Zanim zaczniecie czytać tą część, chciałam tylko ostrzec, że ten rozdział zawiera wyjątkowo naturalistyczne i dość brutalne sceny, więc jeśli ktoś nie czuje się na siłach (bądź po prostu nie lubi), lepiej będzie, jeśli go pominie.
Ten rozdział dedykuję mojej
młodszej siostrzyczce, Sakku-chan~
Uwierz mi, wcale nie chciałam, abyś trafiła
na t e n rozdział, ale
skoro się uparłaś... Dziękuję za motywację, aby poprawić tą scenę
*lama-kurczaczek*
Some of them want to abuse you
Some of them want to be abused
Some of them want to be abused
~
Niektórzy z nich chcą cię wykorzystać.
Niektórzy z nich chcą być wykorzystani.
Eurythmics ‘Sweet dreams’
Takanori obudził się dopiero na następny dzień,
znów za sprawą mrukliwego głosu Akiry. Dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia,
zapewne jego biura. Przetarł sklejone oczy i wyszedł z sypialni. Nawet nie
myślał, aby odważyć się sprawdzić, czy drzwi do jego pokoju są otwarte.
Niezmiernie wstydził się swojego wczorajszego zachowania. Wiedział, że Suzuki
go nie wyrzuci – chronił go jakiś chory immunitet bezdomnego. Mimo to sumienie
kazało mu przeprosić za swoje zachowanie.
Po wykonaniu porannej toalety, przeszedł do
kuchni, gdzie po wczorajszych zakupach nie było ani śladu. Zapewnie Akira
zdążył je już posegregować i poskładać na swoje miejsca w spiżarce. Nieśmiało
otworzył lodówkę i wyjął z niej serek kanapkowy, sałatę, pomidora. Do tostera
wrzucił dwie kromki chleba tostowego, aby się nieco przyrumieniły. W czasie jak
woda na kawę zaczęła się podgrzewać, on przemywał liście sałaty oraz kroił
pomidor na plasterki. Kiedy grzanki wyskoczyły, włożył kolejne dwie. Nie był
pewien czy Akira już zjadł śniadanie, ale z grzeczności postanowił
zapobiegawczo przygotować coś lekkiego również dla niego.
Na stole nad dwoma porcelanowymi kubkami – a
przynajmniej Akiry był porcelanowy od Rosenthala, koszmarnie drogi - unosił się
zapach parzonej kawy. Ruki właśnie położył dwa talerze z innego serwisu wraz z
tostami przystrojonymi dodatkami. Zostawił tak przygotowane śniadanie i stanął
przed biurem Akiry. Zapukał dwukrotnie i usłyszawszy zaproszenie wszedł do
środka.
- Dzień
dobry ja… Przyszedłem powiedzieć, że jeśli ma pan ochotę to zrobiłem śniadanie
i… bardzo chciałbym przeprosić… - spuścił głowę i pochylił się nisko. - Przepraszam
za moje wczorajsze zachowanie. Nie mam nic… zupełnie nic na swoje
usprawiedliwienie. Obiecuję się poprawić i nie narzucać się więcej panu -
wydukał swoje przeprosiny i wyprostował się ostrożnie. Podniósł głowę, a na
jego twarzy widniały słabe rumieńce. Wyczekiwał odpowiedzi w sprawie wspólnego
posiłku, jakby to miała być randka.
*
Akira nie spał zbyt długo tego dnia przez
wieczorową drzemkę. Wstał wbrew biorytmowi w granicach szóstej rano i krzątał
po kuchni, chowając zakupy i przygotowując sobie omlety ryżowe z porem na
śniadanie oraz zieloną herbatę na pobudzenie metabolizmu. Odświeżył się i
postanowił od razu zabrać do pracy, póki Takanori spał. Dziwne, ale czy on
właśnie zasugerował, że chłopak mu przeszkadza podczas pracy? A może coś zamierzał
dzisiaj odnośnie współlokatora i dlatego chciał się wyrobić z robotą? Nie
potrafił sobie odpowiedzieć. Zapewne to zwykły sposób na zabicie nudy – praca.
Usłyszał, kiedy Takanori wstał z łóżka, a następnie poczuł jak robił sobie śniadanie w jego kuchni na parterze. Było to przyjemne uczucie wypełnianej pustki. Uczucie ciepła na myśl o kimś, dla kogo można rano wstać, porozmawiać, przekąsić coś… Nie doskwierała mu męcząca momentami cisza i odosobnienie.
Obrócił się frenetycznie w fotelu w stronę
drzwi, kiedy rozbrzmiało pukanie. Automatycznie odpowiedział „proszę!” nawet
jeżeli nie miał w planach wpuszczać tutaj chłopaka.
- Dzień dobry, Takanori – odpowiedział mu
mało dziarskim tonem i powrócił do swoich poskładanych pedantycznie dokumentów.
– Bardzo chętnie zjem z tobą drugie śniadanie – uśmiechnął się delikatnie.
Przypomniały mu się szkolne czasy, kiedy to jadało się mamine obentō. Co prawda w jego przypadku nie
było matczyne, bo brunch
przygotowywała mu niania, ale wrażenia zmysłowe były takie same.
Wysunął się spod biurka na krześle i spojrzał
poważnie na zakłopotanego młodzieńca. Zmierzył go bacznym spojrzeniem i
zacmokał.
- Nie
masz nigdzie ściągi z tymi przeprosinami? Strasznie dukasz – zażartował ponurym
głosem. Nie miał mu za złe, że… masturbował się pod drzwiami jego sypialni. W
zasadzie był to bardzo przyjemny epizod i zapewne nie miałby mu za złe, gdyby w
kuchni doszło do czegoś poważniejszego. Gorzej sprawa wyglądała w drugą stronę
– Takanori prawdopodobnie nigdy by mu tego nie wybaczył. – Nie szkodzi. Chodźmy
zjeść, bo kawa przestygnie – odparł od niechcenia, zwijając gazetę i wkładając
pod pachę. Poprowadził ich w stronę jadalni z należytą manierą gospodarza.
Zasiadł u szczytu stołu i spojrzał na grzanki
przygotowane przez chłopaka z myślą o nim. Rozwinął dziennik jaki przyniósł ze
sobą z gabinetu i zaczął w milczeniu czytać. Był to dziennik ekonomiczny z
mnóstwem rozmaitych statystyk i wykresów na pierwsze stronie. Powoli
przestawiał się na prasę elektroniczną, przeglądaną na tablecie, chociaż wciąż
sentymentalnie wracał do papierowej wersji, która według niego miała duszę…
- Na przyszłość, nie lubię pietruszki –
powiedział coś w końcu, sięgając po tosty. – Wolę rukolę. To, to w tamtej
doniczce – wskazał zieloną rokiettę pod oknem kuchennym. Jadł powoli,
starannie, nie wydając żadnych odgłosów przy konsumpcji i nie brudząc się,
zupełnie w niepodobny do Japończyka sposób. Widać było, że wywodził się z
kulturalnej rodziny o tradycjach francuskiego savoir vivre. – I… wiesz już może, w jakim kierunku chcesz się
kształcić? Chciałbym, żebyś jutro pojechał do pośredniaka po oferty kursów.
