poniedziałek, 10 czerwca 2013

2. Borderline

Ten dłużący się niemiłosiernie dla bety rozdział (bo aż na dwanaście stron A4!) jest swego rodzaju wstępem do procesu habituacji. Przystosowania do nowych warunków, zbudowania poczucia zaufania. 
Rozdział drugi jest odsłoną konstrukcji wartości obu stron oraz ich pierwszą konfrontacją.

DOWNLOAD E-REITUKI: 














Some of them want to use you.
Some of them want to get used by you.
~
Niektórzy z nich chcą się tobą posłużyć.
Niektórzy z nich chcą, abyś ty się nimi posłużył.

Eurythmics ‘Sweet dreams’



Takanori obudził się rano z uczuciem niepokoju zakorzenionym wewnątrz swojego ciała. Wstał pospiesznie z łóżka - nawet go nie zaścielając - i ruszył instynktownie w poszukiwanie gospodarza, Pana Suzukiego. Przemieszczał się między korytarzami i zaglądał do wszystkich pokoi, jakie napotkał, a piętro rezydencji rozrastało się w jego oczach do rangi labiryntu.

 - Suzuki-san? - zawołał mężczyznę po raz kolejny, schodząc do kuchni. Wewnątrz było sterylnie czysto, nie czuć było oparów śniadaniowej herbaty. Rozejrzał się dookoła i zauważył na stoliku karteczkę z notatką zaadresowaną imiennie do niego.

- Do południa masz się stąd wynieść. Nie będę utrzymywał zachłannej przybłędy. - Przeczytał na głos zapisaną eleganckim pismem wiadomość. Łzy bezsilności ciurkiem spłynęły po jego policzkach i skapywały na piżamę, która nawet nie była jego. Usłyszał huk i osunął się na podłogę.

*

Akira wstawał o stałej porze nawet jeżeli był akuratnie weekend, w który praca go formalnie nie obowiązywała. Faktycznie niekiedy musiał zająć się papierkową robotą swojej firmy, a raczej firmy ojca.

Spojrzał na zegarek z tourbillonem od Bregueta. Wskazywał wpół do ósmej. Chłopak zapewne będzie spał jeszcze długo, jako że wcześniej nie miał okazji wyspać się na ławce w parku czy innych tego typu przypadkowych miejscach. Było mu go niepomiernie żal, kiedy rozmyślał i wyobrażał sobie jego pionierski styl życia. Drobne kradzieże sklepowe, pierwsze porywy w seks-interesie, zbieranie każdego najmniejszego jena z chodnika na stacjach.

Taki młody a już skazany na wyniszczenie w deterministycznej walce o przetrwanie... Pewnie długo nie pożyje na ulicy. To nie jego ekosystem, który spycha nie tylko w marazm, ale i demencję spowodowaną nałogami czy chroniczną depresją. Ścisnął mocniej kubek z kawą, wyobrażając sobie jego wychudzone, ziemiste ciało w jakimś rynsztoku wokół którego lęgną się uliczne kocury poszukujące padliny. Tylko taki drastyczny i przekoloryzowany obraz podsuwała mu wyobraźnia, której pożywką w tym temacie były jedynie hollywoodzkie filmy.

Nie może przyczynić się do jego przedwczesnej śmierci. Właśnie zdecydował. Pozwoli mu u siebie mieszkać, nawet jeżeli było to bardzo ryzykowne, bo Takanori niebywale kusił go swoim świeżym, porywczym ciałem. Koszty nie grały tutaj roli. Pewnie gdyby przyszło mu go skrzywdzić... nadal nie będzie to tak bezwzględne, jak wyrzucenie go na nieczułą ulicę i skazanie na samodzielne życie bez cienia perspektyw. No chyba, że tym cieniem miał być gmach burdelu należącego do jakiegoś gangu.

Pytanie: Czy można porzucić moralność dla fizjologii? Można bronić się, że nawet filozofowie nie kontemplują, jeśli tylko nad ich głowami wisi widmo śmierci głodowej.

*

- Musisz mi wybaczać nieco się spóźnię, ale… - otumaniony snem Takanori słyszał buczący głos Akiry dobiegający z dołu. Zerwał się do siadu i wyswobodził spod pościeli, która przykleiła się do spoconego ciała. Podążył za znajomym głosem i dotarł do kuchni poziom niżej. Była to ta sama kuchnia, co w jego śnie, z tym że tu toczyło się prawdziwe poranne życie. Gospodarz właśnie nalewał sobie kawy z termicznego dzbanka rozmawiając z kimś przez telefon.

Suzuki rozmawiał najprawdopodobniej z ojcem odnośnie spraw biznesowych, wkrótce jednak zauważył swoją Znajdę-chana (jak go w myślach zatytułował), najwyraźniej głodnego, wywabionego aromatem świeżo zmielonej kawy.

- Dzień dobry - przywitał się z nim, podsuwając mu kubek zaparzonej arabiki i kończąc rozmowę telefoniczną. - Na śniadanie będziesz musiał poczekać. Nie zrobiłem wczoraj zakupów, więc będziemy musieli coś zamówić - oznajmił. Takanori jednak miał teraz inne priorytety niż śniadanie.

Ruki nadal zapłakany bił się ze sobą w myślach, ale walka o własny interes okazała się pilniejsza.
 - Proszę mnie nie wyrzucać… - szepnął cicho w pierś mężczyzny, obejmując go ciasno, aby wziąć na litość. Zawiesił dłonie na jego plecach, łapiąc za świeżo wyprasowaną koszulę.


- Um – biznesmen mruknął pod nosem, czując że desperacja chłopaka osiąga poziom krytyczny. Oby nie proponował mu oddawania się w zamian za tymczasową, ale jednak pewną stancję. - Spokojnie - pogłaskał go ostrożnie po włosach, odstawiając kubek. Były teraz takie bujne i pachnące. - Nie miałem zamiaru cię wyganiać, ale… będziemy musieli pomyśleć o twojej przyszłości. W końcu, nie możesz do końca życia mieszkać ze mną - wyjaśnił wstępnie warunki jego zakwaterowania. - Swoją drogą... wyglądasz dużo lepiej, kiedy już się umyłeś. I nie mówię tego, bo wyglądam na prowadzącego nielegalnie burdel w Kabukichou. Nie zajmuję się seksbranżą. Jestem tylko jej skromnym konsumentem - wytłumaczył się niepotrzebnie, jakby chciał zatroszczyć się o rzetelność źródeł własnej fortuny, która pochodziła z czegoś innego niż nielegalne dochody. - Mówię to tak, o. No, mniejsza. To na co masz ochotę? Może znasz jakąś dobrą restauracje z dowozem?

Odkleił się nieporadnie od Suzukiego niczym od maminego fartuszka i spoglądał na niego z wdzięcznością. Wystarczyło zwykle „nie mam zamiaru cię wyganiać”, żeby uspokoić jego nerwy. Ufał temu nieznajomemu. A raczej to Suzuki wymusił na nim uczucie zaufania.

 - Tylko, że ja… nic nie potrafię. Nie dostanę się na studia, prywatne są drogie a… - Akira uciszył go prostym gestem, przykładając swój palec do jego ust.

 - No mów. Co byś zjadł? - ponowił cierpliwie swoje pytanie, zmuszając Rukiego do przerwania tematu jego przyszłości. - No dalej. Nie wstydź się - zachęcał go do rozmowy. Chłopak otarł łezki z kącików oczu, które zbierały się z wdzięczności dla mężczyzny.
 - R-ramen…- mruknął lakonicznie, niemalże niedosłyszalnie. Akira poczochrał go po włosach.

