sobota, 22 lutego 2014

3. Borderline

Zanim zaczniecie czytać tą część, chciałam tylko ostrzec, że ten rozdział zawiera wyjątkowo naturalistyczne i dość brutalne sceny, więc jeśli ktoś nie czuje się na siłach (bądź po prostu nie lubi), lepiej będzie, jeśli go pominie. 



Ten rozdział dedykuję mojej młodszej siostrzyczce, Sakku-chan~
Uwierz mi, wcale nie chciałam, abyś trafiła na    t e n    rozdział, ale skoro się uparłaś... Dziękuję za motywację, aby poprawić tą scenę *lama-kurczaczek*


Some of them want to abuse you
Some of them want to be abused
~
Niektórzy z nich chcą cię wykorzystać.
Niektórzy z nich chcą być wykorzystani.
Eurythmics ‘Sweet dreams’


Takanori obudził się dopiero na następny dzień, znów za sprawą mrukliwego głosu Akiry. Dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia, zapewne jego biura. Przetarł sklejone oczy i wyszedł z sypialni. Nawet nie myślał, aby odważyć się sprawdzić, czy drzwi do jego pokoju są otwarte. Niezmiernie wstydził się swojego wczorajszego zachowania. Wiedział, że Suzuki go nie wyrzuci – chronił go jakiś chory immunitet bezdomnego. Mimo to sumienie kazało mu przeprosić za swoje zachowanie.

Po wykonaniu porannej toalety, przeszedł do kuchni, gdzie po wczorajszych zakupach nie było ani śladu. Zapewnie Akira zdążył je już posegregować i poskładać na swoje miejsca w spiżarce. Nieśmiało otworzył lodówkę i wyjął z niej serek kanapkowy, sałatę, pomidora. Do tostera wrzucił dwie kromki chleba tostowego, aby się nieco przyrumieniły. W czasie jak woda na kawę zaczęła się podgrzewać, on przemywał liście sałaty oraz kroił pomidor na plasterki. Kiedy grzanki wyskoczyły, włożył kolejne dwie. Nie był pewien czy Akira już zjadł śniadanie, ale z grzeczności postanowił zapobiegawczo przygotować coś lekkiego również dla niego.

Na stole nad dwoma porcelanowymi kubkami – a przynajmniej Akiry był porcelanowy od Rosenthala, koszmarnie drogi - unosił się zapach parzonej kawy. Ruki właśnie położył dwa talerze z innego serwisu wraz z tostami przystrojonymi dodatkami. Zostawił tak przygotowane śniadanie i stanął przed biurem Akiry. Zapukał dwukrotnie i usłyszawszy zaproszenie wszedł do środka.

 - Dzień dobry ja… Przyszedłem powiedzieć, że jeśli ma pan ochotę to zrobiłem śniadanie i… bardzo chciałbym przeprosić… - spuścił głowę i pochylił się nisko. - Przepraszam za moje wczorajsze zachowanie. Nie mam nic… zupełnie nic na swoje usprawiedliwienie. Obiecuję się poprawić i nie narzucać się więcej panu - wydukał swoje przeprosiny i wyprostował się ostrożnie. Podniósł głowę, a na jego twarzy widniały słabe rumieńce. Wyczekiwał odpowiedzi w sprawie wspólnego posiłku, jakby to miała być randka. 

*

Akira nie spał zbyt długo tego dnia przez wieczorową drzemkę. Wstał wbrew biorytmowi w granicach szóstej rano i krzątał po kuchni, chowając zakupy i przygotowując sobie omlety ryżowe z porem na śniadanie oraz zieloną herbatę na pobudzenie metabolizmu. Odświeżył się i postanowił od razu zabrać do pracy, póki Takanori spał. Dziwne, ale czy on właśnie zasugerował, że chłopak mu przeszkadza podczas pracy? A może coś zamierzał dzisiaj odnośnie współlokatora i dlatego chciał się wyrobić z robotą? Nie potrafił sobie odpowiedzieć. Zapewne to zwykły sposób na zabicie nudy – praca.

Usłyszał, kiedy Takanori wstał z łóżka, a następnie poczuł jak robił sobie śniadanie w jego kuchni na parterze. Było to przyjemne uczucie wypełnianej pustki. Uczucie ciepła na myśl o kimś, dla kogo można rano wstać, porozmawiać, przekąsić coś… Nie doskwierała mu męcząca momentami cisza i odosobnienie.

Obrócił się frenetycznie w fotelu w stronę drzwi, kiedy rozbrzmiało pukanie. Automatycznie odpowiedział „proszę!” nawet jeżeli nie miał w planach wpuszczać tutaj chłopaka.

 - Dzień dobry, Takanori – odpowiedział mu mało dziarskim tonem i powrócił do swoich poskładanych pedantycznie dokumentów. – Bardzo chętnie zjem z tobą drugie śniadanie – uśmiechnął się delikatnie. Przypomniały mu się szkolne czasy, kiedy to jadało się mamine obentō. Co prawda w jego przypadku nie było matczyne, bo brunch przygotowywała mu niania, ale wrażenia zmysłowe były takie same.

Wysunął się spod biurka na krześle i spojrzał poważnie na zakłopotanego młodzieńca. Zmierzył go bacznym spojrzeniem i zacmokał. 
 - Nie masz nigdzie ściągi z tymi przeprosinami? Strasznie dukasz – zażartował ponurym głosem. Nie miał mu za złe, że… masturbował się pod drzwiami jego sypialni. W zasadzie był to bardzo przyjemny epizod i zapewne nie miałby mu za złe, gdyby w kuchni doszło do czegoś poważniejszego. Gorzej sprawa wyglądała w drugą stronę – Takanori prawdopodobnie nigdy by mu tego nie wybaczył. – Nie szkodzi. Chodźmy zjeść, bo kawa przestygnie – odparł od niechcenia, zwijając gazetę i wkładając pod pachę. Poprowadził ich w stronę jadalni z należytą manierą gospodarza.