Przecież nie możesz wiecznie siedzieć w domu – zauważył głosem, który mimo
wszystko nie wyrażał najmniejszej pretensji czy nagany. – Ach, byłbym zapomniał
– wyciągnął z kieszeni swojego starego, biznesmeńskiego sharpa,
charakterystyczny telefon komórkowy dla salarymanów – czarny, z klapką i
antenką oraz dwoma wyświetlaczami. – Weź to. Wolałbym, żebyśmy znajdowali się w
kontakcie. Jest na firmowy abonament, więc hamuj się z rozmowami, bo nie chcę
obciążać korporacji dodatkowymi kosztami. Nie bronię ci dzwonić, ale chcę
uniknąć wiszenia non stop na komórce jak te wszystkie licealistki… - upił nieco
kawy. Nie dało się ukryć, że rozmowa była sztywna, Takanori wciąż niemrawy, a
Akira odrobinę… nie w sosie.
Zastanawiał się wymownie, co mógłby robić w
życiu, a przynajmniej przez jakiś czas – niekoniecznie długo. W czym jest
dobry? Nie zdążył sobie odpowiedzieć, bo Akira zaatakował go kolejną nowiną, a
właściwie można powiedzieć: prezentem. Wręczył mu telefon komórkowy. O jak Ruki
dawno nie miał takiego sprzętu hi-tech w ręce – swój sprzedał od razu w
lombardzie, aby mieć za co przeżyć tydzień. Odłożył go z czcią na stoliku.
Przetarł twarz rękoma chcąc, żeby jej mięśnie
mimiczne się rozluźniły i nie dawały złudnego wrażenia, że zaraz się rozpłacze.
Jednak czujne oko wieloletniego pracodawcy tysięcy osób nie dało się zwieść.
- Hej, ale… nie płacz. To tylko telefon. W
dodatku na wypożyczeniu… Gdybym nie chciał mieć z tobą szybkiego kontaktu, to
bym ci go nie pożyczał – wyjaśnił, jakby chciał nieco zatuszować w jego oczach
swoją wspaniałomyślność i dobroć. Miał wiele starych telefonów, których nie
używał. Obecnie posługiwał się kanadyjskim blackberry ze względu na kodowane połączenia.
Przydatne cacuszko, przyjaciel każdego poważniejszego biznesmena.
-
Szczerze uważam, że nie potrafię nic robić – Ruki zmienił temat, aby odciągnąć
uwagę Suzukiego od jego nietęgiej miny. – Jestem ofiarą losu. Ale… jeśli już
miałbym się czymś zajmować, to skończyłem liceum plastyczne. Jeżeli to możliwe,
to może mógłbym… zostać grafikiem komputerowym? Nie wiem czy się nadaję. Do
tego trzeba być kreatywnym i mieć trochę talentu… No i ta cała programistka -
wyszedł z propozycją, która wydawała mu się najsensowniejsza, ale bardzo szybko
zaczął się z niej wycofywać zniechęcony wymaganymi referencjami.
Spojrzał na Akirę, który pił swoją kawę ze
stoickim spokojem. Oczy Rukiego rozbłysnęły. Poczuł się zignorowany. Skierował
swój wzrok na ścianę i oparł podbródek na dłoni, rozmyślając nad ucieczką z tej
niekomfortowej sytuacji.
- Mógłbym
wziąć prysznic? - mruknął niewyraźnie, znudzonym głosem nadal usilnie unikając
kontaktu wzrokowego.
- Podstawowy i kardynalny błąd – zaczął swoje
przemówienie, kiedy dopił espresso. - Nigdy, przenigdy nie mów pracodawcy, czy
chociażby współpracownikom, że jesteś beznadziejny, nieudolny czy
dwuleworęczny, bo to od razu budzi negatywne nastawienie. Nawet, jeśli naprawdę
będziesz w czymś nienajlepszy to nienależny mówić tego głośno. Zawsze można
użyć eufemizmu, „nie znam się na tym za dobrze, ale dam z siebie wszystko”. No,
to tyle. Pogadam dzisiaj z ludźmi HRM[1]-u,
a ty pojedziesz zapytać o kursy informatyczne i marketingowe. Dzisiaj tak
naprawdę nie potrzeba ani talentu, ani doświadczenia. Wystarczą dobrzy
asystenci, a aby ich się dorobić, trzeba samemu być wpierw dobrym asystentem.
Rozumiesz? – zakończył swoje złote nauki i również dokończył kawę.
- Będziesz się mnie pytał nawet czy możesz zrobić siusiu? Wczoraj się nie myłeś? – zapytał i po chwili zorientował się, co takiego było „wczoraj”. – Och, no tak. Jasne… To pewnie twoje ubrania też są do prania. Przynieś mi je, a skoczę na dół. Na miasto pożyczę ci coś swojego – odprawił Rukiego. – I jeszcze jedno – zatrzymał go w pół kroku. Uśmiechnął się w końcu ciepło.
- Będziesz się mnie pytał nawet czy możesz zrobić siusiu? Wczoraj się nie myłeś? – zapytał i po chwili zorientował się, co takiego było „wczoraj”. – Och, no tak. Jasne… To pewnie twoje ubrania też są do prania. Przynieś mi je, a skoczę na dół. Na miasto pożyczę ci coś swojego – odprawił Rukiego. – I jeszcze jedno – zatrzymał go w pół kroku. Uśmiechnął się w końcu ciepło.
Takanori odsunął krzesło, aby było mu łatwiej
wstać od stołu. Zastanawiał się jakie to niby ubrania pożyczy mu Suzuki, w
końcu był biznesmanem. Nie spodziewał się po nim t-shirtów z czaszkami (czy w
ogóle koszulek), sweterków, kardiganów i innych casualowych części garderoby.
- Tak? -
odwrócił się w stronę Suzukiego nie wiedząc co chce jeszcze dodać.
– Dziękuję za śniadanie. Byłoby miło, gdybyś…
robił mi je codziennie przed pracą. To przyjemne móc z kimś zjeść przy jednym
stole i porozmawiać… - chciał dodać, że
„wcześniej mu tego brakowało”, ale uznał to za zbyt poufałe.
Takanoriego ogarnęło ogromne zaskoczenie, kiedy
usłyszał te słodkie jak miód słowa. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. Wargi same
drgnęły z wdzięczności.
- Mnie
też było miło. Moglibyśmy nawet jadać razem wszystkie posiłki - stał lekko
zarumieniony, nie czując się skrepowany tą rozmową. - Pójdę się przygotować do
kąpieli. Przypominam o bieliźnie – z tymi słowami pozostawił gospodarza w
kuchni. Ruki udał się pod prysznic, nie czekając na Suzukiego,
jedynie zostawił otwartą łazienkę, ażeby mógł wejść i zostawić tam ubrania.
Poszedł przygotować Rukiemu zastępczą garderobę.
Nie trzymał w szafie rzeczy, które nie były na niego dobre. Większość garniturów
miał szyte na miarę, koszule kupował w ekskluzywnych sklepach, nie było mowy o
niczym „z młodości”. Wszystko zostało zaniesione albo na śmietnik bądź zbiórki
odzieży dla potrzebujących. Westchnął i wyciągnął prostą, białą koszulkę polo w
której niegdyś grywał w golfa. Będzie na niego pewnie dużo przyduża, ale
przynamniej nie będzie odsłaniać jego golizny, jakby to było w przypadku
bokserek… Mógłby zobaczyć jego… kremowe? Różowe? Brązowe sutki? To z pewnością
byłoby niebezpieczne. Spodnie wczoraj zostały wyprane, więc mógł w nich
pochodzić jeszcze ze dwa dni. Gorzej z bielizną… Postanowił, że pożyczy mu
jedne ze swoich szortów, ściągane w pasie na sznureczek, aby mógł je dopasować
do kształtu swoich zgrabnych bioder; oraz nieużywane białe skarpetki tabi.