Gospodarz zadzwonił do jednej z restauracji znajdujących się najbliżej jego domu i zamówił dwie porcje ramenu z makaronem udon – dość skąpą jak na jego kieszeń przekąskę. W milczeniu poczekali na dostawę, aby nie prowadzić rozmowy o pustym żołądku.  Zasiedli w jadalni ze swoimi porcjami rosołu wołowego. Akira zaparzył sobie kolejną filiżankę kawy, bo czekało go dzisiaj jeszcze trochę pracy nad fakturami i bez startera się nie obejdzie.

 - A więc… jakie wykształcenie posiadasz? – zapytał, ostrożnie żując każdy kęs i starając się nie zabrudzić swojej odzieży, zdecydowanie zbyt oficjalnej jak na domową. Można ją było śmiało nazwać „uniformem domowym”.

 - Średnie – odpowiedział mu równie zdawkowo Ruki, nieco się czerwieniąc, że nie dysponuje niczym poza tym. – Ale nie mam papierów przy sobie, a nie jestem w stanie wrócić do domu… 

 - Nie szkodzi. Odpis świadectwa i certyfikatu z egzaminu dostaniesz w sekretariacie szkoły, w której się uczyłeś. Musisz tylko się wylegitymować – wyjaśnił cierpliwie, zawijając gruby makaron w hashi. – Hm, z takimi kwalifikacjami niewiele zdziałasz. Myślę, że niedługo możemy wybrać się do pośredniaka zapytać się o jakieś kursy dla ciebie. Musisz jednak przemyśleć, w czym jesteś dobry i do czego się nadajesz, bo wolałbym ci opłacić szkolenie, które przyniesie jakieś korzyści. Prawa jazdy nie masz?

Chłopak pokręcił głową, na co Suzuki pokiwał głową w milczeniu. 
 - No to masz faktycznie nieciekawie… Może najlepiej, żebyś poszedł do policealnej i zdobył tytuł technika w jakimś fachu. Tam ci załatwią praktyki – prowadził swój wywód, a Ruki cierpliwie słuchał. – Mógłbyś mi też pomóc od czasu do czasu w czymś. Załatwiłbym ci jakieś referencje… W końcu moja firma jest dość porządna. No, a jak ty to widzisz?

Takanori spokojnie jadł ciepły ramen przy jednym stole z Suzuki, napawając rodzinną atmosferą i starał się z nim współpracować podczas rozmowy. Cierpliwie słuchał wszelkich propozycji, ale to nie zmieniało przerażającego faktu, że nie miał wiele do zaoferowania. Żadnych wybitnych certyfikatów, referencji, wyników czy nawet zdolności.
 - Dobrze to ja mogę zrobić laskę… - mruknął do siebie cichutko, zasłaniając buzię dłonią, żeby Akira przypadkiem go nie usłyszał. Bądź co bądź, wziął go pod swój dach i kategorycznie zaprzeczył zainteresowaniu płcią męską. Gdyby tylko go chciał… Tak bardzo kręcił Rukiego. I to nie tylko ze względu na wygląd czy zamożność. Okazał mu jako jedyny pomoc, a to był fundamentalny powód do… No właśnie, czego? Pożądania go? A może…
 - A czym się zajmuję pana firma? Bo w zasadzie… nie mam szczególnych zdolności. Rodzice zawsze powtarzali, że niczego nie potrafię i chyba mięli rację - zaczął nieciekawie opowiadać na swój temat. - Może… może jest jakieś wolne stanowisko u pana, na które bym się nadawał po zdaniu jakichś kursów?

- Moja firma? – namyślił się na chwilę, jakby mu wyjaśnić przejrzyście gałąź w jakiej się specjalizuje. – Właściwie to firma mojego ojca, nie chcę przypisywać sobie jego zasług. Zajmujemy się patentami młodych wynalazców i pomagamy im się wybić. No, oczywiście za odpowiedni procent. Dystrybuujemy je, eksportujemy, czasem ulepszamy… Pewnie nigdy o nas nie słyszałeś, ponieważ produkty przez nas rozprowadzane nie są de facto przez nas produkowane. To nie jest taka prosta branża, że wystarczyłby ci w niej jakiś świstek. Musiałbyś się znać na logistyce, finansach bądź analizie. Ale nie ma rzeczy niemożliwych, czas pokaże – spojrzał na Rukiego znacząco, podnosząc się z krzesła i spoglądając na zegarek. – No, na mnie już czas. Muszę zająć się kilkoma sprawami w swoim gabinecie. Mógłbyś za ten czas pojechać do miasta po potrzebne papiery? Wolałbym nie tracić czasu. Ubrania masz w suszarni, w piwnicy.


Chłopak przytaknął mu nieśmiało, odkładając naczynia. Akira zaszedł go od tyłu. Takanori zesztywniał i nieśmiało obejrzał się przez ramię. Mężczyzna położył mu dłonie na policzkach i nieśmiało pogładził swoim kciukiem jego wargi, delikatnie je rozchylając. Reszta palców ostrożnie przeczesywała jego blond boki. Szybko jednak się powstrzymał, zabierając ręce z jego twarzy. Czuł, że krew pulsuje mu w wargach, tak silna była ochota, aby go agresywnie pocałować. Odwrócił się na pięcie.

Takanori na chwilę wstrzymał oddech. Złapał za blat i zaciskał na nim palce, żeby nie… żeby nie okazać jakichkolwiek zbędnych emocji. Cały spłonął kwiecistym rumieńcem. A w momencie, w którym rozchylił jego wargi miał ochotę odwrócić się i gorąco go pocałować.

 – Acha i jeszcze jedno. Posprzątaj po śniadaniu, jeśli możesz. Mam zmywarkę, więc to pewnie nie kłopot – poprosił na odchodne i ruszył ku schodom. Już się nie obejrzał za chłopakiem.

Pokiwał tylko głową na znak, że rozumie.


 - O-okay… - nawet się nie odwrócił w stronę odchodzącego gospodarza. Kiedy kroki Akiry ucichły pozwolił sobie zaczerpnąć powietrza pełną piersią, jakby obawiając się wsiąknąć w siebie męskiego zapachu jego bliskości.

 - Oh my...! - szepnął do siebie, opierając się o ścianę i przeczesując swoją grzywkę. Tym jednym gestem Suzuki podniecił go niesamowicie. – Parszywa świnia. Okłamał mnie… - mruknął pod nosem i włożył naczynia do zmywarki. Ten gest. Ten jeden gest odebrał Akirze nietykalność.

Uprzątnął stanowisko w kuchni tak, jak prosił go Suzuki-san, po czym zszedł na dół po swoje ubrania. Przebrał się w nie. Z impetem powrócił szereg nieprzyjemnych, wstydliwych wspomnień. Znów poczuł się jak bezdomny, którym był jeszcze wczorajszego wieczoru i którym miał szansę stać się ponownie. Wciąż wisiało nad nim widmo bycia bezrobotnym. Pasożytem. Darmozjadem. Bądź bardziej socjologicznie: parasaito shinguru. Nieważnym detalem było to, że odzież była oczyszczona i pachniała antyalergicznym, męskim płynem do płukania, skoro wciąż przywodziła mu na myśl obrazy, które towarzyszyły mu podczas włóczęgi. Wciąż były to te same rurki, które ściągał w męskich toaletach w Willa Oi Shopping Centre. Ta sama bluza, którą okrywał się w chłodne wieczory na stacji metro, próbując się zdrzemnąć. Te same kieszenie, do których upychał drobne produkty spożywcze w dyskontach, aby móc cokolwiek zjeść. Zmarszczył brwi. Nie miał odwagi prosić Suzukiego o nowe ubrania dla siebie, jakiekolwiek by się z nimi wspomnienia nie wiązały.