Zasiadł u szczytu stołu i spojrzał na grzanki przygotowane przez chłopaka z myślą o nim. Rozwinął dziennik jaki przyniósł ze sobą z gabinetu i zaczął w milczeniu czytać. Był to dziennik ekonomiczny z mnóstwem rozmaitych statystyk i wykresów na pierwsze stronie. Powoli przestawiał się na prasę elektroniczną, przeglądaną na tablecie, chociaż wciąż sentymentalnie wracał do papierowej wersji, która według niego miała duszę…

 - Na przyszłość, nie lubię pietruszki – powiedział coś w końcu, sięgając po tosty. – Wolę rukolę. To, to w tamtej doniczce – wskazał zieloną rokiettę pod oknem kuchennym. Jadł powoli, starannie, nie wydając żadnych odgłosów przy konsumpcji i nie brudząc się, zupełnie w niepodobny do Japończyka sposób. Widać było, że wywodził się z kulturalnej rodziny o tradycjach francuskiego savoir vivre. – I… wiesz już może, w jakim kierunku chcesz się kształcić? Chciałbym, żebyś jutro pojechał do pośredniaka po oferty kursów. Przecież nie możesz wiecznie siedzieć w domu – zauważył głosem, który mimo wszystko nie wyrażał najmniejszej pretensji czy nagany. – Ach, byłbym zapomniał – wyciągnął z kieszeni swojego starego, biznesmeńskiego sharpa, charakterystyczny telefon komórkowy dla salarymanów – czarny, z klapką i antenką oraz dwoma wyświetlaczami. – Weź to. Wolałbym, żebyśmy znajdowali się w kontakcie. Jest na firmowy abonament, więc hamuj się z rozmowami, bo nie chcę obciążać korporacji dodatkowymi kosztami. Nie bronię ci dzwonić, ale chcę uniknąć wiszenia non stop na komórce jak te wszystkie licealistki… - upił nieco kawy. Nie dało się ukryć, że rozmowa była sztywna, Takanori wciąż niemrawy, a Akira odrobinę… nie w sosie.

Zastanawiał się wymownie, co mógłby robić w życiu, a przynajmniej przez jakiś czas – niekoniecznie długo. W czym jest dobry? Nie zdążył sobie odpowiedzieć, bo Akira zaatakował go kolejną nowiną, a właściwie można powiedzieć: prezentem. Wręczył mu telefon komórkowy. O jak Ruki dawno nie miał takiego sprzętu hi-tech w ręce – swój sprzedał od razu w lombardzie, aby mieć za co przeżyć tydzień. Odłożył go z czcią na stoliku.

Przetarł twarz rękoma chcąc, żeby jej mięśnie mimiczne się rozluźniły i nie dawały złudnego wrażenia, że zaraz się rozpłacze. Jednak czujne oko wieloletniego pracodawcy tysięcy osób nie dało się zwieść.

- Hej, ale… nie płacz. To tylko telefon. W dodatku na wypożyczeniu… Gdybym nie chciał mieć z tobą szybkiego kontaktu, to bym ci go nie pożyczał – wyjaśnił, jakby chciał nieco zatuszować w jego oczach swoją wspaniałomyślność i dobroć. Miał wiele starych telefonów, których nie używał. Obecnie posługiwał się kanadyjskim blackberry ze względu na kodowane połączenia. Przydatne cacuszko, przyjaciel każdego poważniejszego biznesmena. 

 - Szczerze uważam, że nie potrafię nic robić – Ruki zmienił temat, aby odciągnąć uwagę Suzukiego od jego nietęgiej miny. – Jestem ofiarą losu. Ale… jeśli już miałbym się czymś zajmować, to skończyłem liceum plastyczne. Jeżeli to możliwe, to może mógłbym… zostać grafikiem komputerowym? Nie wiem czy się nadaję. Do tego trzeba być kreatywnym i mieć trochę talentu… No i ta cała programistka - wyszedł z propozycją, która wydawała mu się najsensowniejsza, ale bardzo szybko zaczął się z niej wycofywać zniechęcony wymaganymi referencjami.

Spojrzał na Akirę, który pił swoją kawę ze stoickim spokojem. Oczy Rukiego rozbłysnęły. Poczuł się zignorowany. Skierował swój wzrok na ścianę i oparł podbródek na dłoni, rozmyślając nad ucieczką z tej niekomfortowej sytuacji.
 - Mógłbym wziąć prysznic? - mruknął niewyraźnie, znudzonym głosem nadal usilnie unikając kontaktu wzrokowego.

- Podstawowy i kardynalny błąd – zaczął swoje przemówienie, kiedy dopił espresso. - Nigdy, przenigdy nie mów pracodawcy, czy chociażby współpracownikom, że jesteś beznadziejny, nieudolny czy dwuleworęczny, bo to od razu budzi negatywne nastawienie. Nawet, jeśli naprawdę będziesz w czymś nienajlepszy to nienależny mówić tego głośno. Zawsze można użyć eufemizmu, „nie znam się na tym za dobrze, ale dam z siebie wszystko”. No, to tyle. Pogadam dzisiaj z ludźmi HRM[1]-u, a ty pojedziesz zapytać o kursy informatyczne i marketingowe. Dzisiaj tak naprawdę nie potrzeba ani talentu, ani doświadczenia. Wystarczą dobrzy asystenci, a aby ich się dorobić, trzeba samemu być wpierw dobrym asystentem. Rozumiesz? – zakończył swoje złote nauki i również dokończył kawę.
- Będziesz się mnie pytał nawet czy możesz zrobić siusiu? Wczoraj się nie myłeś? – zapytał i po chwili zorientował się, co takiego było „wczoraj”. – Och, no tak. Jasne… To pewnie twoje ubrania też są do prania. Przynieś mi je, a skoczę na dół. Na miasto pożyczę ci coś swojego – odprawił Rukiego. – I jeszcze jedno – zatrzymał go w pół kroku. Uśmiechnął się w końcu ciepło.

Takanori odsunął krzesło, aby było mu łatwiej wstać od stołu. Zastanawiał się jakie to niby ubrania pożyczy mu Suzuki, w końcu był biznesmanem. Nie spodziewał się po nim t-shirtów z czaszkami (czy w ogóle koszulek), sweterków, kardiganów i innych casualowych części garderoby.
 - Tak? - odwrócił się w stronę Suzukiego nie wiedząc co chce jeszcze dodać.

– Dziękuję za śniadanie. Byłoby miło, gdybyś… robił mi je codziennie przed pracą. To przyjemne móc z kimś zjeść przy jednym stole i porozmawiać…  - chciał dodać, że „wcześniej mu tego brakowało”, ale uznał to za zbyt poufałe.

Takanoriego ogarnęło ogromne zaskoczenie, kiedy usłyszał te słodkie jak miód słowa. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. Wargi same drgnęły z wdzięczności.
 - Mnie też było miło. Moglibyśmy nawet jadać razem wszystkie posiłki - stał lekko zarumieniony, nie czując się skrepowany tą rozmową. - Pójdę się przygotować do kąpieli. Przypominam o bieliźnie – z tymi słowami pozostawił gospodarza w kuchni. Ruki udał się pod prysznic, nie czekając na Suzukiego, jedynie zostawił otwartą łazienkę, ażeby mógł wejść i zostawić tam ubrania.

