sobota, 22 lutego 2014

THE FOUR (1/2)

Fizycznie ten fanfic został napisany jako oneshot, ale stwierdziłam, że 17 stron to trochę za dużo, aby wrzucić to jednorazowo na bloga, stąd decyzja, aby podzielić go na dwie części. 
Był to prezent gwiazdkowy Allis-chan i tylko ze względu na to, że fabuła wyjątkowo mi przypasowała (uważam, że koncept jest ciekawy i unikatowy), zadecydowałyśmy, aby się z nim podzielić również z Wami. 
Rozważam napisanie sequela. Co o tym myślicie? Zostawcie odpowiedź w komentarzach (^3^ )



Za przyjaźń~


 - Poczekaj na mnie na Oceanie.

Jeszcze dwa tygodnie temu Rukia spojrzałby pytająco na swojego opiekuna wzrokiem tak zbaraniałym, że jedynie bardziej ogłupiały byłby na widok wskazanego mu miejsca, które zostało nazwane w ten marynistyczny sposób. Ocean nie był ani niebieski, ani nawet morski, nie dekorowały go ani muszle, ani rozgwiazdy, a płynem dominującym w tym obszarze niestety nie była woda, ale alkohol.

 - Tylko błagam, tym razem nie proponuj od razu gościom laguny – dodał z jakąś oczywistością w domyśle ten sam chłopak, który właśnie narzucał na swoje ramiona pikowaną, zimową kurtkę. Rukia pokiwał głową i otworzył mu kluczem drzwi ewakuacyjne, bo chłopak był zajęty wyjmowaniem papierosa. Nie, moment, papierosów. Dwa tygodnie temu również zastanawiałby się, czym jest owa „laguna”, dzisiaj już był doinformowany na tyle, aby skojarzyć, że to popularny drink blue lagoon na bazie curacao. A jego nazwa pochodziła od koloru likieru.

Tak, dwa tygodnie temu wciąż onieśmielony patrzył w lokalu na wszystko i wszystkich, którzy swoim zachowaniem potwierdzali słuszność teorii chaosu – chaos jest jak najbardziej poukładany. Bo skąd do cholery ci wszyscy ludzie wiedzieli, dokąd mają iść i po co?

Ocean był po prostu umownie najdroższymi stolikami – czy też raczej sofami – umiejscowionymi w półkolistej niszy w przejrzystej ścianie, która była olbrzymim, słonowodnym akwarium z okazami morskiej fauny. Nieformalnie wstęp tam mieli tylko stali klienci host klubu. A jeszcze bardziej nieformalnie, obsługiwali go tylko najbardziej wykwalifikowani w swoim fachu hości. Tacy jak Reita.

Reita-oniisan, czyli jego branżowy starszy brat, był odpowiedzialny za jego protekcję. Miał dbać o naukę swojego podopiecznego, a raczej o chęci do nauki. Schemat był wyjęty żywcem z tradycji szkół dla gejsz. Każda maiko miała obowiązek posiadać swoją starszą siostrę, pełnoprawną gejszę. Założyciel The Four Corners wyszedł z założenia, że zawód hosta i hostessy jest kontynuowaniem tradycji zawodu geiko w unowocześnionej formie. Obie profesje nie są w stanie obejść się bez reguł i hierarchizacji, w innym przypadku gejszy bardzo blisko będzie do kurtyzany. Był to absolutny ewenement wśród innych night-clubów, których podstawowym warunkiem zatrudnienia była desperacja i ładna buźka, stąd zapewne był nazywany tym koronnym, najlepszym w dzielnicy lokalem. Ewenement spraszający swoją renomą panie obracające się w wysokich sferach na równie wysokich – bądź wyższych – obcasach od Christiana Louboutina. Kobiety legitymujące się własnym prestiżem bądź prestiżem swoich mężów. Standardowa klientka: pani dyrektorowa bądź dyrektorka we własnej osobie; lat czterdzieści dwa; dwie i pół karty kredytowej w portfelu od Givenchy (portfel zaś w torebce od YSL albo narodowo – Kyojiego Murayamy); dwie i pół flaszki wina na stole; półtorej kochanka w pokoju hotelowym i tylko jeden ulubieniec wśród hostów, mianowicie…

Starszy brat Rukii nie tylko doradzał i odradzał, ale i jak przystało na rodzeństwo kaprysił i nadużywał swojej dydaktycznej władzy. Czego jednak spodziewać się po wschodzącej gwieździe The Four Corners? Tak jak każdy kabaret ma swoją clou, tak ten klub miał swojego wiodącego prym pracownika, którego przychody z tak zwanego „utargu” trzymały w ryzach nie tylko fundamenty i mury tego lokalu, ale też cały personel.

Rukia westchnął do siebie i spojrzał na czubki swoich skórzanych sztybletów, które na dobrą sprawę, nie należały do niego. Zasponsorował mu je jego oniichan, ale w rzeczy samej nie za darmo – była to swego rodzaju pożyczka, którą konsekwentnie spłacał, oddając każdego wieczoru roboczego dwadzieścia procent swoich zarobków Starszemu Bratu. To kolejny powód, który wymagał od niego niezłomnego szacunku do Reity. To, że jego protektor miał w niego wkład nie tylko finansowy, ale przede wszystkim edukacyjny. Podopieczny uczył się od Starszego Brata podawać ogień klientkom - nawet po omacku. Uczył się komponować i dobierać drinki na każdą okazję: to na zabicie nudy, to na smutki związane z pracoholizmem, to afrodyzjak, to serum prawdy lub środek antydepresyjny, w toku czekania na sprawę rozwodową, to najmocniejszy destylat dla zapicia mordy. Próbował wymyślać anegdoty, kokietować i być kokietowanym, patrzeć w oczy rozmówczyni, nawet jeśli było to bardzo utrudnione przez nie najbardziej harmonijną twarz klientki. I najważniejsze: uczył się nie dostawać palpitacji serca podczas „client servicu”. Chociaż i tak najtrudniejszym do opanowania przez stażystę było znoszenie humorków oniisana, których często nie rozumiał. Wiele jego zachcianek miało wręcz podłoże seksualne, ale być może to tylko urojenia; część zwariowanej gry jaką był „client service”. Kolejny nieczysty as ich klubu.

