poniedziałek, 10 czerwca 2013

Like G6 [OS]

☆ tytuł: Like G6 (od piosenki East Far Movement),
☆ autor: Enji,
☆ typ: One-shot,
 beta: Enji,
☆ gatunek: lemon,

☆ ostrzeżenia: przekleństwa, seks, striptiz.
☆ notka autorska: prezent dla Allis-chan z okazji Dnia Dziecka. Drobny, pieprzny one-shot dla szukających chwili pikanterii oraz lekki powrót sentymentu autorki do pole dance. 
Polecam włączyć podczas czytania: Goldfrapp - Yes sir (studio version).


DOWNLOAD E-REITUKI: 













Z okazji Dnia Dziecka, krótki one-shot. Nie dla dzieci. A niech tam. Zdemoralizuję Cię~!
Dla Allis-chan




„Ruki-san, podobno miał pan surowych rodziców?”, „Jacy dokładnie byli?”, „Ponoć się pokłóciliście?”, „Czy prawdą jest, że wypędzili pana z domu?”, „Pogodziliście się już?”, „Kiedy?”.

Ta pula pytań nie jednokrotnie i nie dwukrotnie padała w wywiadach dla różnorodnych kolorowych magazynów. Hot topic. Surowi rodzice. Konserwatyzm skrajnie prawicowy. Restrykcyjne wychowanie (japoński dryl). Trudne dzieciństwo pełne przemocy (ten ostatni motyw to ekstra skrót myślowy dorzucony ze strony dziennikarza). Słyszałem to wiele razy. W pewnym momencie przestałem nawet udawać, że jest mi przykro o tym mówić – w końcu ile można robić za post fatum sierotę, o której nagle sobie wszyscy przypomnieli.

Mimo wszystko nie mogłem narzekać na ten przewidywalny mechanizm wywiadów. Miałem całkiem dobrze opracowaną własną wersję zdarzeń. Merytoryczną. Logiczną. Gramatyczną. Spójną. Przynajmniej nie ściągałem na siebie zniecierpliwionego spojrzenia reportera, który raz po raz zerkał na zegarek Omega czekając, aż wreszcie skończę swoją onomatopeję „eeee…” i powiem coś sensownego, co nada się do zmontowania.

Sprawa wyglądałaby znacznie bardziej niepokojąco, gdyby któryś z interlokutorów postanowiłby się wyłamać i przerwać ten blok oczywistości pytaniem: „Jak pan sobie radził jako bezdomny? Gdzie pan pracował?”.

Zapiąłem zamek błyskawiczny od lakierowanych, czarnych butów na platformie. Adore od pleasera na siedmiocalowym koturnie. Rok codziennych (a raczej co nocnych) praktyk – tyle ile potrzeba, aby nauczyć się na nich poruszać bez zagrożenia rozerwania torebki stawowej. Nieważne, że materiał buta wykracza daleko poza obszar kostki. To rodzaj butów, który zmasakruje twój dolny aparat ruchu nie tylko płaskostopiem czy pęcherzami. Dolicz do tego balast taniej biżuterii, skąpej bo skąpej, ale jednak dość monumentalnej bielizny erotycznej (lateks nie należy do najlżejszych materii) oraz chronicznego znużenia, którego nie niweluje nawet dziwny koktajl szampańskokawowy.

Nastawiłem odtwarzacz. Pierwsza ścieżka, cover znanej formacji Baccara „Yes, sir” w wykonaniu Goldfrapp. Mocny, syntetyzowany dźwięk lat siedemdziesiątych i zmiksowana perkusja. Lubiłem ten utwór, kiedy to jeszcze pracowałem fizycznie, chociaż w klubie raczono mnie nim sporadycznie, w oryginalnej wersji z longplaya. Moje biodra odruchowo odnalazły znajomy, sentymentalny rytm, chociaż nawet z obcym nie miałyby większego problemu. Teraz wiem, że to metrum cztery czwarte, kiedyś nie miało to jednak znaczenia. Po prostu kiwałem się pijany jak mi wyczucie podpowiadało. Naiwnie, trochę chłopięco, ale niektórzy faceci to lubili. Dużo im nie trzeba było, aby popatrzeć na młodą dupcię.

Hey mister, your eyes are full of hesitaiton.
(Proszę pana, pańskie oczy są pełne niezdecydowania).