Odzież starannie poskładał i ułożył w piramidkę. Nieśmiało zapukał do łazienki
i poczekał, aż go „zaprosi”.
- Tylko to udało mi się znaleźć – wyjaśnił, wchodząc do toalety tyłem. Nie chodziło o łamanie prywatności Takanoriego, ale… o nie kuszenie się. Zerknął ukradkiem w stronę lustra i dostrzegł, że chłopak wszystkiemu zapobiegł, owijając się szczelnie ręcznikiem niczym kobieta. Był mu wdzięczny, że starał się dotrzymywać swojej obietnicy względem „nie narzucania się”. – Wrzucę to tylko do prania i pójdziemy pisać twoje CV, okej? – zapytał retorycznie i ulotnił się z łazienki.
Zszedł do piwnicy i zaczął wrzucać po kolei brudną odzież do pralki. Rozwinął w powietrzu bluzę, aby ocenić czy nadaje się do prania mechanicznego. Dostrzegł na niej białe plamy… Przyjrzał im się wnikliwiej i doszedł do wniosku, że…
- To sperma – mruknął cicho i już zaczęło się w
nim gotować. Z zażenowaniem przysunął tkaninę do swoich nozdrzy i zaciągnął się
zapachem zaschniętego nasienia. Wiedział, że to co robi, to chore zboczenie,
ale i tak miał na sobie już etykietkę pierdolonego fetyszysty. Jeszcze jedno
skrzywienie mu nie zaszkodzi. „Aromat” jego płci był przyjemny, połączony z dezodorantem
oraz płynem do płukania tkanin. Zaczerwienił się delikatnie i szybko cisnął bluzę
do bębna, nie chcąc dłużej się rozpraszać.
- Okej, jestem – oznajmił, wchodząc do swojego biura, gdzie czekał już na niego Takanori, siedząc na niskim stołku. – No to zaraz mi nieco o sobie opowiesz – uśmiechnął się szelmowsko. W jego ustach zabrzmiało to niemal jak groźba.
W tym czasie Takanori zdążył się ubrać. Koszulka
od Akiry rzeczywiście była na niego sporo przyduża. Mimo niewłaściwego rozmiaru
odpowiadała mu. Pachniała nim. Czuł jego zapach na swoim ciele i to wprawiało
go w namiętny nastrój. Opuścił łazienkę już wysuszony i ubrany. Włosy Rukiego
były lekko wilgotne - tlenione zawsze szybciej schną.
Po chwili zjawił się gospodarz. Przysiadł na
swoim krześle i zaczął w swój biznesmeński sposób. Bez ogródek. Bez owijania w
japoński jedwab.
- No
więc… - zamyślił się chwilę. - Mam 21 lat i skończyłem szkołę plastyczną… Nie
to głupie…- przysłonił twarz dłońmi i pochylił się, kładąc głowę na swoich
kolanach.
Westchnął do siebie.
- Takanori, musimy
przeprowadzić tą symulację rozmowy kwalifikacyjnej, bo jeśli przy mnie się
wstydzisz, to co dopiero przy "bardziej obcym" człowieku. No, dobra,
powtórz za mną - wziął głęboki oddech, jakby się namyślał „jakie by tu kity
powciskać". - Nazywam się Matsumoto Takanori. Jestem z rocznika 1992, a
dwa lata temu skończyłem dobre liceum plastyczne imienia XYZ. Obecnie jestem
bezrobotnym i szukam pracy, aby opłacić i podjąć studia z [...]. Pomimo, że nie
posiadam wykształcenia wyższego, zrobiłem liczne kursy z [...]. Wciąż rozwijam
własne umiejętności i wyrażam gotowość, aby podnieść własne kwalifikacje. Nowy
zawód będzie dla mnie źródłem finansowym, jak i możliwością zdobycia
doświadczenia. No, powtórz - zachęcił go, chociaż wzrok miał ponury i
wymagający.
- Um... no więc, jestem... Nie, nazywam się Matsumoto Takanori, mam 21 lat i... Nie, to głupie. Ja serio nie potrafię tak ściemniać jak pan.
- Um... no więc, jestem... Nie, nazywam się Matsumoto Takanori, mam 21 lat i... Nie, to głupie. Ja serio nie potrafię tak ściemniać jak pan.
- To nie jest żadne "ściemnianie". To
czysta prawda, ubrana w atrakcyjne dla pracodawcy słownictwo...
Ruki zamilknął, nieprzekonany argumentem Akiry.
Ruki zamilknął, nieprzekonany argumentem Akiry.
- Jeśli się wstydzisz, to... no nie wiem,
niektórym to pomaga, jak sobie wyobrażą rozmówcę nagiego... - podszepnął mu
jednego z tipów.
Cały ten pomysł z nauką do rozmowy
kwalifikacyjnej i pisanie CV mu obrzydło, chociaż dopiero co zaczęli. Naprawdę
miał ochotę rzucić to wszystko, zakopać się pod ziemią i tam zdechnąć,
jednocześnie częstując inne żyjątka swoim martwym ciałem.
-
Rozbierz się to nie będę musiał sobie wyobrażać - wybąkał chytrze, podnosząc na
niego zmizerniały wzrok. - Może na razie napiszemy CV? Tu przynajmniej nie będę
musiał się ośmieszać, ćwicząc wierszyk do sprzedania - oparł łokcie o drewniane
biurko i wskazał na czyste, białe kartki papieru ksero poukładane równiutko w
plastikowej szufladce.
Reita rzucił mu groźne spojrzenie, uparcie
milcząc, na jego nieprzyzwoite słowa o rozebraniu się. Chciał się do niego
zdystansować i przypomnieć mu, gdzie jego miejsce. Właściwie dlaczego znów jest
z nim na ty? Odchrząknął i przesunął ołówek z jednego miejsca na drugie.
- Mam cię
wypytywać jak na przesłuchaniu, tak? Nie uczono cię w szkole, jak pisze się
życiorys? Sam powinieneś je napisać, a ja mogę jedynie nanieść korektę - jego
głos był szorstki, najpewniej chciał go zdominować, aby ponapawać się tym, jak
go przeprasza i jak znów jest onieśmielony jego męskością. Męskością, czyli
cechą, a nie częścią ciała.
Takanori zignorował jego karcące spojrzenie.
Zapomniał się. To fakt. Ale zwyczajnie nie potrafił sobie odmówić. Flirtowanie
z facetami sprawiało mu dużo przyjemności i nie inaczej było w przypadku
Suzukiego (kto wie, patrząc na jego status – może nawet bardziej). Przy nim
jednak musiał się hamować, w końcu obiecał mu się nie narzucać.
- Uczyli…
- mruknął lakonicznie w odpowiedzi. - To mogę wziąć jedną kartkę? - zapytał
grzecznie, nie chcąc się zbytnio panoszyć po jego biurku.