 - Reita-oniisan, dlaczego to ja muszę się wiecznie przebierać w jakieś dziwne kostiumy? – jęknął zażenowany, próbując jakoś praktyczniej podciągnąć swoje przydługie rękawy granatowej koszuli od mundurka marynarskiego. Damskiego. Mankiety zakrywały wszystkie jego palce, co w jego odczuciu wyglądało po prostu żałośnie, a nie moe. Co więcej, bał się, że podczas podpalania papierosa bądź cygaretki osmoli sobie materiał, bo wydziwiasty strój nie był jego własnością. Jak wszystko, co „darował mu” Reita, było na kredyt, który spłacał sumiennie i bezwolnie noc w noc. A suma zamiast maleć, to stale wzrastała. Chciał wiedzieć, po co cały ten kabaret, tym bardziej, że to nie pierwszy raz pada ofiarą stylistycznych pobudek swojego promotora.
To pytanie chyba nie spodobało się chłopakowi, bo zmarszczył srogo swoje wykonturowane brwi.

 - Bo jesteś spadkobiercą profesji maiko – zaczął znudzonym i trochę patetycznym tonem, jakby powtarzał jakąś mantrę. W sumie to powtarzał. - A kandydatki na gejszę zawsze chodziły strojniej ubrane niż starsze siostry. Ubiór ma na celu zachęcenie klienta. Poza tym… To ja jestem twoim promotorem, tak? Zdaj się na mnie, jestem specem od wizerunku – puścił Rukii perskie oczko. Chłopakowi nie zostało nic innego niż uwierzyć w zdolności PR-owe swojego protektora i jeszcze mocniej zacisnąć swoją portmonetkę. Czasem zastanawiał się czy wszyscy stażyści w klubie byli poddawani takiemu upiększaniu i lobbingowi przez swoich sempai. Zdarzało się, że wpadał na innych kandydatów poprzebieranych za bishounenów czy shotarou, ale to wszystko było otoczone otuliną okazjonalności. On chodził na odzieżową pielgrzymkę od butiku do butiku niemal co tydzień, a każdy kolejny strój w garderobie coraz głębiej pogrążał go w debecie swojego konta bankowego.

A może po prostu Reita był fetyszystą? Fakt, czasem zachowywał się dziwnie. Na przykład, wpychał mu w usta rozpalonego papierosa, chcąc sprawdzić, jakby wyglądał w roli bad boya. Kazał mu się zaciągać, nawet jeśli się dławił szczypiącym, gorzkim dymem. Albo kupował mu lizaki. Niby wymawiał się, że to element garderoby, ale kto normalny jest aż tak pieczołowity?

 - No już nie dąsaj się – szepnął mu na ucho Reita, aż Rukia podskoczył zaskoczony. – Chodź, przyszła Doktorowa. Trzeba ją obsłużyć zanim nam ją podprowadzą.

Ukłonili się kobiecie w pas, kiedy tylko wkroczyła do Oceanu z papierosem w lufce. Jej klasyczny i oszczędny strój niczym Czarnej Wdowy, stereotypowej femme fatale, zupełnie nie pasował do rozświetlonego błękitno-różową iluminacją akwarium. Mała czarna, rajstopy, żakardowy żakiet i kapelusz z szerokim rondem. Była jak ciemny, ażurowy klosz nałożony na rozświetloną, jasną żarówkę. Gasiła wszelki zapał i beztroskę, jaka obowiązywała niepisanie w każdym hostclubie. Takanori próbował ukryć swoje podenerwowanie. Nie sympatyzował z tą despotyczną kobietą i nie potrafił sobie nijak wytłumaczyć, dlaczego ktoś cieszący się taką sławą jak jego starszy brat, usługiwał jej jak nie mający żadnej alternatywy laik. Zawsze, kiedy przysiadywali przy jej stoliku, dało się czuć nieopisane napięcie.

 - Witamy naszą panią Doktorową – wygłosił nobliwie jak nadworny lokaj, a Rukia spapugował po nim powitalny gest, uginając swój kark pod naporem onieśmielenia.

 - Jak zwykle najszybszy – skomentowała ze starannie zagranym zaimponowaniem Doktorowa, zaciągając się z lufki. Na ustniku nie pozostała nawet delikatna smuga po szmince, co tylko poświadczyło jej wysokopółkowość. Bez pytania zasiadła przy stoliku pod samym akwarium. Nic nie robiąc sobie z możliwości rezerwacji, uznała go za jedynie jej należne terytorium.

 - Ale czy najlepszy? – odbił zręcznie piłeczkę, uśmiechając się szarmancko. – Być może Doktorowa-san ma dosyć naszego towarzystwa?

Kobieta nie spieszyła się z odpowiedzią w sposób markowy dla osoby, która uważa się za będącą ponad czasem innych.