Poszedł przygotować Rukiemu zastępczą garderobę. Nie trzymał w szafie rzeczy, które nie były na niego dobre. Większość garniturów miał szyte na miarę, koszule kupował w ekskluzywnych sklepach, nie było mowy o niczym „z młodości”. Wszystko zostało zaniesione albo na śmietnik bądź zbiórki odzieży dla potrzebujących. Westchnął i wyciągnął prostą, białą koszulkę polo w której niegdyś grywał w golfa. Będzie na niego pewnie dużo przyduża, ale przynamniej nie będzie odsłaniać jego golizny, jakby to było w przypadku bokserek… Mógłby zobaczyć jego… kremowe? Różowe? Brązowe sutki? To z pewnością byłoby niebezpieczne. Spodnie wczoraj zostały wyprane, więc mógł w nich pochodzić jeszcze ze dwa dni. Gorzej z bielizną… Postanowił, że pożyczy mu jedne ze swoich szortów, ściągane w pasie na sznureczek, aby mógł je dopasować do kształtu swoich zgrabnych bioder; oraz nieużywane białe skarpetki tabi. Odzież starannie poskładał i ułożył w piramidkę. Nieśmiało zapukał do łazienki i poczekał, aż go „zaprosi”. 

 - Tylko to udało mi się znaleźć – wyjaśnił, wchodząc do toalety tyłem. Nie chodziło o łamanie prywatności Takanoriego, ale… o nie kuszenie się. Zerknął ukradkiem w stronę lustra i dostrzegł, że chłopak wszystkiemu zapobiegł, owijając się szczelnie ręcznikiem niczym kobieta. Był mu wdzięczny, że starał się dotrzymywać swojej obietnicy względem „nie narzucania się”. – Wrzucę to tylko do prania i pójdziemy pisać twoje CV, okej? – zapytał retorycznie i ulotnił się z łazienki. 

Zszedł do piwnicy i zaczął wrzucać po kolei brudną odzież do pralki. Rozwinął w powietrzu bluzę, aby ocenić czy nadaje się do prania mechanicznego. Dostrzegł na niej białe plamy… Przyjrzał im się wnikliwiej i doszedł do wniosku, że…

- To sperma – mruknął cicho i już zaczęło się w nim gotować. Z zażenowaniem przysunął tkaninę do swoich nozdrzy i zaciągnął się zapachem zaschniętego nasienia. Wiedział, że to co robi, to chore zboczenie, ale i tak miał na sobie już etykietkę pierdolonego fetyszysty. Jeszcze jedno skrzywienie mu nie zaszkodzi. „Aromat” jego płci był przyjemny, połączony z dezodorantem oraz płynem do płukania tkanin. Zaczerwienił się delikatnie i szybko cisnął bluzę do bębna, nie chcąc dłużej się rozpraszać. 

 - Okej, jestem – oznajmił, wchodząc do swojego biura, gdzie czekał już na niego Takanori, siedząc na niskim stołku. – No to zaraz mi nieco o sobie opowiesz – uśmiechnął się szelmowsko. W jego ustach zabrzmiało to niemal jak groźba.

W tym czasie Takanori zdążył się ubrać. Koszulka od Akiry rzeczywiście była na niego sporo przyduża. Mimo niewłaściwego rozmiaru odpowiadała mu. Pachniała nim. Czuł jego zapach na swoim ciele i to wprawiało go w namiętny nastrój. Opuścił łazienkę już wysuszony i ubrany. Włosy Rukiego były lekko wilgotne - tlenione zawsze szybciej schną.

Po chwili zjawił się gospodarz. Przysiadł na swoim krześle i zaczął w swój biznesmeński sposób. Bez ogródek. Bez owijania w japoński jedwab.
 - No więc… - zamyślił się chwilę. - Mam 21 lat i skończyłem szkołę plastyczną… Nie to głupie…- przysłonił twarz dłońmi i pochylił się, kładąc głowę na swoich kolanach.

Westchnął do siebie.
 - Takanori, musimy przeprowadzić tą symulację rozmowy kwalifikacyjnej, bo jeśli przy mnie się wstydzisz, to co dopiero przy "bardziej obcym" człowieku. No, dobra, powtórz za mną - wziął głęboki oddech, jakby się namyślał „jakie by tu kity powciskać". - Nazywam się Matsumoto Takanori. Jestem z rocznika 1992, a dwa lata temu skończyłem dobre liceum plastyczne imienia XYZ. Obecnie jestem bezrobotnym i szukam pracy, aby opłacić i podjąć studia z [...]. Pomimo, że nie posiadam wykształcenia wyższego, zrobiłem liczne kursy z [...]. Wciąż rozwijam własne umiejętności i wyrażam gotowość, aby podnieść własne kwalifikacje. Nowy zawód będzie dla mnie źródłem finansowym, jak i możliwością zdobycia doświadczenia. No, powtórz - zachęcił go, chociaż wzrok miał ponury i wymagający.
- Um... no więc, jestem... Nie, nazywam się Matsumoto Takanori, mam 21 lat i... Nie, to głupie. Ja serio nie potrafię tak ściemniać jak pan. 

- To nie jest żadne "ściemnianie". To czysta prawda, ubrana w atrakcyjne dla pracodawcy słownictwo...
Ruki zamilknął, nieprzekonany argumentem Akiry.
- Jeśli się wstydzisz, to... no nie wiem, niektórym to pomaga, jak sobie wyobrażą rozmówcę nagiego... - podszepnął mu jednego z tipów.

Cały ten pomysł z nauką do rozmowy kwalifikacyjnej i pisanie CV mu obrzydło, chociaż dopiero co zaczęli. Naprawdę miał ochotę rzucić to wszystko, zakopać się pod ziemią i tam zdechnąć, jednocześnie częstując inne żyjątka swoim martwym ciałem.
 - Rozbierz się to nie będę musiał sobie wyobrażać - wybąkał chytrze, podnosząc na niego zmizerniały wzrok. - Może na razie napiszemy CV? Tu przynajmniej nie będę musiał się ośmieszać, ćwicząc wierszyk do sprzedania - oparł łokcie o drewniane biurko i wskazał na czyste, białe kartki papieru ksero poukładane równiutko w plastikowej szufladce.

Reita rzucił mu groźne spojrzenie, uparcie milcząc, na jego nieprzyzwoite słowa o rozebraniu się. Chciał się do niego zdystansować i przypomnieć mu, gdzie jego miejsce. Właściwie dlaczego znów jest z nim na ty? Odchrząknął i przesunął ołówek z jednego miejsca na drugie. 
 - Mam cię wypytywać jak na przesłuchaniu, tak? Nie uczono cię w szkole, jak pisze się życiorys? Sam powinieneś je napisać, a ja mogę jedynie nanieść korektę - jego głos był szorstki, najpewniej chciał go zdominować, aby ponapawać się tym, jak go przeprasza i jak znów jest onieśmielony jego męskością. Męskością, czyli cechą, a nie częścią ciała.