Akira podał mu potrzebne przybory biurowe i
zajął się czymś na swoim iPadzie w skórzanym pokrowcu. Czytał wiadomości na
internecie z nhk.jp, robiąc przy tym niezwykle poważną minę. Po dziesięciu
minutach odłożył tablet i oznajmił, że przyniesie coś do picia. Nieświadomy
niczego Ruki, również poprosił, aby mu przyniósł trochę. Po chwili Akira wrócił
do biura i postawił przed nim szklaneczkę z czymś ciemnym. Chłopak podniósł
szkło do ust i ledwo umoczył w płynie język, a już wykręciło mu kąciki.
- To
jest... to jest... mocne! I smakuje jak deski! - obruszył się, patrząc na zbaraniałego
Suzukiego, który w spokoju kontynuował przegląd serwisu informacyjnego ze
szklanką od bourbona w ręce.
- No tak... sam chciałeś. To whiskey, tak ma właśnie smakować - zrobił minę pełną niezrozumienia. - Ale skoro Ci nie przypasowało, przyniosę ci coca-coli, Znajdko - zrobił urażoną minę i raz jeszcze skoczył do barku, aby przynieść chłopakowi jakąś zjadliwą „zaprawę" do trunku. - Przykro mi, ale maszynka do kostek lodu jest w kuchni i nie chce mi się tam schodzić.
- No tak... sam chciałeś. To whiskey, tak ma właśnie smakować - zrobił minę pełną niezrozumienia. - Ale skoro Ci nie przypasowało, przyniosę ci coca-coli, Znajdko - zrobił urażoną minę i raz jeszcze skoczył do barku, aby przynieść chłopakowi jakąś zjadliwą „zaprawę" do trunku. - Przykro mi, ale maszynka do kostek lodu jest w kuchni i nie chce mi się tam schodzić.
-
Dziękuję - skosztował już rozcieńczonego trunku.- Oh! Teraz to przynajmniej da
się wypić - stwierdził dumny z możliwości dopicia drinka. Tak, „da się
przynajmniej wypić”, nie żeby coś więcej.
- Możesz
mi zerknąć na to CV? - podsunął Akirze wypunktowany arkusz papieru. Mężczyzną
wziął go do ręki i zaczął wnikliwe czytać, próbując wyłapać błędy. Chłopak w
tym czasie starał się wypić do końca swoją szklaneczkę. Poprosił, aby mu
jeszcze dola, czym zdziwił mężczyznę, ale nie odmówił mu. Nie chciał być w tyle
za Suzuki, albo żeby wyszło, że ma słabą głowę. Był jednak nie do końca
świadomy tego, że whiskey to alkohol wysokoprocentowy. A z pewnością dla kogoś
o tak niskiej wadze. Śniadanie zjadł również za lekkie, aby zaprawiać się
alkoholem o tej porze (w końcu nie powinno się pić przed południem, bo to
oznaka alkoholizmu)
W tym czasie Suzuki przeleciał wzrokiem po
bazgrołach Rukiego, poskreślanych na wszystkie możliwe sposoby – w poprzek,
wertykalnie, na ukos. Popijał powoli bourbona four roses i poprawiał błędy
merytoryczne. Wprawnym gestem, nie patrząc na chłopaka, dolał mu jeszcze
whiskey, nie zważając na to, że jest tylko młodzieńcem, w dodatku drobnym i
może to być dla niego za duża dawka. Był to jednak bardziej odruch niż jakaś
specjalna intencja. Pożałował swojej hojności dopiero, kiedy zobaczył, jakie ma
skutki. A skutki pokazały się pod postacią...
- Erm... Takanori... - przytrzymał jego dłonie i powoli opuścił w dół, aby przestał podciągać koszulkę, żeby ją zdjąć, bo zrobiło mu się nagle „gorąco”. - Lepiej tego nie rób, to bezsensu - wyjaśnił mu jak małemu chłopcu. - W zasadzie, już i tak nic nie wymyślisz... Znaczy, wymyślimy. Możemy iść do salonu pooglądać telewizję. Pewnie dawno nie oglądałeś. Idź już na dół, a ja tylko pochowam dokumenty i zaraz dołączę - poprosił grzecznie chłopaka.
Uśmiechnął się rozkosznie, kiedy Akira stanął
tak blisko niego łapiąc za jego koszulkę, prawie muskając chłopięcego torsu.
- Dobrze
- odpowiedział mu nieopornie. Wychodząc z gabinetu pomachał Akirze, na co na
ten odmachał, krzywiąc się z zażenowania – w końcu to on mu polał alkohol.
Szedł wzdłuż korytarza, cały czas trzymając dłoń
na ścianie, asekurując się na wypadek upadku. Nie był pijany, może nieco podpity,
ale i tak zdołał się potknąć. Odnalazł salon z łatwością i równie łatwo włączył
telewizor. Może mieszkał na ulicy miesiąc, ale ciężko odzwyczaić się czynności
jaką było załączenie odbiornika telewizyjnego.
Rzucił się na sofę zamaszyście, po czym ułożył w
dogodnej dla siebie pozycji, bo kanapa nie należała do wypoczynkowych przez
skórzane obicie. Oparł głowę na ręce, bo poduszki były twarde i ozdobne, i
leżał tak swobodnie na jednym boku. Sięgnął po pilota ze stolika. Trzymał go w
ręce i przełączał kolejno kanały, a obrazki skakały na ekranie nużąco. Sam
nawet nie zauważył, kiedy przestał patrzeć na to, co przełącza kontrolerem. Jak
i również umknął mu moment, kiedy pilot wysunął się spod jego palców, a on sam
przysnął płytkim snem. Na matrycy telewizora wyświetlił się kanał z anime.
Akuratnie leciał słynny Death Note.
Akira ociągał się nieco z dołączeniem do
Takanoriego. Dopił powoli swojego mało wybrednego drinka na bazie kostek lodu i
whiskey. Odwlekał tą chwilę, licząc, że może przez ten czas chłopak się
otrząśnie i przestanie zachowywać tak zalotnie. Myślenie życzeniowe – nikt tak
szybko nie trzeźwieje. Obiecał sobie w duchu, że jeśli trzeba będzie, to
przywoła go do porządku... i to brutalnie. Przełkną zagęszczoną alkoholem ślinę
i wstał z krzesła biurowego. Zszedł po schodach i instynktownie skierował się
do salonu, powiedziony dźwiękami włączonego telewizora ledowego. Takanori leżał
w wyzywającej pozie na sofie - zapewne już na niego czekał, aby po raz kolejny
poderwać jakimś pieprznym tekstem - oddychając jednak miarowo i nie poruszając
się. Miał przymknięte powieki i wyglądało na to, że się zdrzemnął. Akira
odetchnął z ulgą i usiadł obok. Wyłączył telewizor, aby mu nie przeszkadzał.
Przyglądał się chwilę jego twarzy - była taka łagodna, spokojna, ufna,
niewinna... Miał ochotę go pocałować na dobranoc jak rozczulony, dobry tatuś.
Nachylił się nad Takanorim i musnął jego wargi delikatnie. Ku jemu zaskoczeniu
i przerażeniu, chłopak odpowiedział instynktownie, wybudzając się z płytkiego
snu. Oplótł go rękami i wsunął swój język w jego wargi.