 - Lubię towarzystwo Reity-kuna. A jeszcze bardziej lubię jego… bliskość… - uśmiechnęła się zalotnie, w sposób budzący nudności, kiedy już się uwzględniło współczynnik różnicy wieku pomiędzy tą dwójką. Wciąż jednak nie odpowiedziała dosłownie na pytanie „czy jest najlepszym hostem”. Nie chciała go najpewniej rozpuścić. Wolała trzymać go w ryzach, w niepewności.

Rukia poczuł się zignorowany. Skurczył się w sobie i znowu wypunktował w głowie dwanaście powodów, dlaczego tak bardzo nie znosił Doktorowej. Zawsze czuł się jak niepotrzebny szczeniak ze zbyt licznego miotu, bo ta… harpia flirtowała z jego starszym bratem, zupełnie zapominając, że korzysta z usług ich dwójki. Nigdy jeszcze nie dostał od niej napiwku. Ani nie postawiono mu drinka. Mało tego, często uświadczył z jej strony upodlających go uszczypliwości, które albo podkreślały jego fizyczną niskość, albo niskość hierarchiczną. Nie widziała w nim mężczyzny ani nawet młodzieńca. Był chłopczykiem, dzieckiem, które się zdemoralizowało, ale nad którym nie warto się pochylać i użalać, bo jest tylko tuzinkowym przypadkiem - jednym z wielu tysięcy. Nie on jeden sięgnął do szarej strefy dla nieletnich, byle dorobić się na skróty. Mało tego! Nie zasługiwał na współczucie, bo w końcu „miał szczęście”, że wylądował tylko tu, a nie w burdelu kilka budek dalej.

 - Dobrze wyglądasz – pochwaliła go, gasząc papierosa w kryształowej popielniczce. Nabiła nową, świeżą sztukę na czubek i przytknęła do ust. Reita zareagował natychmiastowo, podsuwając rozpaloną zapalniczkę. – A ty… nie poczęstujesz się? – zapytała, przymrużając powieki i zaciągając się w sposób, jakby dostawała orgazmu. Podsunęła mu eleganckie, czarne opakowanie papierosów, które nie były dostępne w zwykłych sklepach. Reita odmówił.

 - Dziękuję, pani Doktorowo. Mam swoje. Mężczyźni palą… co innego – puścił jej perskie oczko i wbrew swoim słowom, sięgnął do kieszeni od spodenek Rukii. Chłopak wzdrygnął się, przeszył go gorący dreszcz po chudym udzie. Czuł jak palce starszego brata przesuwają się po jego skórze przez materiał kieszeni. Po omacku szukał paczki papierosów, którą mu zostawił do przechowania. Po co – właśnie się wyjaśniło. Przygryzł odrobinę wargi i zrobił zawstydzoną minę. Rozpoczął się „client service”. Rozgrzana dłoń kołowała w pobliżu jego pachwiny, podbrzusza, aż w końcu smagnęła jego krocza… Aż jądra mu się zatrzęsły z nieoczekiwanego impulsu, nad którym nie potrafił zapanować. Zgrzał się na policzkach, czego nie omieszkała skomentować głodna atrakcji kobieta, która z zaintrygowaniem przyglądała się ich igraszkom.

 - Poczęstuj się moimi, bo twój młodszy brat najwyraźniej nie radzi sobie z przyjemnością… Nie chcemy go chyba deprymować bardziej, prawda? – jej ciemne oczy świdrowały rozochocone. Ale nie dlatego, że podobał jej się queerowy teatrzyk. Miała chętkę, aby to ją Reita tak podotykał. – Tym bardziej, że te papierosy chyba… głęboko utknęły. Hm, jestem ciekawa, co miałeś na myśli mówiąc „mężczyźni palą co innego”, Reita-kun, czyżbyś sugerował coś niedozwolonego? Myślałam, że chłopcy w The Four są grzeczni.

Rukia miał ochotę uchwycić nadgarstek Reity, byle go nie wyjmował z jego szkolnych szortów. Zapragnął rozpiąć sobie rozporek i włożyć dużą, ciepłą dłoń chłopaka do spodni. Zaprosić go do środka. Niestety. Reita nie był gejem. Był najczystszej rasy bawidamkiem, który sprawiał, że dojrzałe kobiety przeżywały swoją drugą, hormonalną młodość. Zupełnie zapominając o menopauzie u progu 50-ki i o wypalonym libido przez antykoncepty oraz papieroski. Czasem miał wrażenie, że wcale nie powierzono mu roli stażysty, a przyzwoitki. Albo jeszcze mniej optymistycznie: inhibitora seksapilu. Ponownie poczuł, jak kłębi się w sobie jeszcze bardziej ze wstydu, że jest takim dzieciakiem, który tylko marnuje potencjał Reity-sempaia. Naprawdę nie wierzył, że jego zabiegi mogły mu w jakiś realny sposób pomóc. Ani stroje, ani savoir vivre, ani nawet hektolitry alkoholu nie sprawią, że stanie się nagle pociągającym, przystojnym młodzieńcem, na którego mają chrapkę klientki The Four Corners. Będzie tylko słodkim „dressingiem” do dania głównego, którym był Reita. Nigdy nie stanie się pełnoprawnym hostem. Współczesną gejszą. Będzie tylko nędzną, wystrojoną jak koliber maiko.