Takanori zignorował jego karcące spojrzenie. Zapomniał się. To fakt. Ale zwyczajnie nie potrafił sobie odmówić. Flirtowanie z facetami sprawiało mu dużo przyjemności i nie inaczej było w przypadku Suzukiego (kto wie, patrząc na jego status – może nawet bardziej). Przy nim jednak musiał się hamować, w końcu obiecał mu się nie narzucać.
-  Uczyli… - mruknął lakonicznie w odpowiedzi. - To mogę wziąć jedną kartkę? - zapytał grzecznie, nie chcąc się zbytnio panoszyć po jego biurku.

Akira podał mu potrzebne przybory biurowe i zajął się czymś na swoim iPadzie w skórzanym pokrowcu. Czytał wiadomości na internecie z nhk.jp, robiąc przy tym niezwykle poważną minę. Po dziesięciu minutach odłożył tablet i oznajmił, że przyniesie coś do picia. Nieświadomy niczego Ruki, również poprosił, aby mu przyniósł trochę. Po chwili Akira wrócił do biura i postawił przed nim szklaneczkę z czymś ciemnym. Chłopak podniósł szkło do ust i ledwo umoczył w płynie język, a już wykręciło mu kąciki. 

 - To jest... to jest... mocne! I smakuje jak deski! - obruszył się, patrząc na zbaraniałego Suzukiego, który w spokoju kontynuował przegląd serwisu informacyjnego ze szklanką od bourbona w ręce.
- No tak... sam chciałeś. To whiskey, tak ma właśnie smakować - zrobił minę pełną niezrozumienia. - Ale skoro Ci nie przypasowało, przyniosę ci coca-coli, Znajdko - zrobił urażoną minę i raz jeszcze skoczył do barku, aby przynieść chłopakowi jakąś zjadliwą „zaprawę" do trunku. - Przykro mi, ale maszynka do kostek lodu jest w kuchni i nie chce mi się tam schodzić.

 - Dziękuję - skosztował już rozcieńczonego trunku.- Oh! Teraz to przynajmniej da się wypić - stwierdził dumny z możliwości dopicia drinka. Tak, „da się przynajmniej wypić”, nie żeby coś więcej.

 - Możesz mi zerknąć na to CV? - podsunął Akirze wypunktowany arkusz papieru. Mężczyzną wziął go do ręki i zaczął wnikliwe czytać, próbując wyłapać błędy. Chłopak w tym czasie starał się wypić do końca swoją szklaneczkę. Poprosił, aby mu jeszcze dola, czym zdziwił mężczyznę, ale nie odmówił mu. Nie chciał być w tyle za Suzuki, albo żeby wyszło, że ma słabą głowę. Był jednak nie do końca świadomy tego, że whiskey to alkohol wysokoprocentowy. A z pewnością dla kogoś o tak niskiej wadze. Śniadanie zjadł również za lekkie, aby zaprawiać się alkoholem o tej porze (w końcu nie powinno się pić przed południem, bo to oznaka alkoholizmu)

W tym czasie Suzuki przeleciał wzrokiem po bazgrołach Rukiego, poskreślanych na wszystkie możliwe sposoby – w poprzek, wertykalnie, na ukos. Popijał powoli bourbona four roses i poprawiał błędy merytoryczne. Wprawnym gestem, nie patrząc na chłopaka, dolał mu jeszcze whiskey, nie zważając na to, że jest tylko młodzieńcem, w dodatku drobnym i może to być dla niego za duża dawka. Był to jednak bardziej odruch niż jakaś specjalna intencja. Pożałował swojej hojności dopiero, kiedy zobaczył, jakie ma skutki. A skutki pokazały się pod postacią...

- Erm... Takanori... - przytrzymał jego dłonie i powoli opuścił w dół, aby przestał podciągać koszulkę, żeby ją zdjąć, bo zrobiło mu się nagle „gorąco”. - Lepiej tego nie rób, to bezsensu - wyjaśnił mu jak małemu chłopcu. - W zasadzie, już i tak nic nie wymyślisz... Znaczy, wymyślimy. Możemy iść do salonu pooglądać telewizję. Pewnie dawno nie oglądałeś. Idź już na dół, a ja tylko pochowam dokumenty i zaraz dołączę - poprosił grzecznie chłopaka.

Uśmiechnął się rozkosznie, kiedy Akira stanął tak blisko niego łapiąc za jego koszulkę, prawie muskając chłopięcego torsu.
 - Dobrze - odpowiedział mu nieopornie. Wychodząc z gabinetu pomachał Akirze, na co na ten odmachał, krzywiąc się z zażenowania – w końcu to on mu polał alkohol.

Szedł wzdłuż korytarza, cały czas trzymając dłoń na ścianie, asekurując się na wypadek upadku. Nie był pijany, może nieco podpity, ale i tak zdołał się potknąć. Odnalazł salon z łatwością i równie łatwo włączył telewizor. Może mieszkał na ulicy miesiąc, ale ciężko odzwyczaić się czynności jaką było załączenie odbiornika telewizyjnego.

Rzucił się na sofę zamaszyście, po czym ułożył w dogodnej dla siebie pozycji, bo kanapa nie należała do wypoczynkowych przez skórzane obicie. Oparł głowę na ręce, bo poduszki były twarde i ozdobne, i leżał tak swobodnie na jednym boku. Sięgnął po pilota ze stolika. Trzymał go w ręce i przełączał kolejno kanały, a obrazki skakały na ekranie nużąco. Sam nawet nie zauważył, kiedy przestał patrzeć na to, co przełącza kontrolerem. Jak i również umknął mu moment, kiedy pilot wysunął się spod jego palców, a on sam przysnął płytkim snem. Na matrycy telewizora wyświetlił się kanał z anime. Akuratnie leciał słynny Death Note.

Akira ociągał się nieco z dołączeniem do Takanoriego. Dopił powoli swojego mało wybrednego drinka na bazie kostek lodu i whiskey. Odwlekał tą chwilę, licząc, że może przez ten czas chłopak się otrząśnie i przestanie zachowywać tak zalotnie. Myślenie życzeniowe – nikt tak szybko nie trzeźwieje. Obiecał sobie w duchu, że jeśli trzeba będzie, to przywoła go do porządku... i to brutalnie. Przełkną zagęszczoną alkoholem ślinę i wstał z krzesła biurowego. Zszedł po schodach i instynktownie skierował się do salonu, powiedziony dźwiękami włączonego telewizora ledowego. Takanori leżał w wyzywającej pozie na sofie - zapewne już na niego czekał, aby po raz kolejny poderwać jakimś pieprznym tekstem - oddychając jednak miarowo i nie poruszając się. Miał przymknięte powieki i wyglądało na to, że się zdrzemnął. Akira odetchnął z ulgą i usiadł obok. Wyłączył telewizor, aby mu nie przeszkadzał. Przyglądał się chwilę jego twarzy - była taka łagodna, spokojna, ufna, niewinna... Miał ochotę go pocałować na dobranoc jak rozczulony, dobry tatuś. Nachylił się nad Takanorim i musnął jego wargi delikatnie. Ku jemu zaskoczeniu i przerażeniu, chłopak odpowiedział instynktownie, wybudzając się z płytkiego snu. Oplótł go rękami i wsunął swój język w jego wargi.