Zapukał do gabinetu gospodarza, chcąc dopytać o szczegóły jego wyprawy na miasto.

 - Mogę? - zagaił, zanim pozwolił sobie wejść do środka. Akira zaprosił go krótkim „wejdź”. Posortował jakiś plik kserokopii i odłożył na piętrzącą się stertę po prawej stronie. Zdawał się nie specjalnie przejmować jego obecnością, wszystkie czynności robił naturalnie bez zbędnego skupienia.

 - To... Po co dokładnie mam iść i dokąd? – Ruki podszedł nieśmiało do biurka biznesmena i nie widząc sprzeciwu ze strony Akiry, usiadł na skraju pulpitu. Z początku machał delikatnie nogami, ale później założył nogę na nogę i starał się nie zwracać na siebie większej uwagi. Najchętniej jednak zacząłby stroić frywolne miny i sunąć rękoma po swoim ciele, a jeszcze lepiej po ciele mężczyzny siedzącego przy nim. Wyrzucił tą myśl z głowy, bo za bardzo przypominała mu głupie filmy erotyczne.

Suzuki miał na sobie tą samą kawową koszulę, co w trakcie ich wspólnego śniadania, ale zdecydował się ją rozpiąć pod szyją o dwa guziki. Zapewne zgrzał się odrobinkę podczas obliczeń, na co wskazywał również pot perlący się w zagłębieniu jego obojczyków. Nadmuch biurkowego mini-wiatraka ustawiony był na jego poważną twarz i rozwiewał mu uczesane włosy.

Biznesmen zajmował się w ciągu dalszym dokumentacją Ledwie zdążył przekopiować faksem faktury swojemu ojcu, a już w progu pokoju pojawił się Takanori, rozgościwszy na jego biurku. Robił w jego stronę niewiarygodnie maślane oczy, jakby chciał… Odchrząknął i zmienił pozycję w swoim krześle, aby nie dać się zwieść własnej, newralgicznej fantazji. Nie mogą się dotykać, bo to naprawdę miałoby tragiczny finał. Suzuki nie mógłby pracować na swoim stanowisku z wyrokiem sądowym, a zostałby niewątpliwie skazany za to, co podświadomie miał ochotę zrobić Takanoriemu. Skrycie przerażała go kalkulacja, że zostało aż sześć dni do następnego piątku i jego regularnej wizyty w Kabukichou. Skłaniał się ku spekulacjom, że nie wytrzyma tego celibatu. Obecność Znajdy przyspieszała produkcję jego plemników niemal dwukrotnie. Przynajmniej tak podpowiadały mu jądra, których stan niewiele różnił się od wczorajszego.


 - Wybierz się do swojej starej szkoły i weź z sekretariatu kserokopię świadectwa i certyfikatu z egzaminu państwowego. To samo, co jest potrzebne na studia. Mam nadzieję, że masz przy sobie dowód osobisty? – spojrzał na Takanoriego. Ku jego uldze, chłopak przytaknął z małą manierą kokietki. Jak w biznesie mu się nie uda, to na pewno w seksbranży – stwierdził gorzko, pociągając za kołnierz swojej koszuli, jakby chciał ją poluzować. Zalała go fala gorąca. – Dam ci pieniądze na bilety. Przy okazji kup coś na obiad, byle nie fast foody. Dbam o siebie, ty też powinieneś – poinstruował go, jakby miał lada chwila wyjaśnić do czego służą papierowe banknoty i jak dokonuje się transakcji w sklepie.

Ruki zsunął się z kantu biurka. W oczach miał zawiedzenie, że jego mizdrzenie się nie zostało zauważone i skomentowane, chociaż niepochlebnie.

 - A, i jeszcze jedno… - Suzuki zatrzymał chłopaka w pół ruchu. - Mógłbyś kucnąć? – zapytał, wysuwając spod biurka i obracając. – Schyl się i… - Akira poprawił się w krześle, a Takanori usłużnie wykonał jego prośbę z tym, że nadstawiając na klęczkach w jego stronę, zupełnie jak do pozycji dogodnej dla zabaw oralnych. Natychmiast się zarumienił i położył swoje przygotowane dłonie na jego udach. Biznesmen odchrząknął ponaglająco i odsunął się na drobnych kółeczkach w tył.

– Um… nie to miałem nam myśli… - sprostował. - W dolnej szufladzie mam na wierzchu czarną teczkę. Podaj mi ją – zakrył usta.

 - Jak to… to ty? Eh? - jego policzki stały się jeszcze bardziej spąsowiałe tylko tym razem ze wstydu, nie podniecenia. Sięgnął do szufladki i podał Akirze teczkę stopniowo podnosząc się z klęczek. – Ja… przepraszam – wybąkał półgębkiem. Nie przepraszał jednak za to, co pomyślał wcześniej, ale to za co zrobił potem…

Pozwolił sobie jeszcze raz obrócić Suzukiego w swoim kierunku i ostrożnie usiadł na jego kolanach. Położył mu dłonie na barkach, ale nie zrobił nic poza tym.

 - Posiedźmy tak chwilkę, proszę… - prosił o tak niedorzeczną rzecz ze spuszczoną głową. Czuł się niebywale głupio, ale potrzebował trochę uczucia nawet iluzorycznego.
           
Akira starał się udawać, że gest Takanoriego nie był ani trochę dwuznaczny, chociaż nie ma chyba na świecie mężczyzny, któremu pewne rzeczy nie przywodziły na myśl fellatio. Wiele cech w najrozmaitszych kulturach było zupełnie odmiennych, ale to jedno pozostawało niezmienne - kult ssania kutasa. 

- Chwilę...? - wymamrotał, próbując skierować swoje myśli i oczy na coś innego niż zawstydzoną twarz młodzieńca... Idealny typ pasywny, idealna zabawka, idealny masochista - ta triada lawirowała w jego głowie, ale starał się ją wyprzeć. Ją oraz jej nieznośne echo.

- Więc jesteś homo? - dopytywał się Znajdy, aby zająć ich przypadkowo sklejoną rozmową i oderwać uwagę od dotyku. - I pewnie... dawno się nie zaspokajałeś. No tak, na ulicy, publicznie to trochę niekomfortowe. Ale uprzedzam, molestowanie w moim przypadku źle się kończy... - położył akcent na słowo „źle". Także termin „molestowanie” nie był stochastyczny.

- Może… - odpowiedział wymijająco Suzukiemu, zapytany o orientację. Pozwolił mu nadal mówić. Widział, że sprawiło mu to ulgę… Uczucie mniejszego do niego… obrzydzenia? Akira wbrew swojej woli ściskał nerwowo nozdrza, w dość oczywistej makroekspresji.

 - Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć laptopa, ale chcę go odzyskać w czystym stanie... - perorował dalej, chociaż czuł, że jego palce pocą się z rozdrażnienia. 

 - Nie chcę laptopa… Chciałbym tylko żebyś mnie przytulił - szepnął słabo i zgrabnie drżącymi dłońmi zaplótł sobie palce na jego szyi, czym zmniejszył i tak niewielki dystans pomiędzy nimi. – Suzuki-san, czy pan się mną brzydzi? Tym co robię? Kim jestem? Naprawdę nie chcę się narzucać, ale dał mi pan już tak wiele, a ja wciąż ośmielam się prosić o więcej… Jednak tak bardzo brakuje mi ciepła.