Rukia wzdrygnął się i zamrugał powiekami. Nie dosłyszał, co w końcu odpowiedział Doktorowej oniisan, ale czując, że jego kieszeń opustoszała, a wokoło unosi się tytoniowy dym, domyślił się, że odrzucił poczęstunek kobiety na rzecz własnej papierośnicy. Wszystkich hostów w klubie obejmował szereg restrykcyjnych zasad takich jak: nie pij, nie pal, nie jaraj, nie obmacuj, nie spóźniaj się. Patrząc na swojego starszego brata pociągającego raz po raz z long glassa kolorowego drinka oraz ustnika, wiedział już, że jak wszędzie, wedle orwellowskiej zasady: są równi i równiejsi. Jednak kto sławnemu i bogatemu zabroni?

W fenomenie Reity jako hosta nie było zaskakujące to, jak usługiwał kobietom, bo jego techniki znikomo wyróżniały się na tle sztuczek reszty pracowników. Najbardziej zadziwiające było to, na ile klientki klubu były w stanie usługiwać jemu. Nie był dominatem. Jego gra charakteru, wyglądu oraz zachowania sprawiała, że klientela z własnej nieprzymuszonej woli oddawała się wpływom hosta. W domyśle – zupełnie jakby liczyły, że stawiając się na mniej uprzywilejowanej pozycji, zdołają zaciągnąć ślicznego blondyna na parę chwil do łóżka. Metaforycznego łóżka, które niekoniecznie łóżkiem być musi. Rukia nie raz i nie dwa był przerażony, kiedy uświadamiał sobie jakim imperium seksualnych podtekstów jest tak naprawdę hostclub. Lokal balansujący na pograniczu Przemijającego Świata[1] a zwykłej, legalnej rozrywki jak z Roppongi[2].

Po kilku drinkach na bazie wermutowego wina, do Oceanu przysiadła się Minako-san, której pech polegał na tym, że nie była sławna ze względu na swojego męża aktora, co ze względu na jego sadystyczne upodobania. Jednak jak na ofiarę dewiacji, zepchniętą do roli doraźnej masochistki, była niezwykle ekstrawertyczną i przebojową osobą. Śmiało rozgadywała się na temat zabaw ze swoim mężulkiem, a w wyznaniach tych nie było słychać ani krzty goryczy. Takie świńskie pogaduszki nie były ani ploteczkami, ani zażaleniami, lecz najzwyklejszym w świecie zabiegiem public relations. Skoro nie mogła zbudować sobie opinii jako żona-aktora, bo zyskała etykietkę żony-zboczeńca, poddała się woli masy i pielęgnowała swój wizerunek jako seksualnej laleczki. Z pewnością to był główny powód, dlaczego każdy nazywał ją pobłażliwie Minako-san z imienia, a nie szacownie Kurosaki-san z nazwiska.

Rukia lubił Minako-san, bo była chyba najmłodszą ich klientką, która czasem zdawała się podzielać jego podrzędną rolę. No tak. Była oficjalnie zaszczutą seksualnie kobietą. A raczej dwudziestoparoletnią dziewczyną tytułowaną gwoli formalności jako „kobieta”. Jako jedyna bywalczyni The Four dyskutowała swobodnie z Rukią, nie zapominając o jego istnieniu w obecności boskiego Hosta z wielkiej litery.

 - Rukia-kun zerwał się ze szkoły? – wskazała na seifuku chłopaka i zachichotała, bo najwidoczniej skojarzyło jej się to z czymś tylko jej znanym. Oraz jej mężowi.

Czuł, że czerwienieje, a przecież przed chwilą tylko umoczył języczek w kieliszku z drinkiem Reity, kiedy ten prezentował Doktorowej, jak powinno się uczyć pić alkohol dzieci.

 - Ja już nie chodzę do liceum. Ale chciałem przypomnieć sobie, jakie wspomnienia wiążą się z noszeniem mundurka… - utrzymywał kontakt wzrokowy z Minako, czytając z niej jak z otwartej książki. Znowu chichot. Bingo.

 - Taaak, ja też mam wiele wspomnień z mundurkami. Nawet po skończeniu liceum – uśmiechnęła się. – A ty Rukia-kun, kiedy skończyłeś szkołę?

Chłopak spojrzał na swojego oniisan, jakby szukał w nim oparcia. Reita westchnął, widząc jakie wciąż braki w sztuce konwersacji ma Rukia, skoro nie potrafił odpowiedzieć na tak proste pytanie.

 - Braciszek nie skończył liceum, dlatego tak tęskni.

 - Poważnie? – zmartwiła się Minako-san. – Dlaczego nie pisałeś egzaminu? 

 - Chciałem pomóc mojemu starszemu bratu. To wszystko z miłości – zrobił zatroskaną minę. – Widziałem jak wraca co noc wyczerpany z klubu. Pomyślałem… że ze mną będzie mu raźniej. Rodzina powinna trzymać się razem.

Zbiorowisko przy stoliku wstrzymało powietrze. Minako z rozczulenia, Reita-sempai z zaskoczenia, a Doktorowa…

 - Sądzę, że Reita-kun radziłby sobie równie dobrze bez Ci…

 - Nawet nie sądziłem, że mam tak kochanego braciszka! – Reita wtrącił się w słowo Doktorowej, chcąc załagodzić napięcie. Grał mocno rozemocjonowanego. – Tak długo to ukrywałeś… Myślałem, że chciałeś sobie dorobić!

 - Rukia-kun jest taki rozkoszny! – zawtórowała mu młoda Minako, pokazując w międzyczasie kelnerowi wybranego drinka w karcie. – Podziwiam twoją determinację i uległość… Poświęcić tyle dla brata. To musi być prawdziwa miłość.