W swoim półrzeczywistym śnie, Takanori- jak mu się wydawało - dotykał obcych warg. Miał złudne wrażenie, że to tylko jego rozbudzona wyobraźnia podsuwa mu to, czego tak bardzo pragnie, a jest  zakazane na wszelkie możliwe sposoby – społecznie, prawnie, seksualnie. Najwięcej omamów i najmniejszą kontrolę mamy nad swoim ciałem niedobudzeni, wciąż znajdując się na granicy marzeń sennych. Toteż Rukiem wydawało się, że to co robi jest tylko w jego głowie. Pijany miał jeszcze mniejsze pojęcie o rzeczywistości. Tym chętniej zarzucił swoje lepkie dłonie na barki Suzukiego i wsuwał mu język gorączkowo między wargi, chcąc skosztować jak najwięcej. Póki śni. Niech ten sen trwa wiecznie.
 - Akira… - szepnął zaspany głosem, który niewątpliwe brzmiał również namiętnie. Westchnął głośno i wsunął swoją nogę między uda mężczyzny. Przesunął kolanem wzdłuż jego krocza. Poczuł męskość na swoich stawach. 

Ruki kierował swoim ciałem instynktownie. Był nieprzytomny, jego ruchy były machinalne, nieświadome, pijane... Akira nie chciał, aby traktował go tak lekko. Chciał widzieć strach w jego oczach, szok, szacunek, a przede wszystkim pełną świadomość tego, co mu robi. Chciał, aby patrzył na niego, kiedy on będzie go „pieścił" w swój ulubiony sposób. Wreszcie jego słabe, przerdzewiałe hamulce moralności puściły. Alkohol podsycał schorowaną fantazję i był jak narkoza dla sumienia. Nie miał ochoty na zmysłowe, stopniowe wybudzanie kochanka. Tym bardziej, że erekcja zaczęła drżeć w jego rozporku ze zniecierpliwienia. 

Uderzył go z całej siły w twarz, aż Ruki upadł z powrotem na sofę jeszcze bardziej zamroczony, ale nie letargiem, lecz bólem. Policzek mu posiniał, ale reszta twarzy zbladła. 
 - C-co robisz? - szepnął ochrypłym głosem. Natychmiast zbudził się ze swojego błogostanu. Wysączone natychmiast łzy, spłynęły po zaognionym policzku. Złapał za niego i przyłożył dłoń. Suzuki uderzył go naprawdę mocno, nie zawahał się w powietrzu. Z początku myślał, że to tylko kara. Zrobił to umyślnie za to, że znów się do niego przystawia i narusza jego intymność. Chciał wstać. Odejść.

- Stul pysk, suko! - warknął na niego, wydając rozkaz, aby się kładł i wypiął. Ruki próbował się podnieść i zczołgać z sofy, aby uciec, Akira jednak chwycił go za nogi, przyciągając do siebie niczym lalkę. - Powiedziałem, kładź się kurwa! Zaraz cię zerżnę - zaczął rozpinać jego spodnie i szybko opuścił je w dół. Uderzył mocno w pośladki chłopaka, aż Ruki wygiął się jak kocur z zadanego bólu. Mężczyzna czuł, że jego penis pulsuje z podniecenia, gotowy do wejścia w przerażonego chłopaka. Wyjął go ze spodni i na sucho, bez ostrzeżenia, wszedł w głąb jego szparki. Robił to bez przyduszania, bo Takanori sam znieruchomiał ze strachu, umożliwiając mu ruchy biodrami. Akira przymknął powieki i przyspieszył od razu.

 - Przestań! - krzyknął głośno. Nawet jego samego zabolały bębenki, kiedy usłyszał swój wrzask odbity od parkietu.
Leżał przed Suzukim na klęczkach. Wspierając się na słabych rękach. Tłumił jęki bólu. Nie drgnął. Klęczał jak lalka z metalowymi, wyginalnymi szynami w rękach, będąc do dyzpozycji silnych i okrutnych dłoni mężczyzny. Posuwał go brutalnie, raptownie. Szybko. Takanori nie potrafił znieść fizycznego bólu. Szeptał cicho „proszę, przestań”, próbując przełknąć łzy, które go dusiły. Łkał. Zaciskał zęby na wardze, aby nie skamleć jak pies. Nie sądził, że ta jego powściągliwość, powstrzymane reakcje zdenerwują Suzukiego. Chwycił za blond pukle włosów Rukiego i pociągnął jego głowę bezlitośnie do tyłu.

Chłopak ryknął z bólu. Zaczął intensywniej płakać, zanosząc się. Było mu ciężko oddychać. Był przerażony. Bezbronny. Maltretowany w wyuzdany sposób. Dopiero teraz przeżywał prawdziwą mękę - kiedy mężczyzna przyspieszył. Czuł jak po udach spływa ciepła, lepka wydzielina. To nie była  sperma oprawcy. Suzuki jeszcze nie doszedł.
 - Puść mnie! - miał dość. Nie potrafił znieść tej całej sytuacji. Złapał z całych sił za dłoń Akiry, która trzymała go kurczowo za włosy i wbił paznokcie, żeby chociaż uwolnił jego kark oraz skórę głowy od szarpania. Kulminacyjny moment tego cierpienia. Rozdzierające sapnięcie. Akira rozluźnił uścisk dłoni. Takanori nie zastanawiał się dwa razy, to była jedyna szansa. Zszedł z sofy i wybiegł z salonu. Miał zapłakane oczy i niewiele widział przez tą łzawą mgłę. Oprócz tego miał rozciętą wargę, przez którą czuł gorzki smak krwi w ustach. Opierał się o chłodną ścianę. Nie był pewien gdzie wszedł. Miał nadzieję, że to łazienka. Zamknął pokój automatycznie na klucz i płakał spazmatycznie, osuwając się na podłogę. Odwrócił się od drzwi i doczołgał po omacku do muszli klozetowej. Strach, przerażenie, ataki panicznego płaczu. To wszystko zatrząsnęło jego słabym, zbolałym ciałem. Zwymiotował. Czuł się jeszcze bardziej wycieńczony, jakby wyrzucił ze swojego wnętrza resztki jakichkolwiek sił. Teoretycznie był w zamkniętymi pomieszczeniu. Teoretycznie bezpieczny, a jednak instynktownie bał się, bo znajdował się na terytorium drapieżcy. Pragnął obudzić się z tego koszmaru. Jedyną ulgą, jaką poczuł, było wyrzucenie wraz z wymiocinami osłabiających toksyn ze swojego organizmu.