W swoim półrzeczywistym śnie, Takanori- jak mu
się wydawało - dotykał obcych warg. Miał złudne wrażenie, że to tylko jego
rozbudzona wyobraźnia podsuwa mu to, czego tak bardzo pragnie, a jest zakazane na wszelkie możliwe sposoby –
społecznie, prawnie, seksualnie. Najwięcej omamów i najmniejszą kontrolę mamy
nad swoim ciałem niedobudzeni, wciąż znajdując się na granicy marzeń sennych.
Toteż Rukiem wydawało się, że to co robi jest tylko w jego głowie. Pijany miał
jeszcze mniejsze pojęcie o rzeczywistości. Tym chętniej zarzucił swoje lepkie
dłonie na barki Suzukiego i wsuwał mu język gorączkowo między wargi, chcąc
skosztować jak najwięcej. Póki śni. Niech ten sen trwa wiecznie.
- Akira…
- szepnął zaspany głosem, który niewątpliwe brzmiał również namiętnie.
Westchnął głośno i wsunął swoją nogę między uda mężczyzny. Przesunął kolanem
wzdłuż jego krocza. Poczuł męskość na swoich stawach.
Ruki kierował swoim ciałem instynktownie. Był
nieprzytomny, jego ruchy były machinalne, nieświadome, pijane... Akira nie
chciał, aby traktował go tak lekko. Chciał widzieć strach w jego oczach, szok,
szacunek, a przede wszystkim pełną świadomość tego, co mu robi. Chciał, aby
patrzył na niego, kiedy on będzie go „pieścił" w swój ulubiony sposób. Wreszcie
jego słabe, przerdzewiałe hamulce moralności puściły. Alkohol podsycał
schorowaną fantazję i był jak narkoza dla sumienia. Nie miał ochoty na
zmysłowe, stopniowe wybudzanie kochanka. Tym bardziej, że erekcja zaczęła drżeć
w jego rozporku ze zniecierpliwienia.
Uderzył go z całej siły w twarz, aż Ruki upadł z
powrotem na sofę jeszcze bardziej zamroczony, ale nie letargiem, lecz bólem.
Policzek mu posiniał, ale reszta twarzy zbladła.
- C-co
robisz? - szepnął ochrypłym głosem. Natychmiast zbudził się ze swojego
błogostanu. Wysączone natychmiast łzy, spłynęły po zaognionym policzku. Złapał
za niego i przyłożył dłoń. Suzuki uderzył go naprawdę mocno, nie zawahał się w
powietrzu. Z początku myślał, że to tylko kara. Zrobił to umyślnie za to, że
znów się do niego przystawia i narusza jego intymność. Chciał wstać. Odejść.
- Stul pysk, suko! - warknął na niego, wydając
rozkaz, aby się kładł i wypiął. Ruki próbował się podnieść i zczołgać z sofy,
aby uciec, Akira jednak chwycił go za nogi, przyciągając do siebie niczym
lalkę. - Powiedziałem, kładź się kurwa! Zaraz cię zerżnę - zaczął rozpinać jego
spodnie i szybko opuścił je w dół. Uderzył mocno w pośladki chłopaka, aż Ruki
wygiął się jak kocur z zadanego bólu. Mężczyzna czuł, że jego penis pulsuje z
podniecenia, gotowy do wejścia w przerażonego chłopaka. Wyjął go ze spodni i na
sucho, bez ostrzeżenia, wszedł w głąb jego szparki. Robił to bez przyduszania,
bo Takanori sam znieruchomiał ze strachu, umożliwiając mu ruchy biodrami. Akira
przymknął powieki i przyspieszył od razu.
-
Przestań! - krzyknął głośno. Nawet jego samego zabolały bębenki, kiedy usłyszał
swój wrzask odbity od parkietu.
Leżał przed Suzukim na klęczkach. Wspierając się
na słabych rękach. Tłumił jęki bólu. Nie drgnął. Klęczał jak lalka z metalowymi,
wyginalnymi szynami w rękach, będąc do dyzpozycji silnych i okrutnych dłoni
mężczyzny. Posuwał go brutalnie, raptownie. Szybko. Takanori nie potrafił
znieść fizycznego bólu. Szeptał cicho „proszę, przestań”, próbując przełknąć
łzy, które go dusiły. Łkał. Zaciskał zęby na wardze, aby nie skamleć jak pies.
Nie sądził, że ta jego powściągliwość, powstrzymane reakcje zdenerwują
Suzukiego. Chwycił za blond pukle włosów Rukiego i pociągnął jego głowę
bezlitośnie do tyłu.
Chłopak ryknął z bólu. Zaczął intensywniej
płakać, zanosząc się. Było mu ciężko oddychać. Był przerażony. Bezbronny.
Maltretowany w wyuzdany sposób. Dopiero teraz przeżywał prawdziwą mękę - kiedy
mężczyzna przyspieszył. Czuł jak po udach spływa ciepła, lepka wydzielina. To
nie była sperma oprawcy. Suzuki jeszcze
nie doszedł.
- Puść
mnie! - miał dość. Nie potrafił znieść tej całej sytuacji. Złapał z całych sił
za dłoń Akiry, która trzymała go kurczowo za włosy i wbił paznokcie, żeby
chociaż uwolnił jego kark oraz skórę głowy od szarpania. Kulminacyjny moment
tego cierpienia. Rozdzierające sapnięcie. Akira rozluźnił uścisk dłoni.
Takanori nie zastanawiał się dwa razy, to była jedyna szansa. Zszedł z sofy i
wybiegł z salonu. Miał zapłakane oczy i niewiele widział przez tą łzawą mgłę.
Oprócz tego miał rozciętą wargę, przez którą czuł gorzki smak krwi w ustach.
Opierał się o chłodną ścianę. Nie był pewien gdzie wszedł. Miał nadzieję, że to
łazienka. Zamknął pokój automatycznie na klucz i płakał spazmatycznie, osuwając
się na podłogę. Odwrócił się od drzwi i doczołgał po omacku do muszli
klozetowej. Strach, przerażenie, ataki panicznego płaczu. To wszystko
zatrząsnęło jego słabym, zbolałym ciałem. Zwymiotował. Czuł się jeszcze
bardziej wycieńczony, jakby wyrzucił ze swojego wnętrza resztki jakichkolwiek
sił. Teoretycznie był w zamkniętymi pomieszczeniu. Teoretycznie bezpieczny, a
jednak instynktownie bał się, bo znajdował się na terytorium drapieżcy. Pragnął
obudzić się z tego koszmaru. Jedyną ulgą, jaką poczuł, było wyrzucenie wraz z
wymiocinami osłabiających toksyn ze swojego organizmu.
*
Akira opadł na wilgotną od potu sofę i zasłonił
swoje usta ręką, bo poczuł ostry, metaliczny zapach...