 - Kochasz mnie, prawda, Rukia? – Reita obrócił twarz swojego młodszego braciszka w swoją stronę i spojrzał mu głęboko w oczy. Nie było to puste, mętne spojrzenie aktora. Jego oczy płonęły wypitym winem pomieszanym z nadzieją. Rukia czuł, że znów urojony alkohol we krwi uderza mu do głowy.

 - Kocham cię, braciszku – szepnął, ale głos ze wstydu uwiązł mu w gardle, że usłyszał go najpewniej tylko Reita.

Doktorowa odkaszlnęła sugestywnie. Widać było wyraźnie, że jej ego i prestiż są gniecione w tym towarzystwie, które stało się dla niej niewygodnie. Nie chciała się dzielić swoim honorowym hostem z nikim innym. Pragnęła mieć go na wyłączność. Być samemu atrakcją. Jedyną very important person w całym klubie.

 - Chyba łapie mnie migrena – chwyciła się ostentacyjnie za skroń, jakby ktoś śmiał wątpić w jej dolegliwość. – Nie powinnam tyle pić na starość.

 - Pani Doktorowo, jaką starość? Pani przeżywa teraz drugą młodość… Czterdziesta na karku?

 - Ależ skąd! Reita-kun jest zdecydowanie zbyt szarmancki.

 - To może jeszcze kieliszek na poprawę humoru?

Kobieta nie odpowiedziała, jedynie zreflektowała się nic nie mówiącym uśmieszkiem.

 - Podziękuję. Mąż dzisiaj wcześniej wraca z kliniki – westchnęła i wstała od stołu. – Pożegnam już towarzystwo.

Reita nie sprzeciwiał się specjalnie. Kobiecie widocznie nie spodobało się to, że nie zabiega o nią. Oddaje jej wizytę walkowerem albo jeszcze gorzej! Woli młodsze, mniej opierzone towarzystwo. Spojrzała z jadowitością na Minako-san, ale nie uroniła ani półsłówka ze swoich wyszminkowanych wściekle ust. Jej wargi zdawały się pociemnieć z zazdrości od zaciskania ich w linijkę. Wolała jednak, aby posiniały niż miałaby się odezwać jako pierwsze i w dodatku najstarsze.

 - Pójdę zadzwonić pani po taksówkę – zadeklarował się Reita, politycznie wybrnąwszy z tej zgoła śliskiej sytuacji, kiedy to dało się wyczuć w powietrzu samiczą rywalizację pomiędzy matroną a nimfetką. Doktorowa spojrzała oniemiała na hosta, licząc, że to Ten Młodszy – jako stażysta – pójdzie wykonać telefon i znów zostaną prawie sam na sam. Nie takiej sytuacji się spodziewała, ale była już tak zrezygnowana, że nie miała ochoty stawiać się czy protestować. Usiadła dostojnie na sofie i odpaliła kolejnego papierosa, tym razem bez niczyjej „zakichanej” pomocy. Wyłączyła się z dyskusji, udając, że jej tu nie ma, a przynajmniej niebawem nie będzie.

 - Hm, więc Rukia-kun lubi przebieranki, tak? - zainteresowała się Minako-san, chcąc rozprostować tą drętwą ciszę, której powstydziłby się każdy, nawet najmniej opłacany host. Pomimo że Reita starał się tępić małomówność Rukii, w pewnym momencie doszedł do wniosku, że tą nieśmiałość, można spróbować obrócić w atut. W zaskakującego asa. Niestety, jeszcze tego nie opracowali, więc jego milczenie nadal było oznaką nieporadności.

 - H-hai, Minako-san – początkowo na tym chciał zaprzestać, ale nawet on zauważył, że zabrzmiało żałośnie nawet jak na kandydata na hosta. - Jednak mam wrażenie, że... Reita-oniisan lubi przebieranki znacznie bardziej niż ja. To on wybiera mi te wszystkie kostiumy i kreacje. Co weekend razem jedziemy do Shibuyi pochodzić po sklepikach, a kiedy coś wpadnie mu w oko, przebiera mnie w to...

Dziewczyna zwana kobietą zdawała się być niekłamanie zainteresowana tym, co mówi chłopak. Doktorowa podniosła swoje zmęczone spojrzenie na ich duet i zaczęła się im bacznie przysłuchiwać. Zastrzygła uszami, jakby co najmniej rozmawiali o niej.

 - A podgląda cię w przebieralni? - zachichotała infantylnie. - Przepraszam, Rukio. Zapomniałam, że to twój starszy brat, chociaż... Kazirodztwo wydaje mi się czasem bardzo pociągające. Zwłaszcza taki braterski incest.

 - Jest moim bratem, nie wstydzę się przed nim swojego ciała – podjął odważnie zaczepkę. - Czasem widywaliśmy się nago... W dzieciństwie.

 - A więc nie jesteś chyba tak nieśmiały, jak sądziłam – wtrąciła odrobinę zawiedziona Minako-san.

 - Ależ nie, nie! To o niczym nie świadczy, naprawdę. To tylko moja rodzina. Pani też nie wstydzi się swojego męża, Kurosakiego-sana.

Minako uśmiechnęła się pobłażliwie, bo przecież każdy doskonale wiedział, że jeśli chodziło o jej małżeństwo, to nie miało ono praktycznie żadnych granic. Moralnych czy przyzwoitości.