Biznesmen czuł, że powoli brakuje mu właściwej ilości powietrza, a to wzmagało w nim panikę. Spoconymi dłońmi zdjął jego ręce ze swojego karku i spojrzał na niego srogo. Nie odpowiedział na zadane pytanie.

 - Puść mnie – zrugał chłopaka. - Zostaw... Przecież mówiłem, że nie możesz mnie dotykać! Nie rób tego nigdy więcej - upomniał go szorstkim głosem, słysząc że i on drży z niemocy. Sięgnął panicznie po portfel i wyjął z niego jeszcze kilka banknotów. - Weź to. Wydaj na co chcesz. Nawet na dziwki, ale zostaw mnie w spokoju. Idź już! - wyprosił go. Nie krzyczał, ale jego głos emitowany przeponowo był niezwykle stanowczy i donośny. Widział przerażenie pomieszane ze smutkiem na twarzy Takanoriego, a ta kompozycja działała na niego jak prąd rzeki nad którym nie mamy władzy. Prąd krwi w żyłach.

Ten strach... ta uległość... Niewinność. Jakże cudownie byłoby je wszystkie widzieć w zamkniętym pomieszczeniu, u przywiązanego do łóżka chłopaczka. Ale czy koniecznie łóżka? Czemu by nie do krzesła, metalowej rury? Złapał za swoje pulsujące skronie, czekając aż drzwi trzasną. Dopiero wtedy przygryzł z całej siły swój kciuk, aby się pohamować. Jedynym bodźcem, powstrzymującym go od tych wszystkich zapędów, był jego własny ból. Tylko on uświadamiał mu, co przeżywają jego „ofiary". Człowiek nie ma rozeznania ani granic, dopóki sam ich nie zaświadczy własnymi zmysłami.

Suzuki wyrzucił go. Wyprosił z gabinetu, dając mu do zrozumienia, że jest intruzem nie tylko w jego pracowni czy gospodarstwie, ale życiu prywatnym. Persona non grata. Mężczyzna nie krzyczał, ale był rozgniewany. Nie cierpi go. Na pewno.

Wyruszył z Shinagawy do Tamachi metrem. Wsiadł do wagonu i zajął miejsce na samym końcu. Siedział ze spuszczoną głową i starał się o niczym nie myśleć, chociaż czuł się jak szklane naczynie, w którym wciąż wzbiera woda napierając na kruche ścianki. Łzy spływały z jego oczu, a on pozwalał im toczyć się po bladych policzkach. Dojechał do szkoły. Liceum Sztuk Plastycznych im. Kanō Masanobu. W małej kancelarii siedziała sekretarka, w środku nie krzątał się żaden nauczyciel. Był weekend, więc kadra pedagogiczna nie grzeszyła swoją frekwencją w placówce. Sekretarka, Fujita-san, zdawała się być świeżą twarzą na stanowisku, jako że nie pamiętał jej obecności za czasów swoich szkolnych lat. Odetchnął z ulgą. Zdołał uniknąć serii kłopotliwych pytań o przyszłość abiturienta, jakim był, która przypominała werbalną grę w tenisa stołowego. Każda strona w takim starciu pilnuje, aby piłeczka nie spadła poza pole rozmowy podczas ich manewru, co bywa niezwykle męczące.

Chłopak odebrał kopię swojego świadectwa i wszystkie niezbędne odpisy. Trzymał w dłoni papiery i kroczył przed siebie. Wszedł do klimatyzowanego supermarketu i rozejrzał się za wózkiem na produkty. Na półkach było mnóstwo delikatesów. Wyjął z kieszeni banknoty, które dał mu Suzuki. Przeliczył. Łącznie trzydzieści pięć tysięcy jen w czystej gotówce. Chłopak aż się wzdrygnął, kiedy policzył kwotę raz jeszcze. Było to całkiem sporo.

Przeszedł się między regałami rozmaitych artykułów i wkładał po kolei do koszyka wszystko, co wydawało mu się smaczne i zdrowe. Tuńczyk w płatach, ryż Koshi-hikari, czarna herbata sypana Kukicha, kawa w ziarnach typu arabica (zdążył zauważyć, że gospodarz sam mieli je w elektrycznym młynku), brązowy cukier, warzywa, ser mozzarella , przyprawy, mięso wołowe, napój gazowany (który po namyśle wymienił na rzecz nektaru z mandarynek i wody mineralnej), czekolada deserowa, ciasteczka…


Zapłacił za wszystko i zabrał ze sobą papierowe siatki. Wrzucił do nich swoje dokumenty i poszedł dalej. 
W drodze na przystanek przeszedł obok kilku butików. Za gablotą na ekspozycji zauważył kolekcję przykuwających jego uwagę ubrań. Spodnie, bluzy, koszule. Jego spojrzenie jednak osadziło się na listonoszce. Bardzo młodzieżowej. Była śliczna, wykonana z dobrej ekoskóry i – po przeliczeniu reszty - było go na nią stać. To znaczy, nie jego tylko Suzukiego-sana. Miał na tyle jego pieniędzy w portfelu, żeby ją kupić. Zwiesił głowę, bo nie był to towar pierwszej czy nawet drugiej potrzeby. Zwykłe widzimisię.

Wrócił przed posesję biznesmena. Zapukał do drzwi wejściowych, ale po dłuższym oczekiwaniu, nikt mu nie otworzył. Odczekał jeszcze chwilę u progu, ale nadal go nie wpuszczano. Ruki w końcu niepewnie nacisnął na klamkę. Ku jego zdziwieniu zastał drzwi otwarte.
 - Wróciłem - oznajmij swoją obecność. Wtargnął do środka, nie czekając na pojawienie się właściciela i położył zakupy na blacie.

*

Akira uspokoił się dopiero po wzięciu chłodnego prysznica. Różnica temperatur nieco przygasiła jego zapędy seksualne. Dopiero zrelaksowany zabrał się za swoje obowiązki. Wypełnił wszystkie potrzebne formularze, zatelefonował do kilku klientów i finalnie uporządkował bazę danych w laptopie. Odetchnął z ulgą i odgiął się w tył na wyregulowanym fotelu biurowym. Nagle poczuł, że zaczęła mu doskwierać samotność. To takie dziwne… Pojawienie się w jego życiu Takanoriego zapełniło je w mgnieniu oka czymś przyjemnym. W końcu miał kogoś, w kogo mógł przelać swoją ojcowską troskę (która tak długo na to czekała) i z kim mógł się zaprzyjaźnić. Wreszcie powoli odnajdywał przyjemność w dawaniu, w sprawowaniu opieki nad słabszym, a nie w jego krzywdzeniu. Wyznaczona sobie pokuta chyba nareszcie zaczynała się dopełniać. Jednocześnie Takanori pokazał mu, jak mało znaczącym epizodem w życiu jest seks… Tak naprawdę był ogromnym samotnikiem, nawet jeżeli używał w pełni życia na bankietach i fetach. Nigdy nie miał okazji zacząć budować własnego ogniska domowego. 