*

Akira opadł na wilgotną od potu sofę i zasłonił swoje usta ręką, bo poczuł ostry, metaliczny zapach...
 - Krew - stwierdził cicho, jeszcze nie doszedłszy do siebie po mocnym orgazmie. Spojrzał z przerażeniem na swój umazany czerwonawą wydzieliną członek i wstrzymał oddech. Zrobiło mu się słabo. Obrzydliwie słabo. W jednej chwili wytrzeźwiał. - Boże, zrobiłem to... - szepnął, przygryzając swoją pięść, aby nie rozpłakać się z obrzydzenia i złości na samego siebie. - Jesteś pierdolonym skurwysynem, Suzuki - oskarżał się ostro, ale to nie mogło już nic zmienić. Żadne, najbardziej obelżywe wyzwisko. Chciał jedynie ulżyć własnemu bólowi psychicznemu. Nienawiści do własnego zboczenia. Mimo zaciskania wszystkich mięśni mimicznych, łzy pociekły z jego oczu. Po raz pierwszy od bardzo dawna, po raz pierwszy w takiej sprawie... Jeszcze nigdy w życiu nie żałował, że kogoś tak bardzo skrzywdził. „Obiecałem mu... Obiecałem sobie. Zawiodłem . Teraz już mi nigdy nie wybaczy...”. Siedział tak dłuższą chwilę, a ta „dłuższa chwila” była niepomierna i nieuchwytna. W całym domu było przeraźliwie zimno i cicho. Nie słyszał chłopaka - być może już uciekł z jego rezydencji. Być może już nigdy się nie zobaczą. Czyżby stracił część swojego życia, która zaczynała być jego małą codziennością? Pociągnął nosem i otarł mokre kąciki oczu. Na chwiejnych nogach stanął i powoli przemieszczał się przed siebie. Zobaczył, że w łazience pali się światło. Zapewne tam zamknął się przerażony i zgwałcony chłopak. Uklęknął pod drzwiami i patrzył w nie tępo jakiś czas. Oparł się czołem o litą deskę i szepnął cicho.

 - Takanori? Jesteś tam? - zapytał, ostrożnie pukając. Usłyszał niespokojny ruch za nimi. Zagryzł swoje wargi. - Ja... tak bardzo cię przepraszam... wiem. Wiem, że to nie wystarczy. Za mocno cię skrzywdziłem – mówił cicho, głaszcząc w szaleńczy sposób  lakier na drzwiach, jakby to był policzek chłopaka. - Nawet nie chcę, żebyś mi wybaczył. Czuję się jak...  - przełknął własne łzy, dygocząc na całym ciele. - Chciałem ci o tym powiedzieć, ale się spóźniłem. Już za późno i to niczego nie zmieni... Mimo to... porozmawiajmy, kiedy już... wszystko wróci do siebie. Chciałbym, abyś mi tylko powiedział teraz, czy... żyjesz, czy... nie potrzebujesz pomocy, nie zrobiłem ci zbyt dużej krzywdy? Muszę wiedzieć, powiedz mi i odejdę.

Chłopak już się wyciszał. Nie uspokajał się, a jedynie tracił siły, aby być na ciągłym czuwaniu. Oddychał miarowo, leżąc na zimnych kafelkach. Mokre włosy opadały mu na twarz. Tępo patrzył spomiędzy pukli na obraz przed nim, a łzy nadal wypływały spod jego spuchniętych powiek. Miał suchość w gardle. Nie rozumiał co mówił do niego Suzuki. Nie zamierzał mu odpowiadać. Nie miał na to mentalnej siły, mimo że najchętniej krzyknąłby histeryczne „zostaw mnie!”. W głowie obmyślał sobie plan. Jak tylko Akira zaśnie, on się wymknie i ucieknie. Zabierze swój nędzny dobytek – telefon od Suzukiego sprzeda - i zniknie z jego parszywego życia.

Za drzwiami było głucho. Biznesmen zaczął się bać, że może chłopak coś sobie zrobił, że... nie, nie dopuści do siebie tej myśli. Nie mógł targnąć się na swoje życie. Zastukał raz jeszcze z większą werwą, aż w końcu usłyszał otępiałe „odejdź”. To mu wystarczyło, aby nakarmić się nadzieją, że jeszcze żyje. Był niepomiernie wściekły na siebie, że tak bardzo skrzywdził osobę, którą zapewniał, że jest dla niego jak syn, że nie chce od niego seksu, że nie będzie jego dziwką... Tak się złożyło, że potraktował go jak najtańszą kurwę, która domierała głodem. Nie. Potraktował go jak przedmiot, który nie ma uczuć.

Butnym krokiem wrócił do swojej sypialni i z całej siły kopnął swoje łóżko. Nieopisany ból przeszył jego kończynę na wskroś, aż zagruchotały jego stawy. Syknął jak przypalony rozgrzaną blachą, ale nie zaklął. Rzucił się na materac i schował twarz w poduszce. Jego stopa pulsowała z opuchlizny i zaczęła mu drętwieć, ale nie dbał o to. Miał ochotę zrobić sobie to samo, co prze chwilą musiał znosić Takanori. Ból pewnie mógłby znieść, ale traumę jaką mu wyrządził... to nie do powtórzenia. Jeśli zechce... Pozwoli mu odejść. Jeśli chce, niech od niego ucieka. Niech go zostawi. Będzie bezpieczniejszy... Nie zasłużył na bycie jego ścierą. Wystarczająco został skrzywdzony przez życie, a teraz on, który chciał go uratować niczym wspaniałomyślny Robin Hood, sprawił, że jego życie stało się jeszcze bardziej skomplikowane i jeszcze bardziej bez wyjścia. Zapłakał gorzko i chciał już usnąć, chociażby ze zmęczenia, ale pulsacyjny ból stopy nie pozwolił mu zmrużyć oka. Wziął maksymalną dawkę przeciwbólowych i dopiero wówczas odpłynął.

*

Takanori rozmyślał o swoim losie. O Akirze. O ich relacjach. O tym co się działo. Co się może wydarzyć. Poddał się wewnętrznej ścieżce świadomości. Myślał, żeby nie stracić świadomości, bo wiedział, że jeśli zaśnie, przyśnią się mu koszmary, nakarmione świeżą traumą. Przymknął powieki. Na chwilę – i tyle wystarczyło, aby zasnąć. Zwyczajnie „odleciał” ze zmęczenia jak po stabilizatorach.
Kiedy zdał sobie sprawę, że błądzi w wyimaginowanej przestrzeni. Kiedy zdał sobie sprawę, że utknął w letargu, natychmiast się poderwał. Był spocony, zupełnie zlany zimnym, szczypiącym go potem. Zerwał się z podłogi, czując jak fugi odbiły się na jego skórze. Był nieco jeszcze odurzony natłokiem wydarzeń, więc musiał wesprzeć się o blat umywalki o organicznych kształtach, bo zachwiał się niebezpiecznie. Widział kątem oka swoje odbicie w lustrze. Nie chciał na siebie patrzeć. Był gorszy od dziwki. Był szmatą. Dać dupy i nawet nie wziąć za to nawet złamanego jena...