 - Kurosaki-san z pewnością chciałby cię poznać – odparła odrobinę przerażającym głosem, chociaż z tonu wciąż był słodki. - Szkoda, że mężczyźni nie mają wstępu do tego klubu... Ale przynajmniej nie muszę się tobą z nikim dzielić...

 - Wróciłem, drogie panie! Pani Doktorowo, taksówka już zamówiona.

 - Wyśmienicie, dziękuję Reita-kun – uśmiechnęła się pokornie, odchodząc od Oceanu. - Odprowadziłbyś mnie do drzwi?

 - Oczywiście – odparł bez sprzeciwu i poprosił Rukiego, aby zajął się Minako-san. Kobieta spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się zachęcająco, przesuwając popielniczkę na bok i puste literatki po shotach. - To... przysiądziesz się może do mnie, co?

Rukia zrobił zamyśloną minę, próbując sobie przypomnieć, czy czasem regulamin tego nie zabraniał. Nie pamiętał, aby inni hości – poza Reitą – siadali obok lub pomiędzy klientkami, ale być może to po prostu odruch bezwarunkowy, w końcu kto chciałby się wystawiać z własnej woli na oczywiste zmacanie.

Nieśmiało dosiadł się do Minako, licząc na to, że wciąż jest jeszcze na tyle trzeźwa, aby zdać sobie sprawę, że dotykanie niepełnoletniego chłopca publicznie jest społecznym samobójstwem. Spojrzał na nią zdezorientowany, ale próbował się uśmiechnąć w miarę swobodnie, aby nie poczuła się niekomfortowo w towarzystwie takiego chłystka.

 - Dopiero teraz widzę, że jednak masz na sobie spodenki a nie spódniczkę. Co za zawód... - zaśmiała się sucho.

 - Chyba nie mam nic do pokazania, żeby nosić spódniczki... Nie to, co dziewczyny – próbował się wybronić.

 - Hm, sądzę, że chłopcy mają znacznie więcej do pokazania niż dziewczęta, a paradoksalnie ich nie noszą.

 - Minako-san. Gomenne, ale ta rozmowa robi się nie przyzwoita...

 - Dlaczego? - zaśmiała się w głos i odgarnęła grzywkę z oczu Rukii, aby móc przyjrzeć się jego twarzy. - Jestem dorosła i to chyba ja powinnam ciebie naglić.

 - T-tak. Ma pani rację... chyba – zająknął się.

 - Uwielbiam cię, jesteś taki autentyczny. Nie mogę się doczekać, aż zostaniesz prawdziwym hostem The Four i znajdziesz swoją... Nie wiem, czy tak tu się mówi, mam na myśli danna.

 - Danna? - zainteresował się Rukia. Bytował tu dwa tygodnie, ale przez ten czas nie zdążył zasłyszeć od nikogo z tutejszych o czymś takim jak tajemnicze „danna”. Był otwarty na poznanie nowych arkanów sztuki bycia prawdziwym hostem.

 - Tak, taki sam jak w przypadku gejsz, tylko innej płci. I kontakty te są na trochę innej zasadzie. Nie opierają się na usługach seksualnych. No, przynajmniej czysto teoretycznie. Nie infiltruję wszystkich hostów w klubie, nie wiem, z kim spotykają się po „cywilnemu”. A co? Nie słyszałeś nigdy o czymś takim? - zatrzepotała zaskoczona powiekami.

 - Wie Minako-san, nie pracuję tu zbyt długo, a poprzednie kluby, w których się zatrudniłem, były jednie w zalążku tak obwarowane zasadami jak The Four.

 - No tak, to wiele tłumaczy. Jednak twoim oniisanem jest Reita-kun, a to... właściwie podstawowa skarbnica wiedzy każdego kandydata. Nie mów, że nigdy ci nie tłumaczył, kim jest dla niego Doktorowa? - spojrzała jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy Rukia zdawał się zupełnie nie mieć pojęcia, o czym ona mówi. - Lubię cię Rukia-kun. Naprawdę widzę w tobie potencjał, bo nie szarogęsisz się jak ci wszyscy młodzi, którzy tylko żądają od każdego ochów i achów, bo dostali się tutaj na staż. Jesteś pokorny i... Cholera, przyłóż się. Nie zmarnuj swojej szansy, bo nigdy nie spotkałam żadnego kandydata, któremu by się tak pofarciło jak tobie. Ale duża zapomoga wymaga dużego wkładu. Wykorzystaj to, co oferuje ci Reita-oniisan. Zacznij się interesować, to nie wścibstwo, ale kształcenie się. No, chcę cię za rok widzieć jako hosta. Starszego brata innych świeżaczków! A być może... Zostanę twoją danna.

 - A-arigato gozaimashita – wybełkotał, kłaniając się wdzięcznie. Był pod wrażeniem słów Minako-san. Każdy uważał ją za wyuzdaną siksę, nawet odrobinę upośledzoną intelektualnie, podczas gdy wydawała się być najbardziej ludzka z tych wszystkich paniuś wokoło. Nic dziwnego. Nie urodziła się na salonach. Jeszcze kilka lat temu była najzwyklejszą licealistką w mundurku szkolnym, kiedy to Kurosaki-san wpadł na nią w jednym z klubów... Była podobna do Rukii. - Nie zawiodę pani. Zaskoczyła mnie Minako-san. Pani naprawdę dużo wie o tym klubie. Nie spodziewałem się. Czyli... Pani Doktorowa to danna Braciszka?

 - Najlepiej sam go o to zapytaj – puściła mu perskie oczko. - No to co? Napijesz się czegoś? Może mały shocik? - zaproponowała Rukii drinka, otwierając kartę.