To bez znaczenia, czy w takiej chwili patrzy na ciebie stały partner czy przypadkowy przechodzień. Zamieniasz się w kogoś innego i oni to czują. Jednak z szacunkiem i nobliwością pozwalają ci przeistoczyć się na ich oczach – bo tego właśnie chcą, żeby zahipnotyzowała cię muzyka, a ty sam ich z kolei zahipnotyzował, jako łącznik pomiędzy tymi dwoma dziwnymi światami.

Akira był śmiesznie stremowany, kiedy przyglądał mi się z manierą nastolatka, który po raz pierwszy potajemnie ogląda pornosa i najchętniej wciskałby „pauza” co jakiś czas. Niestety, stopklatka w rzeczywistości nie istnieje, więc mógł jedynie patrzeć jak masuję swoje ciało ukryte pod jednoczęściowym body lateksowego lucyferka (poroże w komplecie). Obserwowałem jego perlący się pot na niskim czole, który najwidoczniej go palił, bo raz po raz odgarniał go dłonią. Gorąco ci w jaja, prawda? Dotknąłem sugestywnie swojego krocza i zniżyłem się do parkietu. Poczułem wlewający się do moszny żar podekscytowania starą profesją.

Make me wonder what you're looking for.
(Zastanawiam się, czego Pan poszukuje).

Floorwork. Praca na parkiecie bądź mniej politycznie: air copulation. Słodka ironia biorąc pod uwagę słowa podmiotu lirycznego w utworze w tle: Uumm, Kochanie. Nie chciałabym popsuć swojej reputacji. Odnoszę wrażenie, że jeśli zasmakujesz mnie raz, będziesz błagał o więcej.

Akira nie zamierzał błagać, podobnie jak większość mojej dawnej klienteli. Oni wymagają. „Więcej” to podstawowy slogan. Zaklęcie. A może urok? Nie chodziłem do Hogwartu, więc nie wiem, czym te formuły się w zasadzie różnią.

Mężczyzna ukryty w sugestywnym półcieniu niczym za kotarą dodającą anonimowości, bawił się nerwowo językiem w swoich ustach, jakby oczekiwał w nich spotkania z moim. Symulował oralną zabawę, która (pleonastycznie) była zabawna. Odpowiedziałem mu na wzajemne pieszczenie się na dystans, odpinając boczny zamek od body. Odszukałem swoje karmelowe sutki pod materiałem i ścisnąłem, aż zarysowały się pod sztywnym materiałem jak w plastikowej formie. Widział je. Stroboskopowe światło na nich załamywało się inaczej na wypukłym, czarnym kostiumie. Chyba chciał mnie już pieprzyć.

Niemo naśladowałem słowa wokalistki:

Ooohh! Tak, Proszę Pana potrafię tańczyć, ale potrzebuję odpowiedniej muzyki.

W oryginale brzmi to gorzej. Boogie-woogie. Te słowa zawsze wywoływały u mnie niedyskretny śmiech. Umiem boogie-woogie. Gdybym to zaśpiewał na scenie, nikt by się nawet mną nie przejął, dlatego musiałem to zatańczyć, aby pusty termin nabrał swojej mocy. Klęcząc na śliskim parkiecie, kręciłem biodrami, oblizując swoje wyszminkowane usta, jakbym kochał się na siedząco. Coś jak riding the face. Nie lubiłem sztucznego smaku wazeliny na języku, ale musiałem przyznać, że miał w sobie coś wulgarnego. Przywodził na myśl odrobinę smak lubrykantu, który często zlizywałem, ale prywatnie, nie zawodowo.

Unosiłem się i opadałem, uginając się na swoich opończoszkowanych udach. Spociłem się pod ciemnym nylonem, przez co lśnił intensywniej. No co, Skarbie? Chcesz sobie ulżyć? Rozporek Akiry wyglądał tak, jakby miało go zaraz rozsadzić. Nie wiem, co było bardziej wykwintne. Spuszczenie się w spodnie, czy po kilku otarciach w dłoni. I to, i to wydawało się godne prawiczka. Zwłaszcza przy akompaniamencie Goldfrapp. Gold fap. Zaśmiałem się ochryple i wskoczyłem na metalową rurę, która nagle stała się jak część mojego ciała. Giętka, sztywna, skoordynowana. Nie, penis mi nie stwardniał. Musiałem być profesjonalnie miękki, wiotki na całym ciele. Zawisnąłem w dół i poczułem twardą rurę między pośladkami. Niesamowicie podnieciło mnie to, pomimo że nieprzyjemny chłód metalu przebijał przez materiał. Wyobraziłem sobie, że taki jest w tej chwili Suzuki. Ścisnąłem tą twardość udami i syknąłem. Zsuwałem się w dół, spiralnie niczym strażak, którym… o zgrozo, od dziecka chciałem być, właśnie ze względu na rurę. Niewinny, chłopięcy umysł. Kto by pomyślał, że do tego nie trzeba być wcale strażakiem.