Postukał paznokciami w polakierowane, dębowe biurko. Mimo wszystkich swoich szlachetnych przemyśleń, dzisiaj rano szorstko potraktował chłopaka. Tak, to był problem. Jego naciskanie na kontakty seksualne – do których zaliczały się nawet niewinne uściski. Nie miał zamiaru go uświadamiać, kim jest i co robi. W końcu sadyzm to choroba, którą niewiele osób potrafi zrozumieć. Takich ludzi zazwyczaj spycha się na margines społeczny, a nawet poza niego; alienuje. Podobnie było z pedofilami. Przecież to wina tych wszystkich dewiantów, że są tacy! To ich wybór, że tylko po przez krzywdzenie innych potrafią zaspokoić się tak, jak zdrowi mężczyźni robią to z kobietami! Społeczeństwo wciąż było ociemniałe w kwestii chorób seksualnych.


Westchnął do siebie z ogólną dezaprobatą. Powinien go jakoś przeprosić i spróbować z nim porozmawiać. Uświadomić mu na spokojnie, że nie powinien go dotykać, bo jest to… Niestosowne? Niegrzeczne? Nieefektywne? Och, no dalej Akira, przyznaj, że to zwyczajnie   n i e b e z p i e c z n e. Przeczesał swoje gęste włosy. Wszystko wyjdzie w praniu. Zabrał swój drugi, sportowy samochód „na miasto” – srebrne volvo – i postanowił kupić kilka drobiazgów „w ramach przeprosin”. Do domu wrócił dość szybko, trzymając na siedzeniu obok płócienną torbę na zakupy z czekoladowymi pralinkami, butelką białego wina i odrobiną ptysi oraz eklerków. Miał nadzieję, że Ruki lubił słodycze. Zapewne dawno ich nie jadł. Wyłożył wszystko na serwisie deserowym i przygotował kieliszki. Wino miało być jego serum prawdy… Usiadł na krześle w jadalni, nerwowo potrząsając nogami pod blatem.


W przeciągu półgodziny chłopak zjawił się w domu. Nieśmiało zapytał, czy ktoś jest w środku, na co Akira zaprosił go do jadalni. Przywitał go widok ładnie nakrytego stołu. Zestaw: wino i słodycze. Tak bez obiadu? Może zamierza go utuczyć? Może rzeczywiście wygląda jak ostatnia sierota i ma więcej kości niż mięśni czy choćby tkanki tłuszczowej…?
 - A to? - wskazał niekulturalnie paluszkiem na zastawiony przysmakami stół. - Z jakiej to okazji? Ktoś ma przyjść? - podpytywał ciekawy. Nie wypadało mu usiąść do stołu, kiedy nie miał pewności czy cały ten popołudniowy deser jest dla niego.

 - Usiądź, proszę - Akira zaprosił go do siebie, więc Takanori przysiadł się. Miał bardzo wymowny wyraz twarzy, bo nie miał pojęcia, czemu ten cały deser miał służyć. W dużej mierze był po prostu zdziwiony i zagubiony w nowej sytuacji, w jakiej go postawiono. To jakiś test? Rozmowa kwalifikacyjna? Casting?

Nie rozumiał Suzukiego. Wcześniej karci go za zbytnie spoufalanie się z nim, a później organizuje ten mini bankiet z szampanem i eleganckimi kieliszkami. Przecież kategorycznie zabronił mu wchodzenia w bliskie kontakty z nim i…
 - Czy… czy to za tamto? Bo to chyba ja powinienem przeprosić. Zachowałem się nieodpowiednio, za co mi przykro. Więcej to się nie powtórzy, naprawdę – zadeklarował, będąc pewnym, że to tylko taka przykrywka. Spodziewał się, że chciał mu osłodzić nieco życie tymi pralinkami, kiedy będzie mu raz po raz surowo cytował restrykcyjne zasady, jakie panują na terenie jego posiadłości. Począwszy od fundamentalnego, czołowego „nie dotykać gospodarza”.

Akira wyglądał jakby poczuł ulgę, słysząc, że chłopak zadeklarował mu, jakoby jego zachowanie miało się więcej nie powtórzyć. Dla własnej wygody i komfortu był skłonny naiwnie uwierzyć w jego zapewnienie. Być może zrozumiał, że to niebezpieczne przymierzać się do współżycia z obcym darczyńcą. Przecież, kto wie - chociaż to taaaakie absurdalne - to jednak może się on okazać teoretycznie,  na przykład… sadystą? W końcu nie każdy przystojny, bogaty pan z czarownym uśmiechem na ustach, który pomaga przybłędom jest bezinteresowny… A właściwie, który z takich mężczyzn jest bezinteresownym? Akira oddalił na chwilę obecną swoje przemyślenia.


 - Byłem mimo wszystko za szorstki. Mogłem spokojniej powiedzieć, że powinny być między nami pewne granice. Jak to u współlokatorów. Zignorowałem twoje uczucia. Powinienem zrozumieć, że dawno nikt nie okazał ci troski i pewnie rozczuliło cię to, że w końcu ktoś się tobą zainteresował. Ty za to powinieneś być ostrożniejszy. Czasem tak bywa, że dosięga nas zauroczenie osobami, które tylko trochę się nami zaopiekowały. Ciężko wówczas odróżnić wdzięczność od miłości… Częstuj się, nie będziemy pili wina na pusty żołądek – przerwał swój wywód, podsuwając mu pralinki z deserowej czekolady i nadzieniem nugatowym. – Chciałbym, abyś zrozumiał jedną rzecz – spojrzał na niego, kiedy nieśmiało wkładał w swoje usta czekoladkę. Ślina nabiegła mu do ust i szybko pożałował, że spojrzał, jak zlizuje językiem kakaową masę z kącików ust. Zacisnął powieki i skupił się na tym, co chciał powiedzieć. – Zamierzam traktować cię jak syna. Jesteś moim… podopiecznym. Musimy być względem siebie aseksualni – czuł, że skłamał przed samym sobą. Perfidnie siebie oszukiwał. Mówił o ojcostwie, kiedy w głowie miał świńskie, sprośne obrazy z Takanorim w roli głównej. Co za wyszukana hipokryzja, panie Suzuki.

Zauroczenie? – chłopak powtórzył cicho w swoich myślach. Z pewnością był oczarowany Suzukim. Wdzięczny mu, także. Zaczął się nad tym głębiej zastanawiać i doszedł do wniosku, że nie zakochałby się w przypadkowym facecie, który go tymczasowo przygarnął. Tak mu się wydawało i czuł gotowość do potwierdzenia swojego stanowiska wieloma argumentami. Suzuki był: przystojny, dobrze zbudowany, opiekuńczy, wzbudzający zaufanie, otaczał go silną ręką stwarzając otulinę bezpieczeństwa. Mamił go grą swoich spojrzeń i gestów. Nie. Nie zakochałby się w byle kim. Każdy normalny facet odrzuciłby go na samym początku z obawy przed zarazkami, kradzieżą czy narkotykami, które przecież były wysokim prawdopodobieństwem u bezdomnego. A już na pewno nie okazywałby mu tyle empatii.

Częstował się nieśmiało słodyczami. Spróbował jednej z czekoladek. Była bardzo słodka pomimo gorzkiej polewy. Smakowała mu. Oblizał ostrożnie usta, czując smak kakao na wargach. Zacisnął usta, bo poczuł się skrępowany, kiedy tak odważnie sięgnął po jeszcze kolejną pralinkę. Tęsknił za słodkościami, łakociami, deserem. Akira jednak nie zwracał uwagi na niego. Niczego mu nie żałował ani nie podliczał kosztów.

 - To mam mówić… tato? Panie tato? Tata-san? – zażartował, chociaż brzmiało to bardziej niezręcznie niż słowo „sponsor”.- Jest pan bardzo czarujący. I czuły. Jeśli można mi zapytać, czemu nie ma pan żony? Naprawdę mnie to zastanawia. Mój ojciec nie był tak wspaniały jak pan, a znalazł sobie naprawdę piękną kobietę. I mimo, że moi rodzice byli dość surowi, to uważam, że moja mama jest wyjątkowo urodziwa.