 - Nie, nie powinienem...

 - Oj no spokojnie. Ja stawiam. Czyli co? Po malibu?

 - Dobrze, poproszę – nie stawiał się, a wręcz zdawał się być podekscytowany tym, że ktoś w końcu zdecydował się mu zasponsorować jakiś napitek. Nieczęsto pijał alkohol, dlatego czuł motylki w brzuchu na są myśl. Nawet cieszył się, że nie ma przy nim Starszego Brata, bo nie omieszkałby tego skomentować. Czasem drażniły go jego przemądrzałe docinki…

Oniisan wrócił w momencie, kiedy Rukia popijał rum z kieliszka likierowego. Już z daleka wydawał się mieć zmartwioną, nietęgą minę, ale kiedy podszedł bliżej, wyglądał na zachmurzonego jeszcze bardziej. I to chyba nie z powodu malibu…

 - No proszę, zostawić młodszego brata na chwilę bez opieki…

 - Przepraszam, to moja wina, przyznaję się! – zażartowała Minako-san, wznosząc teatralnie ręce w górę, jakby składała broń. – Ale musieliśmy trochę z Rukią porozmawiać przy alkoholu. Hm, chyba jeden kieliszek nie zrobił większej różnicy i Rukia-kun nadal jest słodkim aniołkiem, prawda? – zatrzepotała wachlarzem rzęs. Dopiero z bliska było widać, że są doczepiane. – To jak? Skoro już złamaliśmy zasady, to może po jeszcze jednym? Reita-kun również się napije. Lubisz malibu?

 - Minako-san… Jesteśmy hostami i jesteśmy do pańskiej dyspozycji w tym klubie. Jeśli każe nam pani wypić, to wypijemy. Ale tylko w klubie…

Rukia spojrzał na niego zaskoczony. O co mu chodziło? Jeszcze nigdy nie zwracał się tak do żadnej klientki, a w tym komunikacie wyraźnie było słychać rozkaz. A więc to tak? Jesteś pieskiem Doktorowej? – pomyślał z wyrzutem, bo nie potrafił wynaleźć innego wytłumaczenia. Bolał go fakt, że nie powinien sprzeciwiać się Starszemu Bratu i jeśli dojdzie do jakiegokolwiek podziału, to będzie zmuszony trzymać stronę Doktorowej. Nie chciał tego, bo polubił Minako-san. Jedynie ona nie śmiała się z niego i nie traktowała protekcjonalnie. Mało tego – wierzyła w jego potencjał.

 - Oh rozumiem – Minako-san chyba również wyczuła podtekst w słowach Reity, bo zamknęła z klapsem kartę z drinkami. – Może faktycznie wystarczy na dzisiaj tego dobrego. Nie możemy przetrenować Rukii-kuna. Poproszę więc przysłać rachunek na adres męża.

 - Przepraszam, jeśli uraziłem Minako-san… - ukłonił się kobiecie, ale to nie zaratowało sytuacji, bo pomachała tylko ręką i odparła, że „i tak miała się już zbierać”.

Zostali sami przy stoliku, co nie zdarzało się zbyt często. Śmiało można było powiedzieć, że to „nie był ich dzień”. A raczej Reity-oniisana.

 - Skoro nie mamy klientek póki co, to może znajdziemy chwilę dla siebie? Powinienem zająć się swoim uczniem od czasu do czasu – próbował się pokrzepić tymi słowami. Rukia spojrzał na niego zamyślony.

 - Kim jest dla ciebie Pani Doktorowa? – wciąż miał w głowie rozmowę z Minako, więc postanowił wykorzystać ten moment. Alkohol przyjemnie go rozgrzewał wewnątrz klatki piersiowej. Czyli również w serduszku. Reita nie podzielił jego błogostanu, a wręcz zdawał się podejrzliwie najeżyć. Nie podejrzewał go nigdy o narkotyki, ale dzisiaj zachowywał się wyjątkowo neurotycznie. Jak deliryk.

 - C-co? Skąd ty… - uciął w połowie i zapowietrzył się. – Nie twoja sprawa, nie powinieneś interesować się takimi rzeczami. Kto ci takich pierdół w ogóle nagadał?!

 - Reita-kun… - chłopak spojrzał zaskoczony na swojego Starszego Brata. – Minako-san… ona powiedziała, że to twoja danna. Nie wiedziałem, że to tajemnica…Byłem ciekawy, nie miałem pojęcia, że to coś intymnego…

Host zdawał się powoli opanowywać kolejną erupcję złości.

 - Sądzę, że wścibskość to zła cecha. Nie interesuj się rzeczami, które jeszcze cię nie dotyczą. Danna to odległy temat, nie musimy w to drążyć tym bardziej, że wciąż ciężko ci chociażby zagabywać klientkę. Nie wiem czy w takim tempie długo pobędziesz w The Four, a tobie już danna w głowie.

Słowa Reity zabolały go do żywego. Miał wrażenie, że wypity właśnie alkohol przeżera mu kości z rozgoryczenia. Jak to jest, że obca kobieta w niego wierzyła, a jego promotor jeszcze go wyszydzał?

 - Przepraszam… Ja… Też już pójdę.

Nikt go nie zatrzymywał. Reita nawet nie podniósł na niego wzroku. Zdawał się bić z czymś w środku, bo jego mina była doszczętnie skamieniała. Ani jeden mięsień mimiczny nawet nie drgnął. Przez chwilę Rukia pomyślał, że być może wygląda przerażająco, ale jednocześnie pięknie.