Ująłem moją starą przyjaciółkę między pachwiną i zacząłem poruszać frykcyjnie, bo decybele w głośnikach drapieżnie rosły w crescendo. Basy pulsowały, tom-tomy drżały uderzane, a wokalistka mruczała jak kotka. Moje prawe jądro ocierało się o gładki metal, aż przeszył mnie elektryzujący dreszcz. Trochę jak dążenie do orgazmu. Wspiąłem się wyżej. W tańcu plątałem się kolanami, udami, łydkami, palcami, aż doszedłem do wniosku, że wszystkie te części są jednym ciałem. Kamasutra z rurą. Rozpiąłem kostium z drugiej strony i zdjąłem, uznając za zbędne ograniczenie. Pozbywszy się lateksowej, skrzypiącej pokrywy błyszczałem drugim, lżejszym body, wykonanym ze zwykłej czarnej, ażurowej siateczki, która eksponowała wszelkie linie moich kości oraz delikatnych mięśni. W normalnym striptizie byłbym już nagi. Ale to nie był zwyczajny striptiz (o ile on w ogóle może być „zwyczajny”). To był dosłowny, rasowy strip-tease. Rozbierając się, drażnię, kpię, znęcam się…

Akira już nie wytrzymywał. Siedział tylko dlatego, że jako audiencji, narzucał mu to obowiązek. Szablon widza, który mówił wyraźnie, że widz musi siedzieć. Niewerbalnie jego twarz błagała mnie, abym zamienił ten pokaz w peep-show. Jego męskość wystawała ze spodni jak różowy joy-stick, który tylko służy do brutalnego chwycenia. Skoro już jesteśmy przy ciekawych połączeniach słów anglojęzycznych, czy joy-stick nie oznacza drążka sprawiającego przyjemność? Suzuki zaciskał krótkie paznokcie na nałokietnikach fotela, powstrzymując się przed złapaniem za ten „drążek sprawiający przyjemność”. Chyba liczył na mnie, a ja perfidnie mu zanuciłem: „I can boogie, all night long. All night loooong”.

I cisza. Rozdzierająca, lepka cisza, która przykleiła się do naszych zaskoczonych, zmęczonych ciał, dając nam na chwilę „dojść do siebie”. W dosłownym i metaforycznym znaczeniu. Zaczął się kolejny kawałek ze składanki, którą odkurzyłem ze zbioru kompaktów. Była „nielegalna”, bo ściągnięta z Internetu, ale jako gówniarz nie bardzo liczyłem się z wymiarem prawa. Poza tym sądziłem, że to klub beknie za piracki podkład muzyczny.

Drugi utwór był spokojniejszy. „Slide in” podpowiadał mi tytuł piosenki niczym motto. Kondycja była już nie ta, bo dostałem subtelnej zadyszki. Papierochy, papierosy i papieroski. Zapaliłem sobie podchodząc niespiesznie w stronę sparaliżowanego Akiry. Zanurzyłem ustnik w ciemnych półkolach szminki o krzykliwej nazwie alarm. Usiadłem na jego udzie i zaciągnąłem się dymem, który rozgrzał od wewnątrz moje płuca. Zmęczenie sprawiło, że nikotyna uderzyła mi do głowy.

Nie musiałem się oglądać, aby wiedzieć, w jakim stanie jest Suzuki. Oczami wyobraźni widziałem jego zmarnowaną twarz tych wszystkich frajerów z „Shaven heaven”, którzy osiągnąwszy ten stan uciekali do toalety, żeby się spuścić, jednocześnie telefonując do żonki. „Zaraz będę kochanie, tylko złapię taksówkę”.