„Każdy normalny facet” - ale Akira nie był „normalnym facetem”. Statystycznym facetem z jednym dzieckiem, małą rodzinną mazdą, czarnym garniturem i mieszkaniem z lokum typu LDK. W utrzymywaniu Takanoriego miał swój cel. Niecny lub mniej niecny. Wersja A i B. Czasem przyłapywał się na rozmyślaniu, kiedy i jak w końcu go posiąść - takie obmierzłe myśli dopadały go, kiedy kończył pracę za biurkiem i spostrzegał, że spogląda w stronę sypialni chłopaka, doskonale wiedząc, że nie jest zamknięta na klucz... Sam już nie wiedział, czego chce od Takanoriego. Zadośćuczynienia krzywd, jakie wyrządzał niewinnym osobom, czy wręcz odwrotnie - kolejnych krzywd na niewinnych? Gdyby się zastanowić, jego pierwsze wrażenie wobec chłopaka było negatywne, oscylujące na granicy - zerżnę go jak psa a zerżnę go jak sukę. I to wszystko przez durny portfel...


Akira zaśmiał się w niewymuszony sposób na wariacje słowa tato i poczochrał go po czuprynie.
- Trochę jestem za młody na twojego ojca - wyjaśnił mu. - Ale zawsze chciałem mieć dzieci... - dodał z nostalgią w głosie. No tak, po tych słowach nieuchronne było pytanie Takanoriego odnośnie partnerki życiowej. Przygryzł wargi. - To miłe, że tak mnie spostrzegasz, ale nie jestem taki idealny... Bo widzisz... - sam sięgnął po czekoladkę, jakby chciał dodać sobie bardziej inteligenckiego wyrazu. Już wiadome było, że znów podzieli się z nim jakąś życiową maksymą. - Czasem, aby być postrzeganym jako idealny, trzeba zapłacić wysoką cenę. Są takie wady, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Chociaż zdecydowanie wolałbym być głupi albo nierozgarnięty i żeby ludzie to widzieli niż... - urwał. Brakło mu słowa, a przecież musiał się jakoś wyjaśnić. - No, są rzeczy, które rozumie się dopiero, jak się będzie miało te trzydzieści parę lat - uśmiechnął się delikatnie, jakby tym oto sposobem chciał odwrócić uwagę chłopaka od jego enigmatycznej wypowiedzi. - Pytałeś o żonę... Żona to w zasadzie nie jest obowiązek. Niektórzy ludzie po prostu nie chcą mieć partnera. To jest moja słabsza strona, typowa dla ludzi z kasą. Nie chcę się żenić, nie chcę być obłudny i traktować żonę jak fasadę dla moich zdrad i innych przygód. Jak co poniektórzy z mojej branży, bez podawania nazwisk. Może jesteś młody, ale to chyba jednak wiesz z mediów. Im więcej mamony, tym bardziej zaawansowany wiek zaślubin. Można powiedzieć, że jestem playboyem. Z resztą, sam wiesz, gdzie na mnie wpadłeś w piątek. Dzielnica chrześcijańska to nie była - znów się zaśmiał, bardziej nerwowo.

Chciał odbić piłeczkę i odsunąć temat rozmowy od jego osoby. - Właściwie to co robiłeś w Kabukichou, hm? Szukałeś etatu? - dopytywał się dość natarczywie, więc szybko go przeprosił, aby nie poczuł się zbyt urażony, że nadaje się jedynie na dziwkę. - Nie o to mi chodziło. Szczerze powiedziawszy... Jeśli już miałbyś oddawać swoje ciało to... - nachylił się nad nim i przyjrzał dokładnie jego twarzy. Znów tym podobnym gestem, co wczoraj rozchylił jego wargi i zajrzał w głąb jego ust, przyglądając różowemu językowi i śladom brązowej czekolady na uzębieniu - ...powinieneś zostać prywatną utrzymanką. Jesteś zbyt zadbany. Wiem, co mówię. Widziałem ten cały "personel" w soaplandach. Nie nadajesz się tam. Mało płacą, trafiasz na ponurych urzędasów w dodatku nieogolonych, chcących odreagować w perwersyjny sposób. A prywatny „danna” jak u gejszy, to jednak jest pewien prestiż... - cofnął swoją rękę i potrząsnął głową. Już wiedział, że się zagalopował i nie ma jak tego odkręcić. Zabrzmiało jednoznacznie, jakby mówił o sobie. - Nie mam na myśli siebie. Jak już mówiłem wcześniej... jestem przygodny. Prywatna prostytutka to niemal to samo, co małżeństwo. Przepraszam, jeśli cię to stwierdzenie razi, w końcu jest niemoralne... Ale tak to właśnie widzę. Wolę być szczery.

Takanori wsłuchiwał się uważnie w słowa Suzukiego-sana. Starał się zrozumieć, co chce mu przekazać między wierszami, choć podawane mu do wiadomości informacje oscylowały na granicy zgadywanki a rebusu. Domyślił się, że chodzi mu o jakąś swoją wstydliwą dewiację tylko dlatego, że tamtego dnia się na niego tak szaleńczo rzucił z obłędem w oczach. Ruki zastanawiał się jakiego rodzaju fetysz preferował, skoro uważał go za bardzo niebezpieczny, do tego stopnia że karcił go i kazał schodzić z pola widzenia a priori. Nie potrafił zrozumieć Akiry. Dla niego najgorszym zboczeniem podczas seksu było przyduszanie. Cała reszta zdawała się być dla niego „akceptowalna”. Rozejrzał się po mieszkaniu. Wydawało mu się, że Suzuki nie ma żadnych futrzastych przyjaciół, a więc nie była to sodomia. Odpędził od siebie natrętne myśli i znów skupił się na swoim rozmówcy.

 - Przepraszam - zakrztusił się kawałkiem eklerki, której akuratnie postanowił spróbować. A stało się tak, bo zaskoczyło go pytanie biznesmena odnośnie Dzielnicy Czerwonych Latarni. Rzeczywiście szukał tam nocnego etatu tylko nigdzie go nie chcieli. W chińskie kliki nie zamierzał się mieszać.

Słuchał jak mężczyzna opowiada o nim. O jego urodzie, stanie zdrowia, higienie. Padły słowa takie jak „geisha” oraz „prestiż”, które zdawały mu się nie na miejscu. Poczuł, że się rumieni na pochlebne słowa na temat jego chłopięcego ciała, dlatego też ukrył różowe policzki za rękawem spoglądając na coś bliżej nie określonego. Czuł się speszony i na swój sposób doceniony.
 - Jeśli mogę… To pozwolę sobie ponowić moje pytanie. Czy na pewno nie gustuje pan w chłopcach? - spytał nerwowo, zwieszając głowę. Schował ręce pod stół, które silnie ściskał między swoimi udami.

Suzuki sięgnął po otwieracz do wina, bo poczuł, że rozmowa staje się dość grząska. Rozlał pieniący się trunek do kieliszków i podał szkło chłopakowi, bez wznoszenia toastów. 
 - Jeśli sugerujesz, że jestem pedofilem, to muszę cię rozczarować, bo nie jestem… - odpowiedział bez choćby jednej emocji na twarzy, co potwierdzało, że nie kłamał. – Ale prawda jest taka, że jestem biseksualistą. I lubię młodych nie schodząc poniżej granicy osiemnastu lat – wyznał mu z lekkim westchnieniem na końcu. „Im świeższy tym głośniejszy i bardziej porywczy” – dokończył w myślach jak ostatnie prosię.