- Krew - stwierdził cicho, jeszcze nie doszedłszy do siebie po mocnym orgazmie. Spojrzał z przerażeniem na swój umazany czerwonawą wydzieliną członek i wstrzymał oddech. Zrobiło mu się słabo. Obrzydliwie słabo. W jednej chwili wytrzeźwiał. - Boże, zrobiłem to... - szepnął, przygryzając swoją pięść, aby nie rozpłakać się z obrzydzenia i złości na samego siebie. - Jesteś pierdolonym skurwysynem, Suzuki - oskarżał się ostro, ale to nie mogło już nic zmienić. Żadne, najbardziej obelżywe wyzwisko. Chciał jedynie ulżyć własnemu bólowi psychicznemu. Nienawiści do własnego zboczenia. Mimo zaciskania wszystkich mięśni mimicznych, łzy pociekły z jego oczu. Po raz pierwszy od bardzo dawna, po raz pierwszy w takiej sprawie... Jeszcze nigdy w życiu nie żałował, że kogoś tak bardzo skrzywdził. „Obiecałem mu... Obiecałem sobie. Zawiodłem . Teraz już mi nigdy nie wybaczy...”. Siedział tak dłuższą chwilę, a ta „dłuższa chwila” była niepomierna i nieuchwytna. W całym domu było przeraźliwie zimno i cicho. Nie słyszał chłopaka - być może już uciekł z jego rezydencji. Być może już nigdy się nie zobaczą. Czyżby stracił część swojego życia, która zaczynała być jego małą codziennością? Pociągnął nosem i otarł mokre kąciki oczu. Na chwiejnych nogach stanął i powoli przemieszczał się przed siebie. Zobaczył, że w łazience pali się światło. Zapewne tam zamknął się przerażony i zgwałcony chłopak. Uklęknął pod drzwiami i patrzył w nie tępo jakiś czas. Oparł się czołem o litą deskę i szepnął cicho.
- Krew - stwierdził cicho, jeszcze nie doszedłszy do siebie po mocnym orgazmie. Spojrzał z przerażeniem na swój umazany czerwonawą wydzieliną członek i wstrzymał oddech. Zrobiło mu się słabo. Obrzydliwie słabo. W jednej chwili wytrzeźwiał. - Boże, zrobiłem to... - szepnął, przygryzając swoją pięść, aby nie rozpłakać się z obrzydzenia i złości na samego siebie. - Jesteś pierdolonym skurwysynem, Suzuki - oskarżał się ostro, ale to nie mogło już nic zmienić. Żadne, najbardziej obelżywe wyzwisko. Chciał jedynie ulżyć własnemu bólowi psychicznemu. Nienawiści do własnego zboczenia. Mimo zaciskania wszystkich mięśni mimicznych, łzy pociekły z jego oczu. Po raz pierwszy od bardzo dawna, po raz pierwszy w takiej sprawie... Jeszcze nigdy w życiu nie żałował, że kogoś tak bardzo skrzywdził. „Obiecałem mu... Obiecałem sobie. Zawiodłem . Teraz już mi nigdy nie wybaczy...”. Siedział tak dłuższą chwilę, a ta „dłuższa chwila” była niepomierna i nieuchwytna. W całym domu było przeraźliwie zimno i cicho. Nie słyszał chłopaka - być może już uciekł z jego rezydencji. Być może już nigdy się nie zobaczą. Czyżby stracił część swojego życia, która zaczynała być jego małą codziennością? Pociągnął nosem i otarł mokre kąciki oczu. Na chwiejnych nogach stanął i powoli przemieszczał się przed siebie. Zobaczył, że w łazience pali się światło. Zapewne tam zamknął się przerażony i zgwałcony chłopak. Uklęknął pod drzwiami i patrzył w nie tępo jakiś czas. Oparł się czołem o litą deskę i szepnął cicho.
-
Takanori? Jesteś tam? - zapytał, ostrożnie pukając. Usłyszał niespokojny ruch
za nimi. Zagryzł swoje wargi. - Ja... tak bardzo cię przepraszam... wiem. Wiem,
że to nie wystarczy. Za mocno cię skrzywdziłem – mówił cicho, głaszcząc w
szaleńczy sposób lakier na drzwiach,
jakby to był policzek chłopaka. - Nawet nie chcę, żebyś mi wybaczył. Czuję się
jak... - przełknął własne łzy, dygocząc
na całym ciele. - Chciałem ci o tym powiedzieć, ale się spóźniłem. Już za późno
i to niczego nie zmieni... Mimo to... porozmawiajmy, kiedy już... wszystko
wróci do siebie. Chciałbym, abyś mi tylko powiedział teraz, czy... żyjesz,
czy... nie potrzebujesz pomocy, nie zrobiłem ci zbyt dużej krzywdy? Muszę
wiedzieć, powiedz mi i odejdę.
Chłopak już się wyciszał. Nie uspokajał się, a
jedynie tracił siły, aby być na ciągłym czuwaniu. Oddychał miarowo, leżąc na
zimnych kafelkach. Mokre włosy opadały mu na twarz. Tępo patrzył spomiędzy
pukli na obraz przed nim, a łzy nadal wypływały spod jego spuchniętych powiek.
Miał suchość w gardle. Nie rozumiał co mówił do niego Suzuki. Nie zamierzał mu
odpowiadać. Nie miał na to mentalnej siły, mimo że najchętniej krzyknąłby
histeryczne „zostaw mnie!”. W głowie obmyślał sobie plan. Jak tylko Akira
zaśnie, on się wymknie i ucieknie. Zabierze swój nędzny dobytek – telefon od
Suzukiego sprzeda - i zniknie z jego parszywego życia.
Za drzwiami było głucho. Biznesmen zaczął się
bać, że może chłopak coś sobie zrobił, że... nie, nie dopuści do siebie tej
myśli. Nie mógł targnąć się na swoje życie. Zastukał raz jeszcze z większą
werwą, aż w końcu usłyszał otępiałe „odejdź”. To mu wystarczyło, aby nakarmić
się nadzieją, że jeszcze żyje. Był niepomiernie wściekły na siebie, że tak
bardzo skrzywdził osobę, którą zapewniał, że jest dla niego jak syn, że nie
chce od niego seksu, że nie będzie jego dziwką... Tak się złożyło, że
potraktował go jak najtańszą kurwę, która domierała głodem. Nie. Potraktował go
jak przedmiot, który nie ma uczuć.
Butnym krokiem wrócił do swojej sypialni i z
całej siły kopnął swoje łóżko. Nieopisany ból przeszył jego kończynę na wskroś,
aż zagruchotały jego stawy. Syknął jak przypalony rozgrzaną blachą, ale nie
zaklął. Rzucił się na materac i schował twarz w poduszce. Jego stopa pulsowała
z opuchlizny i zaczęła mu drętwieć, ale nie dbał o to. Miał ochotę zrobić sobie
to samo, co prze chwilą musiał znosić Takanori. Ból pewnie mógłby znieść, ale
traumę jaką mu wyrządził... to nie do powtórzenia. Jeśli zechce... Pozwoli mu
odejść. Jeśli chce, niech od niego ucieka. Niech go zostawi. Będzie
bezpieczniejszy... Nie zasłużył na bycie jego ścierą. Wystarczająco został
skrzywdzony przez życie, a teraz on, który chciał go uratować niczym wspaniałomyślny
Robin Hood, sprawił, że jego życie stało się jeszcze bardziej skomplikowane i
jeszcze bardziej bez wyjścia. Zapłakał gorzko i chciał już usnąć, chociażby ze
zmęczenia, ale pulsacyjny ból stopy nie pozwolił mu zmrużyć oka. Wziął
maksymalną dawkę przeciwbólowych i dopiero wówczas odpłynął.
