe mnóstwo było smutne? :c

      Usuń
    5. Zapomniałam dopisać.

      Zakazana miłość. Jak to pięknie brzmi.
      Dodatkowo te opisy o Ru. Taki delikatny.. Jednak to, że Haiku było odgrywane w trochę wcześniejszym czasie, ma swój niesamowity klimat. Byłabym niezmiernie szczęśliwa gdyby Haiku było kontynuowane ..

      Usuń
    6. Tu Allisven. Nie przypomina sobie, abym użyła takich słów. Jedynie nadmienię, że nie jestem fanką angstów.
      I to " całe mnóstwo" będzie dopiero smutne po przeczytaniu tego. Ja znam ciąg dalszy tego i wierz mi, że serce by ci się połamało milion do potęgi 1000 kawałków.

      Usuń
    7. Allis-chan [kocham rozdwojenie jaźni naszego konta google, huh] ma rację Yuuriko. Ten fick jest naprawdę smutny... Jeżeli ktoś nie jest odporny na smutek, nie powinien się na to zabierać ;c.

      I Allisven użyła tych słów, ale po prostu nie pamięta, o ile to ma jakieś znaczenie c;.

      Usuń
    8. O jeny no.. ja odporna może nie jestem, ale kocham płakać na fickach. Boże jak to brzmi..

      I tak jestem ZA Haiku ! C:

      Usuń
  4. Awww....genialnie piszesz! Strasznie mi się spodobał już sam początek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma to jak czytanie I części zaraz po przeczytaniu III. Wiesz, że nagle wszystko stało się jasne? XD A aj główkowałam nad paroma rzeczami XD Ta moja inteligencja XD Koron będzie mógł sobie ganiać za kurami xd Na pewno się ucieszy. Chciałam coś napisać, ale popsułabym czytanie innym czytelnikom xd Dobra, podobało mi się :D Fajnie, że zadbałaś aby w opowiadaniu było trochę żartu. Lubię to ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. ŚWIETNE! I JEST KORON! Jego dzięcię. *.* Taaaak.... Niech Taka sobie w końcu czymś ubrudzi ręce, a nie tylko lenistwo poziom hard we wszystkich sferach poza muzyką rzecz jasna. dobra, już zmykam...

    OdpowiedzUsuń