- Nie jestem przecież dzieckiem – żachnął się Ruki, wciąż dąsając we właściwy dla świeżo upieczonych pełnoletnich. No przecież ma dowód osobisty, a tego nie rozdają małolatom!

Akira obwieszczając, że jest biseksem dał mu cień nadziei. Mimo że obiecał, że nie będzie go dotykał w intymny sposób, to w głowie uknuł dla siebie alibi. Podrywanie a przystawienia się to co innego!

 - To zabrzmi desperacko – jego rozmyślania przerwał biznesmen. - Ale jeżeli nie uda nam się znaleźć dla ciebie roboty, można cię jakoś odstawić i spróbować znaleźć ci sponsora na którymś z wieczorowych cocktaili. Znam mnóstwo Grubych Ryb, znam ich preferencje seksualne i wiem, którzy z nich są grzeczni i nie mają węża w kieszeni dla pięknych młodzieńców. Oczywiście to ostateczna ostateczność… - spróbował załagodzić swoją śliską propozycję. Dziwne, bo nawet jemu samemu nie spodobała się wizja, że ktoś miałby smakować Takanoriego – jego własnego znaleziska – zamiast niego samego. Wchodzić swoim obślizgłym od preejakulatu penisem noc w noc i słuchać jego barwnych jęków… Mocniej ścisnął kieliszek w palcach.

Takanori ze spokojem napił się wina. Opróżnił je do połowy, po czym  bawił się kieliszkiem, gładząc go palcami po obrzeżach nóżki i spodka. Nasłuchiwał jednocześnie tej obrzydliwiej wizji jego przyszłości, jaką zaproponował mu Reita. W jego głowie zagnieździły się niczym niechciany zarodek obleśne obrazy tego, jak obmacują go wzdłuż i wszerz pomarszczone, patykowate dłonie jakiegoś pryka.

 - Nie chcę, żeby mnie pieprzył jakiś obcy facet – zaprzeczył nie tylko asertywnie, ale stanowczo. - Wiem, że według Suzukiego-sana, jesteśmy dla siebie obcy, ale pociąga mnie w panu wszystko. Od wyglądu po charakter. Zastawiam się, czemu się… hamujesz - postanowił zejść z oficjalnego tonu, rezygnując ze zwrotu per „pan”. - Bo skoro jesteś biseksualny, chciałeś się zaspokoić moim ciałem w samochodzie to… co cię powstrzymuje? Mój stan społeczny? Brak środków na życie? Wiek? Obawa przed higieną? – sięgnął po swój kieliszek i dopił trunek haustem. Rozsunął swoje usta, bo ciepło rozeszło się gwałtownie po jego ciele. Po przełyku, płucach, żołądku. Ta rozmowa. Sam Suzuki. Cała ta otoczka ich prywatki czy podwieczorku powodowała, że krew krążyła mu prężniej i napędzała jego młode ciało.
 - No dalej. Co to jest? Nie zgrywaj się. Widzę jak mnie traktujesz. Subtelnie dotykasz. A nawet jeśli mi się to wszystko tylko wydaje…to przeleć mnie ten jeden raz. Bez zobowiązań. Rozpamiętywania. Zrobisz to i nie będę prosił o nic więcej.

Suzuki również odstawił stanowczo szkło na stół, bo i w nim krew zaczęła wrzeć podsycana słowami Rukiego. Musiał go uciszyć, zdissować, uzmysłowić mu, że nie ma racji…
 - Po pierwsze, zawsze lepszy jeden facet niż tysiące innych. Czy kilku na raz. Nie wiesz, jak kończą młodzi ludzie, którzy zostają „odkryci” przez jakuzę. Zapewne słyszałeś nie raz o ich mafijnych, „podziemnych” burdelach. To tak zwany marketing szeptany. Wiesz… towarki dla fetyszystów, o których pewnie nawet nie słyszałeś, że tacy istnieją. No, a taki sponsor przecież po jakimś czasie przestaje być obcy. Kto wie, przy dobrych wiatrach można się nawet z nim zaprzyjaźnić – spróbował mu przemówić do rozsądku swoim racjonalizmem. – Nie żebym chciał zrobić z ciebie na siłę cudzą dziwkę… Byłaby to dla mnie porażka. 

Odsunął dalej szklany kieliszek od siebie podobnie postępując z butelką wina, aby oba przedmioty nie kusiły go, żeby za nie chwycić i wykorzystać jako... "zabawki erotyczne". 
 - Nie chciałem się tobą zaspokoić. Byłem zaspokojony - jego głos przestał być bez wyrazu. Zaczął nabierać znajomej mu szorstkości. - Byłem u mojej ulubionej dziwki, Sakury. Od niej nigdy jeszcze nie wróciłem nieusatysfakcjonowany.

Oczy Rukiego wypełniły się rozgoryczeniem i bólem, słysząc słowa pochwały dla zwykłej płatnej prostytutki. To podziałało na Akirę jak kropla krwi rozcieńczona w wodzie oceanicznej na rekina. Cudze cierpienie było tak pociągające... Ta poza, rumieńce i oczy pełne zawiedzenia. Szarpnął z całej siły za koszulkę chłopaka, przyciągając go do swoich ust zachłannie. Niemal wgryzł się w jego wargi zębami, wsuwając głęboko język w ich głąb. Odnalazł jego ciepły język i zwilżył swoją śliną pomieszaną z gorzkim alkoholem. Dominował nad nim w pocałunku, przesuwając jego głową wedle swojego uznania na wszystkie strony. Odsunął się i przygryzł szyję, pozostawiając na niej intensywnie czerwony ślad. Ruki syknął z bólu skrzyżowanym z przyjemnością i w tym pomieszaniu emocji upuścił kieliszek na podłogę, aż się roztłukł. Ten dźwięk podziałał na Akirę otrzeźwiająco. Przytknął rękę do swoich ust w niemym szoku i bez słowa uciekł do swojej sypialni, która była azylem. Zamknął się na klucz i opadł na kolana pod ścianą, oddychając ciężko. Jeszcze nigdy tak niewiele mu było trzeba, aby dostać wzwodu... Ten fakt go podniecał i jednocześnie przerażał. 

Muszę przy nim częściej się zaspokajać. Częściej jeździć do Kabukichou - tłumaczył sobie, otwierając rozporek od spodni z zamiarem zwalenia sobie.

Takanorim wstrząsnął szok, kiedy został brutalnie poderwany do pocałunku. Jednocześnie jego ciało wypełniła euforia z napięciem seksualnym. Całował go łapczywie, dziko, tak jak lubił. Pojękiwał w jego usta. Położył odruchowo dłonie na barkach Akiry, kiedy spragnione wargi odznaczały się na bladej skórze.

Nie trwało to jednak długo, bo mężczyzna poderwał się nagle jak oparzony i zostawił go samego sobie. Bez słowa czy pojedynczego spojrzenia rzuconego na odchodne. Zamroczony Takanori nie rozumiał, co było powodem, dla którego ulotnił się tak pospiesznie. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu. W głowie szumiało mu od nagłego skoku hormonów. Potrzebował go. Potrzebowali się wzajemnie. Bez zastanawianie złapał za klamkę od sypialni gospodarza i naparł na nią ręką, aby otworzyła mu dostęp do swojego pana.
 - Zamknięte? - szepnął do siebie. Był zdziwiony. Zamroczony. Wyglądało na to, że nie wpuści go do siebie, aby mogli oddać się miłosnemu aktowi.