*
Takanori rozmyślał o swoim losie. O Akirze. O
ich relacjach. O tym co się działo. Co się może wydarzyć. Poddał się
wewnętrznej ścieżce świadomości. Myślał, żeby nie stracić świadomości, bo
wiedział, że jeśli zaśnie, przyśnią się mu koszmary, nakarmione świeżą traumą.
Przymknął powieki. Na chwilę – i tyle wystarczyło, aby zasnąć. Zwyczajnie
„odleciał” ze zmęczenia jak po stabilizatorach.
Kiedy zdał sobie sprawę, że błądzi w
wyimaginowanej przestrzeni. Kiedy zdał sobie sprawę, że utknął w letargu,
natychmiast się poderwał. Był spocony, zupełnie zlany zimnym, szczypiącym go
potem. Zerwał się z podłogi, czując jak fugi odbiły się na jego skórze. Był
nieco jeszcze odurzony natłokiem wydarzeń, więc musiał wesprzeć się o blat
umywalki o organicznych kształtach, bo zachwiał się niebezpiecznie. Widział
kątem oka swoje odbicie w lustrze. Nie chciał na siebie patrzeć. Był gorszy od
dziwki. Był szmatą. Dać dupy i nawet nie wziąć za to nawet złamanego jena...
Zdjął z siebie koszulkę – która nawet nie
należała do niego, a do Suzukiego. Jak najszybciej zapragnął zmyć z siebie to
wszystko, co na nim pozostało. Krew, spermę, samego Akirę, a przede wszystkim
jego feromony... Czuł jego duszący zapach wszędzie. Na swoim ciele, w
pomieszczeniu, we włóknach znoszonego ubrania. Każda rzecz nim nasiąknęła i na
nowo sprawiła, że było mu mdło oraz niedobrze. Wszedł pod odkręcony prysznic.
Znów pochylony tak jak ostatnio obserwował ściekający z niego nie uliczny brud,
lecz tym razem krew rozcieńczoną z wodą. Zakrył usta dłonią i wytarł łzy. Czuł
się potwornie zmęczony, równie bezużyteczny i nic nie wart.
Ubrany jedynie w szlafrok, długo wahał się, czy
pociągnąć za klamkę. Czy aby na pewno Suzuki już spał? Jeśli będzie trzeba
weźmie swoje rzeczy i wybiegnie tak jak był ubrany teraz. Nieśmiało
uchylił drzwi. Zapuścił za nie żurawia,
nadstawiając ucho, ale nic nie zasłyszał. Niczego też nie zauważył w zasięgu
swojego wzroku. Na paluszkach wszedł do salonu, gdzie nic się nie zmieniło. Nadal
był tu mówiąc ironicznie: burdel. Wszędzie były ślady ich... jego... Coś jednak
wzbudziło w nim niepokój. Usłyszał głos. On nie spał! Nie miał pojęcia, która
jest godzina. Zabrał swoje zmięte bokserki oraz spodnie z podłogi.
Zamknął się tym razem w pokoju gościnnym.
Ponownie zaczął się niepohamowanie trząść. Czuł się jak w jakiejś pieprzonej
grze survivalowej. Oparł niespokojny głowę o krawędź łóżka, oddychając głęboko,
próbując uspokoić palpitacje serca. Znów zasnął i znów zbudził się gwałtownie
jak płochliwy zając, myśląc, że spał ledwie kilka sekund. Powtórzył swój rytuał, aby sprawdzić teren. Stwierdził,
że nikogo nie ma w promieniu kilkunastu kroków. Tym razem był nieco pewniejszy
– drzemka naładowała go nowymi siłami. Zapuścił się w głąb posesji w
poszukiwaniu reszty swojej garderoby, której potrzebował, aby nie zmarznąć na
zewnątrz – myślał tu głównie o swojej bluzie. Telefon również postanowił
zabrać, bo był zbyt cennym nabytkiem, aby mógł go tak po prostu zostawić. Nie
był jego, ale co z tego? On też nie był własnością Suzukiego, a zrobił z niego
pojemnik na spermę.
Nie wahał się, a jedynie bał. Przeraźliwie bał
się konsekwencji. Stał przed drzwiami frontowi.
- Co
jeśli mnie znajdzie? Będzie szukał? Zemści się? Przecież to psychol. Co jeśli…
- trzymał kurczowo klamkę w dłoni i gorączkowo zastanawiał się nad swoim
niedopracowanym planem, który przecież musiał poskutkować. Teraz wydawał mu się
beznadziejny. Nie wnosił żadnego wyjścia z tej patologicznej sytuacji. Nie
zdążył jednak podjąć żadnej decyzji, bo usłyszał kroki. Nie wiedział, skąd
dochodzą, bo w jego głowie pobrzmiewały tak silnym echem, że jednocześnie mogły
dochodzić z odmętu jego wyobraźni. Serce waliło mu pod żebrami, jak oszalały w
zbyt ciasnej klatce ptak. Spojrzał za siebie, lecz nie zauważył nikogo. Strach
odebrał mu ostrość zmysłów. Osunął się na podłogę, zamroczony paniką. Ten
głos... Skulił się i osłonił głowę rękoma.
- Nie rób
mi krzywdy… - prosił cichutko. Cholera. Nie udało mu się. Nie uciekł. - Nie
będę uciekał. Tylko nie rób mi krzywdy…zrobię wszystko…- szeptał gorączkowo
przez łzy. W życiu jeszcze nigdy nie był tak przerażony.
*
Akirę obudził sygnał nadany przez jego zegar
biologiczny. Przez nieprzyjemne ukłucie w nerkach na tyle dyskretne, aby budząc
się, nie pamiętał, co tak naprawdę było tego sprawą. Był we wczorajszych
ubraniach, brudny, posklejany, nieogolony, a w oczach miał piach. Brzydził się
siebie jeszcze bardziej niż wczoraj, bo doszedł do tego obrazu wstręt fizyczny
i wizualny. Jakkolwiek bardzo silne miał wyrzuty sumienia, musiał dzisiaj
zjawić się w pracy. Podnosząc się z łóżka poczuł potworny, przeszywający kości
ból w nodze. Zawył i podparł się o szafkę nocną. Długo zbierał się w sobie,
żeby pokuśtykać w stronę garderoby i wyjąć swój zwyczajowy garnitur do pracy, z
wpiętym identyfikatorem. Dowlókł się do łazienki, gdzie doprowadzenie się do
ładu zajęło mu dłuższą chwilę. Kiedy to już wyglądał należycie i równie
należycie stwarzał pozory, aby pojechać do pracy, postanowił sprawdzić, czy...
Takanori jest jeszcze w jego domu. Drzwi do użyczonego mu pokoju były zamknięte
od środka, delikatnie pociągnął za klamkę, ale nie ustąpiła. To przyniosło mu
ulgę, jak i kolejne wątpliwości. Nieważne, nie miał czasu zajmować się
chłopakiem. Spryskał swoją opuchniętą stopę sprayem chłodzącym i wezwał
taksówkę, bo w tym stanie nie był zdolny prowadzić samochodu. W między czasie
napisał krótką notatkę do chłopaka:
Jeśli
chcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał.
Zażyczył sobie zawiezienia do kliniki, gdzie
jego kontuzję przebadał lekarz.
- To
tylko skręcenie. Ma pan szczęście, że nie zwichnięcie, bo musiałbym skierować
do ortopedy na nastawienie i wstawienie kończyny do gipsu – poinformował go
łaskawie lekarz pierwszego kontaktu.