Zdjął z siebie koszulkę – która nawet nie należała do niego, a do Suzukiego. Jak najszybciej zapragnął zmyć z siebie to wszystko, co na nim pozostało. Krew, spermę, samego Akirę, a przede wszystkim jego feromony... Czuł jego duszący zapach wszędzie. Na swoim ciele, w pomieszczeniu, we włóknach znoszonego ubrania. Każda rzecz nim nasiąknęła i na nowo sprawiła, że było mu mdło oraz niedobrze. Wszedł pod odkręcony prysznic. Znów pochylony tak jak ostatnio obserwował ściekający z niego nie uliczny brud, lecz tym razem krew rozcieńczoną z wodą. Zakrył usta dłonią i wytarł łzy. Czuł się potwornie zmęczony, równie bezużyteczny i nic nie wart.

Ubrany jedynie w szlafrok, długo wahał się, czy pociągnąć za klamkę. Czy aby na pewno Suzuki już spał? Jeśli będzie trzeba weźmie swoje rzeczy i wybiegnie tak jak był ubrany teraz. Nieśmiało uchylił  drzwi. Zapuścił za nie żurawia, nadstawiając ucho, ale nic nie zasłyszał. Niczego też nie zauważył w zasięgu swojego wzroku. Na paluszkach wszedł do salonu, gdzie nic się nie zmieniło. Nadal był tu mówiąc ironicznie: burdel. Wszędzie były ślady ich... jego... Coś jednak wzbudziło w nim niepokój. Usłyszał głos. On nie spał! Nie miał pojęcia, która jest godzina. Zabrał swoje zmięte bokserki oraz spodnie z podłogi.

Zamknął się tym razem w pokoju gościnnym. Ponownie zaczął się niepohamowanie trząść. Czuł się jak w jakiejś pieprzonej grze survivalowej. Oparł niespokojny głowę o krawędź łóżka, oddychając głęboko, próbując uspokoić palpitacje serca. Znów zasnął i znów zbudził się gwałtownie jak płochliwy zając, myśląc, że spał ledwie kilka sekund. Powtórzył  swój rytuał, aby sprawdzić teren. Stwierdził, że nikogo nie ma w promieniu kilkunastu kroków. Tym razem był nieco pewniejszy – drzemka naładowała go nowymi siłami. Zapuścił się w głąb posesji w poszukiwaniu reszty swojej garderoby, której potrzebował, aby nie zmarznąć na zewnątrz – myślał tu głównie o swojej bluzie. Telefon również postanowił zabrać, bo był zbyt cennym nabytkiem, aby mógł go tak po prostu zostawić. Nie był jego, ale co z tego? On też nie był własnością Suzukiego, a zrobił z niego pojemnik na spermę.

Nie wahał się, a jedynie bał. Przeraźliwie bał się konsekwencji. Stał przed drzwiami frontowi.
 - Co jeśli mnie znajdzie? Będzie szukał? Zemści się? Przecież to psychol. Co jeśli… - trzymał kurczowo klamkę w dłoni i gorączkowo zastanawiał się nad swoim niedopracowanym planem, który przecież musiał poskutkować. Teraz wydawał mu się beznadziejny. Nie wnosił żadnego wyjścia z tej patologicznej sytuacji. Nie zdążył jednak podjąć żadnej decyzji, bo usłyszał kroki. Nie wiedział, skąd dochodzą, bo w jego głowie pobrzmiewały tak silnym echem, że jednocześnie mogły dochodzić z odmętu jego wyobraźni. Serce waliło mu pod żebrami, jak oszalały w zbyt ciasnej klatce ptak. Spojrzał za siebie, lecz nie zauważył nikogo. Strach odebrał mu ostrość zmysłów. Osunął się na podłogę, zamroczony paniką. Ten głos... Skulił się i osłonił głowę rękoma.
 - Nie rób mi krzywdy… - prosił cichutko. Cholera. Nie udało mu się. Nie uciekł. - Nie będę uciekał. Tylko nie rób mi krzywdy…zrobię wszystko…- szeptał gorączkowo przez łzy. W życiu jeszcze nigdy nie był tak przerażony.

*

Akirę obudził sygnał nadany przez jego zegar biologiczny. Przez nieprzyjemne ukłucie w nerkach na tyle dyskretne, aby budząc się, nie pamiętał, co tak naprawdę było tego sprawą. Był we wczorajszych ubraniach, brudny, posklejany, nieogolony, a w oczach miał piach. Brzydził się siebie jeszcze bardziej niż wczoraj, bo doszedł do tego obrazu wstręt fizyczny i wizualny. Jakkolwiek bardzo silne miał wyrzuty sumienia, musiał dzisiaj zjawić się w pracy. Podnosząc się z łóżka poczuł potworny, przeszywający kości ból w nodze. Zawył i podparł się o szafkę nocną. Długo zbierał się w sobie, żeby pokuśtykać w stronę garderoby i wyjąć swój zwyczajowy garnitur do pracy, z wpiętym identyfikatorem. Dowlókł się do łazienki, gdzie doprowadzenie się do ładu zajęło mu dłuższą chwilę. Kiedy to już wyglądał należycie i równie należycie stwarzał pozory, aby pojechać do pracy, postanowił sprawdzić, czy... Takanori jest jeszcze w jego domu. Drzwi do użyczonego mu pokoju były zamknięte od środka, delikatnie pociągnął za klamkę, ale nie ustąpiła. To przyniosło mu ulgę, jak i kolejne wątpliwości. Nieważne, nie miał czasu zajmować się chłopakiem. Spryskał swoją opuchniętą stopę sprayem chłodzącym i wezwał taksówkę, bo w tym stanie nie był zdolny prowadzić samochodu. W między czasie napisał krótką notatkę do chłopaka:

Jeśli chcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał.

Zażyczył sobie zawiezienia do kliniki, gdzie jego kontuzję przebadał lekarz.
 - To tylko skręcenie. Ma pan szczęście, że nie zwichnięcie, bo musiałbym skierować do ortopedy na nastawienie i wstawienie kończyny do gipsu – poinformował go łaskawie lekarz pierwszego kontaktu.

Akira odetchnął z ulgą. Doktor zrobił mu profesjonalny okład i zalecił ciągłe chłodzenie stopy. Zakupił też elastyczny bandaż, aby unieruchomić szkielet w tym newralgicznym miejscu.