Zrezygnowany oparł czoło o solidne drzwi i skapitulował. Pokonał go zwykły zamek. Coś jednak przedostało się przez cienkie ściany i zabrzmiało w jego uszach. Coś, co było niematerialne i niefrasobliwie przemieszczało się z miejsc zamkniętych do otwartych. Stękanie. Robił to? Dogadzał sobie? Dogadzał sobie samemu, kiedy mógł zaspokoić się ciałem Rukiego?


Wyjął z bielizny swoje przyrodzenie i zaczął pocierać ręką bez najmniejszego skrępowania. Wiedział że Takanori jest tuż za drzwiami. Może to właśnie ta wizja tak świńsko go podniecała. Nie potrafił już wstrzymać swojej chuci i z rozmachem stymulował swojego penisa, potrząsając nim niemal do stanu bólu. Jeszcze nigdy nie budziło się w nim aż tyle zwierzęcości podczas masturbacji, chociaż zapewne to przez brak wystarczająco silnego bodźca, aby osiągnąć spełnienie. Musiał wyzwolić swoją agresję…
Przyłożył ucho do ściany i nasłuchiwał jak chłopak chaotycznie wali sobie konia pod drzwiami jego sypialni. Syknął głośniej, wyobrażając sobie, że robi to analnie… 

 - Głośniej… Takanori, głośniej! – szeptał gorączkowo, czując że zbliża się do eksplozji, dysząc ze zmęczenia. Spuścił się w swoje dłonie, które wytarł w chusteczki higieniczne leżące w chusteczniku decoupage. Opadł ociężały na łóżko i uspokajał oddech w pozycji leżącej. Miał mentlik w głowie. Czuł, że wypłynęła z niego cała frustracja. Nie był zły na chłopaka ani nawet na siebie. Wręcz promieniował dumą, że w porę się powstrzymał. „Jeszcze nie jestem takim demonem jak mi się wcześniej wydawało…” – pochlebił sobie w myślach. Z drugiej strony zrugał – „Mimo to jak zwierzę, rzuciłem się na niego, kiedy tylko poczułem jego zapach”. Dualizm jego refleksji wcale go nie zadowolił. Pozostawił w nim szalejący daimonion.

Ruki osunął się na kolana opierając czołem o ścianę. Przyłożył policzek do zimnego tynku i nasłuchiwał tych słodkich odgłosów jednocześnie zagłębiając się dłonią między swoje uda.
 - A-akira… - jęknął, oczami wyobraźni widząc przed sobą nagiego Suzukiego, który pieści go dogłębnie zaspakajając ich obu. Spodnie miał opuszczone do kolana. Siedział bokiem do ściany, aby dokładnie słyszeć każdy szelest, odgłos czy ruch nadgarstków zza ściany. Jedną ręką ściskał swoje przyrodzenie trąc wrażliwą skórę napletka, doprowadzając do obrzęku. Drugą podpierał się, aby nie przewrócić się na bok.
Potrzeba fantazji rosła coraz bardziej. Oparł się plecami o ścianę wpółleżąc. Namoczone śliną palce kołowały pod jego czułymi jądrami. Dla Takanoriego była to imitacja instrumentu Reity. Odchylił głowę do tyłu, sapiąc ciężko osiągając finał.
 - Nigdy mnie nie pokocha… - cichy szept pełen zawodu wydobył się z jego ust. Machinalnie.

Wytarł oblepione spermą dłonie w bluzę. Wstał i zapiął swoje spodnie w drodze do udostępnionej mu sypialni dla gości. Rzucił się na łóżko i zaczął wypłakiwać się w poduszkę. Ta krótka chwila przyjemności nie uśmierzyła jego psychicznego bólu. Nie zapełniła wciąż rosnącej potrzeby miłości. Zmęczony huśtawką nastrojów, usnął wtulony w pościel.  






6 komentarzy:

  1. Rozkochałyście mnie tym chyba bardziej niż ,,Zaliczeniem''. Q.Q To było idealne~ Właśnie za to kocham wasz blog. Jest inny. Stawiacie na oryginalność, a to w połączeniu z waszymi umiejętnościami sprawia, że wasz blog jest zdecydowanie moim ulubionym. (`・ω・´)”
    Część była długa, co mnie niesamowicie uszczęśliwiło i sprawiło, że dostałam trolla. Ogólnie rzecz biorąc, tak jak napisałam wyżej - po prostu idealne~! (*´▽`)ゞ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agh, właśnie ,,Zaliczenie" na mnie czeka~! ;_;
      Cieszę się, że jeszcze można być choć trochę oryginalnym w Imperium Pluszowego Yaoi.
      "Dostać trolla" - to tak teraz się mówi? Wow, nie wiedziałam. Czuję się stara i nieobyta. (´・_・`) /Enji

      Usuń
    2. Awwwww, moje ukochane ,,Zaliczenie'', na które tak bardzo cierpliwie czekam. ;w;
      Ta, mój troll był dosłownym trollem. Zrobiłam spam na tt i w bonusie spojlerowałam koleżance. Ach, te emocje. (≧∇≦)/
      Nie przesadzaj. Nie jesteś stara~

      Usuń
    3. A ja dalej nie wiem dlaczego ;x /Enji

      Usuń
  2. BOŻE! T-t-to ttto było świetne. GENIALNE! GENIALNE! KOCHAM TO OPKO i nawet zgodzę się z wypowiedzią pierwszej osoby, aczkolwiek ja chyba jednak postawię to opko na równi z Zaliczeniem (na razie, w końcu nie wiem co dalej, a boję się tego, co może być xd niemniej, jednak.... chm... chm... chm... XD Skoro Taka też ma w sobie skłonności do sadyzmu to nie widzę przeszkód... :DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD Co innego, gdyby nie miał. : < ). Ale mi go szkoda. Desperacka potrzeba miłości - normalnie serce się kraje. *.* ; _ ; Taka chyba zawsze chyba już będzie taki wyobrażanym - słodkim, niewinnym blondynkiem na wszystkich blogach w sieci, tak go zaszufladkowano... : < Oczywiście... Mi to odpowiada. ^^ Pasuje do niego taka rola. Ale czasem nachodzi mnie refleksja, że chciałabym przeczytać CHOĆ JEDNO - a przeczytałam opowiadań o nich mnóstwo, jeśli nie wszystkie - o Tace, który jest tym ,,dominującym'', tym złym. Nie mówię tutaj o tym opowiadaniu, ale w ogóle, że fajnie byłoby takie coś przeczytać (ale prawdopdobnie nigdy się nie doczekam), bo jeszcze się z tym nie spotkałam - to znaczy raz, ale to nie było yaoi, tylko Ruki + dziewczyna, co też trochę mi nie odpowiadało, przez to moje uzależnienie od yaoi. xd A nawet, jeśli się spotkałam, to nie przypominam sobie, przynajmniej w parze Reituki. Choć trudno winić mnie, że nie pamiętam wszystkich yaoi o Gazettach jakie były w sieci (i mówię tu też o tych mega starych, nawet pojedynczych notkach). Choć jest też jeszcze wiele, których nie przeczytałam i ciąż stoją w kolejce... Ale póki co, zrobiłam sobie przystanek na tym blogu i z pewnością nie odjadę w inne strony, póki wszystkich opowiadań nie przeczytam (warto! wy to potraficie nakręcić człowieka! ^^). Tylko ... czasu mało. :<

    OdpowiedzUsuń