Akira odetchnął z ulgą. Doktor zrobił mu
profesjonalny okład i zalecił ciągłe chłodzenie stopy. Zakupił też elastyczny
bandaż, aby unieruchomić szkielet w tym newralgicznym miejscu.
W pracy czas mijał mu bezużytecznie, ale szybko.
Stres i obawa przed tym, co zastanie w domu napawała go niechęcią przed
powrotem, a to skracało jego pobyt w biurze. W końcu jednak jechał do swojej
posiadłości kolejną taksówką, a w drodze do frontonu pomagał sobie o kulach.
Nigdy nie miał nogi w gipsie, teraz co prawda też nie, ale nie przywykł do
tymczasowego kalectwa. Parter wyglądał tak samo, jak wczoraj. Kartka była
nienaruszona, nigdzie nie było śladów czyjejkolwiek obecności czy jej braku.
Westchnął i spróbował dowlec się na piętro. Drzwi od sypialni Takanoriego nadal
pozostawały zamknięte, co nie wróżyło nic dobrego. Zastukał, ale nikt mu nie
odpowiedział więc zerknął przez dziurkę od klucza. Chłopak leżał przy łóżku
i... chyba spał, bo jego żebra unosiły się powoli. Postanowił zostawić go
jeszcze na godzinę samego i zająć się pracą stacjonarnie. Tylko w ten sposób
mógł odciągnąć myśli od życia prywatnego. Po jakimś czasie usłyszał krzątanie
się piętro niżej. Odsunął się od biurka i złapał za kulę, żeby pomóc sobie
uświetnić swój karykaturalny chód. Schodził powoli, schodek po schodku, a kiedy
zeszedł na parter... Zastał zapłakanego Takanoriego, który przed nim kulił się
niczym zwierzątko. Znów ścisnęło go, ale nie w spodniach, lecz piersi... tak
bardzo żałował. Oczy mu się zaszkliły, więc obrócił twarz.
-
Takanori... ja... nie bój się, proszę. Już najgorsze za nami - szepnął
aksamitnym głosem starego Akiry. - Już nic ci nie zrobię. Obiecuję... Chciałbym
porozmawiać, bo... to naprawdę pilne. Ale jeżeli chcesz odejść, nie będę cię
zatrzymywał. Wyrządziłem ci większą krzywdę, niż życie przez miesiąc na ulicy,
wiem o tym. Rozumiem, że nadal będziesz się mnie bał. Być może to się nigdy nie
zmieni, ale... na chwilę obecną zrozum, że nie mam jak cie skrzywdzić -
podszedł bliżej i dopiero wówczas chłopak zauważył jego opatrunek oraz kulę.
Chyba odrobinę się ośmielił. - Będę stał w tej odległości od ciebie. Nie
podejdę bliżej, możesz wstać.
Takanori posłuchał go, ale Akira wciąż nie
wiedział, czy dlatego że planuje jednak uciec, czy chce go wysłuchać do końca.
- Takanori... ja... jestem chory - powiedział poważnym głosem. - Jest to straszna choroba, bo nie dotyka bezpośrednio mnie, lecz ludzi w moim pobliżu. Dlatego jestem samotny, dlatego zaspokajam się w takich miejscach jak domy publiczne. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, czy jestem pedofilem, a ja zaprzeczyłem, jednak... mam naprawdę dużo wspólnego z pedofilami z tym, że mam nieco lżej, jeżeli tak można powiedzieć. Jestem... jestem sadystą - urwał i oczekiwał reakcji. Nie uzyskał jej. Ruki wstał i mrugał powiekami, powoli przyswajając wiadomości. - To choroba, bo zaspokajam się jedynie krzywdą innych. Bez tego nie potrafią osiągnąć... spełnienia. To dlatego nie chciałem, abyś mnie dotykał, byłem szorstki, odpychałem cię, uciekałem od ciebie. Nie chciałem, żeby doszło do tego, co niefortunnie stało się wczoraj. Nie chciałem, aby wyszedł ze mnie ten potwór, druga, ciemniejsza strona mnie. Bestia.
Takanori robił to, co mu kazał. Kiedy prosił,
aby wstać – wstał. Nawet jeśli jego słowa przypominały bardziej prośby niż
rozkazy, był mu posłuszny ze strachu. Równie niepewnie spojrzał na
pokaleczonego gospodarza, nie będąc pewnym, co mu się stało. Niby poczuł ulgę,
że nie będzie mógł za nim w razie czego pobiec, ale również dziwne współczucie.
Akirę może i satysfakcjonował cudzy ból, to nie znaczy, że Takanoriego również.
Współczuł mu. Gdyby nie ta sytuacja, jaka między nim zaistniała, to z pewnością
zaopiekowałby się nim. Ale…
-
Powinieneś się leczyć! - rzucił oskarżycielsko w stronę Suzukiego. Nagle cały
wczorajszy strach ustąpił nieopanowanej, odważnej złości. Gorzkiemu żalowi,
który był w nim zakorzeniony wraz z bólem, który wciąż czuł na dnie po
wczorajszym. Stosunek był gwałtowny, więc wciąż był obolały. Teraz niby Suzuki
tłumaczył się tak spokojnie. Jego głos był łagodny, a gesty subtelne i
wyważone, jakby zamienili się rolami. Zabawne. - Tak strasznie się bałem…
prosiłem, nie, błagałem! O litość. Dziwka! Szmata! Takie słowa padły z twoich
ust. A tobie teraz nagle przykro… - duże łzy spływały po jego twarzy. Wyrzucał
się z siebie wszystkie doświadczone krzywdy.
- Wielka
różnica wyszła! Gdybyś na początku powiedział o swoich skłonnościach, to
ubyłoby ci godności? Czy po prostu to
taki rytuał? Jesteś miły, uprzejmy, nawet szarmancki. Odsuwasz się, żeby
narobić ofierze apetytu, a potem w chwili słabości rżniesz na sucho i liczysz,
że uciekną? Tak?! - posunął się za daleko, nie zakamuflują tego żadne słowa
skruchy i zadośćuczynienia. Na próżno zauważył swój błąd. Było już za późno.
Nie pożegnawszy się z
gospodarzem, nie rzucając nawet jednego spojrzenia za siebie, wybiegł z domu
Suzukiego w ciemną, niepewną noc. Tak, być może była niepewna, ale jeszcze
większa niewiadoma stała po drugiej stronie progu tej ponurej willi otoczonej
odium gwałtu.
Czekałam niecierpliwie na kolejną część i się doczekałam. Świetne. O dziwo przeczytałam całe. Jak zwykle ciekawość wzięła górę. Znowu niecierpliwie będę wyczekiwać ciągu dalszego. W sumie Suzuki i tak długo się trzymał. Ciekawe co będzie dale....
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy tak długo wytrzymał. Dwa dni? xD"
UsuńTeraz mamy 3 sesje, a nie 4, więc nie trzeba będzie czekać tyle czasu! /Enji
Głupi Akira :-( Rukiś powinieneś mu czymś przywalić
OdpowiedzUsuńGenialne *q*
OdpowiedzUsuń; _ ; jak mogłyście!!!!!!!!! aki powinien się leczyć....
OdpowiedzUsuń