W pracy czas mijał mu bezużytecznie, ale szybko. Stres i obawa przed tym, co zastanie w domu napawała go niechęcią przed powrotem, a to skracało jego pobyt w biurze. W końcu jednak jechał do swojej posiadłości kolejną taksówką, a w drodze do frontonu pomagał sobie o kulach. Nigdy nie miał nogi w gipsie, teraz co prawda też nie, ale nie przywykł do tymczasowego kalectwa. Parter wyglądał tak samo, jak wczoraj. Kartka była nienaruszona, nigdzie nie było śladów czyjejkolwiek obecności czy jej braku. Westchnął i spróbował dowlec się na piętro. Drzwi od sypialni Takanoriego nadal pozostawały zamknięte, co nie wróżyło nic dobrego. Zastukał, ale nikt mu nie odpowiedział więc zerknął przez dziurkę od klucza. Chłopak leżał przy łóżku i... chyba spał, bo jego żebra unosiły się powoli. Postanowił zostawić go jeszcze na godzinę samego i zająć się pracą stacjonarnie. Tylko w ten sposób mógł odciągnąć myśli od życia prywatnego. Po jakimś czasie usłyszał krzątanie się piętro niżej. Odsunął się od biurka i złapał za kulę, żeby pomóc sobie uświetnić swój karykaturalny chód. Schodził powoli, schodek po schodku, a kiedy zeszedł na parter... Zastał zapłakanego Takanoriego, który przed nim kulił się niczym zwierzątko. Znów ścisnęło go, ale nie w spodniach, lecz piersi... tak bardzo żałował. Oczy mu się zaszkliły, więc obrócił twarz.

 - Takanori... ja... nie bój się, proszę. Już najgorsze za nami - szepnął aksamitnym głosem starego Akiry. - Już nic ci nie zrobię. Obiecuję... Chciałbym porozmawiać, bo... to naprawdę pilne. Ale jeżeli chcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał. Wyrządziłem ci większą krzywdę, niż życie przez miesiąc na ulicy, wiem o tym. Rozumiem, że nadal będziesz się mnie bał. Być może to się nigdy nie zmieni, ale... na chwilę obecną zrozum, że nie mam jak cie skrzywdzić - podszedł bliżej i dopiero wówczas chłopak zauważył jego opatrunek oraz kulę. Chyba odrobinę się ośmielił. - Będę stał w tej odległości od ciebie. Nie podejdę bliżej, możesz wstać. 

Takanori posłuchał go, ale Akira wciąż nie wiedział, czy dlatego że planuje jednak uciec, czy chce go wysłuchać do końca.

 - Takanori... ja... jestem chory - powiedział poważnym głosem. - Jest to straszna choroba, bo nie dotyka bezpośrednio mnie, lecz ludzi w moim pobliżu. Dlatego jestem samotny, dlatego zaspokajam się w takich miejscach jak domy publiczne. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, czy jestem pedofilem, a ja zaprzeczyłem, jednak... mam naprawdę dużo wspólnego z pedofilami z tym, że mam nieco lżej, jeżeli tak można powiedzieć. Jestem... jestem sadystą - urwał i oczekiwał reakcji. Nie uzyskał jej. Ruki wstał i mrugał powiekami, powoli przyswajając wiadomości. - To choroba, bo zaspokajam się jedynie krzywdą innych. Bez tego nie potrafią osiągnąć... spełnienia. To dlatego nie chciałem, abyś mnie dotykał, byłem szorstki, odpychałem cię, uciekałem od ciebie. Nie chciałem, żeby doszło do tego, co niefortunnie stało się wczoraj. Nie chciałem, aby wyszedł ze mnie ten potwór, druga, ciemniejsza strona mnie. Bestia.

Takanori robił to, co mu kazał. Kiedy prosił, aby wstać – wstał. Nawet jeśli jego słowa przypominały bardziej prośby niż rozkazy, był mu posłuszny ze strachu. Równie niepewnie spojrzał na pokaleczonego gospodarza, nie będąc pewnym, co mu się stało. Niby poczuł ulgę, że nie będzie mógł za nim w razie czego pobiec, ale również dziwne współczucie. Akirę może i satysfakcjonował cudzy ból, to nie znaczy, że Takanoriego również. Współczuł mu. Gdyby nie ta sytuacja, jaka między nim zaistniała, to z pewnością zaopiekowałby się nim. Ale…

 - Powinieneś się leczyć! - rzucił oskarżycielsko w stronę Suzukiego. Nagle cały wczorajszy strach ustąpił nieopanowanej, odważnej złości. Gorzkiemu żalowi, który był w nim zakorzeniony wraz z bólem, który wciąż czuł na dnie po wczorajszym. Stosunek był gwałtowny, więc wciąż był obolały. Teraz niby Suzuki tłumaczył się tak spokojnie. Jego głos był łagodny, a gesty subtelne i wyważone, jakby zamienili się rolami. Zabawne. - Tak strasznie się bałem… prosiłem, nie, błagałem! O litość. Dziwka! Szmata! Takie słowa padły z twoich ust. A tobie teraz nagle przykro… - duże łzy spływały po jego twarzy. Wyrzucał się z siebie wszystkie doświadczone krzywdy.

 - Wielka różnica wyszła! Gdybyś na początku powiedział o swoich skłonnościach, to ubyłoby ci  godności? Czy po prostu to taki rytuał? Jesteś miły, uprzejmy, nawet szarmancki. Odsuwasz się, żeby narobić ofierze apetytu, a potem w chwili słabości rżniesz na sucho i liczysz, że uciekną? Tak?! - posunął się za daleko, nie zakamuflują tego żadne słowa skruchy i zadośćuczynienia. Na próżno zauważył swój błąd. Było już za późno.

Nie pożegnawszy się z gospodarzem, nie rzucając nawet jednego spojrzenia za siebie, wybiegł z domu Suzukiego w ciemną, niepewną noc. Tak, być może była niepewna, ale jeszcze większa niewiadoma stała po drugiej stronie progu tej ponurej willi otoczonej odium gwałtu.





[1]              (ang. human resource management) zarządzanie zasobami ludzkimi. 

5 komentarzy:

  1. Czekałam niecierpliwie na kolejną część i się doczekałam. Świetne. O dziwo przeczytałam całe. Jak zwykle ciekawość wzięła górę. Znowu niecierpliwie będę wyczekiwać ciągu dalszego. W sumie Suzuki i tak długo się trzymał. Ciekawe co będzie dale....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy tak długo wytrzymał. Dwa dni? xD"
      Teraz mamy 3 sesje, a nie 4, więc nie trzeba będzie czekać tyle czasu! /Enji

      Usuń
  2. Głupi Akira :-( Rukiś powinieneś mu czymś przywalić

    OdpowiedzUsuń
  3. ; _ ; jak mogłyście!!!!!!!!! aki powinien się leczyć....

    OdpowiedzUsuń