Sugestywnie rozpiąłem sobie zatrzaski od siateczkowego body, dając jednocześnie do zrozumienia, żeby robił ze mną, na co ma ochotę. Striptiz to przeklęta rzecz. Żadnej ze stron nie sprawia faktycznej przyjemności, a mimo to z wiernością masochistów klienci przyczołgują się po pinezkach, aby móc popatrzeć na niezbyt wyselekcjonowaną goliznę. Żeby być usatysfakcjonowanym, trzeba każdego dopieszczać.

Wszedł we mnie na sucho. Nie potrzebowaliśmy lubrykantu, poza tym obfity preejakulat Suzukiego wystarczająco zwilżał mój odbyt podczas pocierania. Zacisnąłem mocniej usta na mentolowym filtrze, wciągając w siebie dym, podobnie uczyniłem z pośladkami, jednak tymi nie mogłem nic wciągnąć, czego żałowałem. Jęknąłem słabo, wypuszczając z siebie szarą, mdlącą mgiełkę niczym wytwornica. Zmiąłem papierosa w palcach i pochyliłem głowę. Na twarz opadły mi zwilgotniałe pukle włosów, rozwichrzone jak po fitnessie. Poruszałem się ostro, pomimo zmęczenia, pomagałem forsować mężczyźnie mój otwór. Nie liczyłem na mocny orgazm. Nic nie może mierzyć się z przyjemnością po głębokim wysiłku.

Drżącą ręką zgasiłem papierosa w popielniczce, bo nasze zwierzęce podrygiwanie rozsypywało popiół wokoło. Nie nadążałem. Zacisnąłem tapicerkę na nałokietniku. Przyspieszyłem za chciwym partnerem, falując biodrami, dysząc gardłowo: „ah-a-ah-A-H!”, kuriozalnie literując każde stęknięcie. Głośniej i głośniej. Suzuki miał mocne biodra, silne uda i dość wąską miednicę. Nie myślę o tym w aspekcie seksualnym, ale striptizu. Nadawałby się, w dodatku te jego precyzyjne ruchy frykcyjne…

 - Jesteś tam! – syknąłem, poruszając się tym razem na boki, aby penis dobrze się umiejscowił wewnątrz przy prostacie. Nie byłem w stanie nabijać się na niego, bo przy każdym nacisku drżałem, jakby brakowało mi magnezu. Bezwolnie, machinalnie jak zwierzę. W dodatku te okrzyki, kiedy mnie pchał. Akira chyba zamierzał wstać i pieprzyć mnie na stojąco, ale ja uparcie siedziałem, chcąc naciskać na jego jądra. Jak w tańcu prywatnym. Nie lubiłem masować pał, nawet przez materiał, ale była to jedyna okazja, aby godziwie zarobić – taniec przy stoliku, na kolanach klienta.

Przytrzymałem go w fotelu, więc chyba ze złości się spuścił, wypełniając mnie gorącą spermą. Nie dbałem o to. Chwyciłem za mój niedopałek i przypaliłem go raz jeszcze, aby zająć czymś palce. W spokoju dopalałem papierosa aż po sam filtr, dopóki Suzuki się nie odezwał. Obejmował mnie i przepraszał, czym przełamał w końcu moje stare poczucie rutyny, które do mnie wróciło w gwałtownych retrospekcjach. No tak. To nie było „Shaven heaven”, Akira nie był moim klientem, a ja nie byłem już tancerzem go-go, Rukią. Obróciłem się w jego stronę i poczochrałem powoli ciemne blond włosy, które w półcieniu wyglądały poważniej. Nie musiałem zarabiać w barach topless, a on nie musiał trzymać rączek przy sobie, widząc ulubioną tancerkę nago. Jedno jednak pozostawało niezmienne w moim biorytmie…

I can boogie. All night long. 

3 komentarze:

  1. Mam jedną uwagę:
    Ująłem moją starą przyjaciółkę między pachwiną i zacząłem poruszać frykcyjnie, bo muzyka energicznie przyspieszała w crescendo.
    "crescendo" oznacza "coraz głośniej",więc brzmi to niegramatycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie tyle niegramatycznie, co błędne leksykalnie, ale oczywiście masz rację. Mój błąd. Miałam na myśli tą rosnącą gradację głośności, ale chyba nie umiałam tego nazwać jednym wyrazem i nieopacznie przedobrzyłam. Już poprawiam, dzięki~!( ̄ー ̄)/Enji

      Usuń
  2. Urocze, mimo wszystko *w*

    OdpowiedzUsuń