 - Rukia-kun – został zawołany na odchodne. Oniisan wciąż na niego nie patrzył, ale czuć było wokoło, że to coś ważnego. – Pamiętaj. Nie daj im się. Nigdy. Nieważne jak słodkie będą i jak niewinne będą mówić. Nigdy nigdzie z nimi nie idź.

Nie zrozumiał o czym mówi, bo użył wielu skrótów myślowych. Żeby go bardziej nie denerwować i kłopotać, pokiwał przytakująco głową i pożegnał się z nim.

Rukia nie mieszkał daleko od The Four Corners, a mimo to złapał taksówkę. Nie było go na nią stać, ale czuł się tak przytłoczony, że miał wrażenie, iż po drodze osunąłby się na chodnik. Pal licho chodnik. Osunąłby się w otchłań własnych beznadziejnych myśli, a z niej powstać jest najciężej. Skulił się na tylnym siedzeniu samochodu niczym dziecko z sierocińca i patrzył na beztroską młodzież, która wlokła się po uliczkach miasta, wyśpiewując pijacko jakąś piosenkę, która najpewniej zrobiła furorę na wieczorku karaoke. Młodość to wieczna zabawa? Jego zawód to wieczna impreza? Im dłużej pracował w tym zasranym klubie, miał wrażenie, że tylko działa na własną szkodę. Było to bardziej stresogenne niż przyjemne.

Zapłacił kierowcy ostatnimi drobnymi, jakie zostały mu w portmonetce i wysiadł. Nie miał nawet portfela, bo uważał, że przy jego groszowych zarobkach nie był mu potrzebny. Wiecznie ciułał same kilkusetjenówki. Złote monety. Tyle, ile mu było potrzebne w warzywniakach i dyskontach, aby nie kupować „na kreskę”. Oraz sklepach z rozmaitościami, które tak bardzo uwielbiał pomimo chińskiego i bangladeszowego kiczu. Lubił kupować takie bibeloty i przyozdabiać nimi swoją skromną kawalerkę typu LDK. Można mieszkać brzydko, skromnie, ubogo, ale nie powinno się mieszkać pusto… Nie ma nic gorszego niż apāpato bez żywego ducha w tych – dosłownie – czterech ścianach. Wynajmowany lokal był idealnym sześcianem wyłożonym tatami. Łazienkę miał na korytarzu i dzielił ją z całym pasażem. Nie przeszkadzało mu to, bo niektórzy mieli jedynie kabiny prysznicowe na dworze. Co więcej – odpłatne na żetony. Zaś toalety na wyłączność w mieszkaniach o takim standardzie bardzo często były wylęgarnią karaluchów. Lepiej nie mieć insektów drepczących tu i ówdzie po – pal licho ściany i podłogę – jedzeniu.

Zdjął swój płaszczyk kupiony w tesco i stare, ale skórzane buty. Na tym nie poprzestał. Z obrzydzeniem zdarł z siebie ten żałosny seifuku i rzucił go do kosza na śmieci. W samym podkoszulku i szortach skoczył na swój niezaścielony futon, który zapomniał schować do wnęki w ścianie. Zaczął popłakiwać z bezsensownej złości. Nie był wściekły na nic konkretnego. Po trochu na wszystko i na nic.

Reita-kun nim gardził. W ogóle się nim nie opiekował. Na początku ich współpracy trochę mu zależało na tym, aby zrobić z Rukii kogoś… Nie, z Takanoriego a nie Rukii. On nie był Rukią, nie w tym miejscu. Śmiał w myślach go nawet oskarżać o pozerstwo, w jego oczach stracił tytuł najlepszego hosta.
Nie może nim być, skoro jest tylko przydupasem tej całej Doktorzyny – narzekał w głowie. Uległ jej. Jest od niej zależny, nie zachował swojej imponującej innym autonomii. Skoro jakaś… jakaś stara, niewyżyta baba jest ważniejsza ode mnie, to niech spierdala. Zmienię sobie promotora, a najlepiej całą tą gównianą robotę.

Łzy zaczęły spływać ciurkiem po jego przyrumienionych policzkach. Nie miał pojęcia, co bardziej go ugodziło. Lekceważący ton Reity, kiedy mówił mu te wszystkie okropności czy ponura wizja jego rychłego zwolnienia. Jeśli zostanie w tym klubie jeszcze trochę, być może skończy na kozetce u psychoterapeuty.

Postanowił już o tym nie myśleć. Poszedł do elektrycznego czajniczka, aby zaparzyć sobie wody na zupkę z torebki.

Tak naprawdę to była tylko pozorna bitwa na: co było gorsze? Doskonale wiedział, że tak naprawdę zabolało go tylko to, jak potraktował go Reita…


[CDN]




[1]     Inaczej: Dzielnica czerwonych latarni.
[2]     Dzielnica Tokio słynąca z night clubów i dyskotek. 

4 komentarze:

  1. Awww Reita oniisan <3 Uhuhu. Bardzo się cieszę, że to wstawiliście. Ciekawe... i takie inne. Lubie taką tematykę. Jak zawsze bardzo mi się podobało. Weny życzę i czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witajcie~!
    Dotychczas nie bardzo się tu pokazywałam. Dobra, czas to zmienić. W końcu lepiej późno, niż wcale, nie? Od tej pory postaram się komentować Wasze cudowne opowiadania. Blog w ulubionej czołówce, przysięgam! ;w;
    Wracam do powyższego cudeńka. Kolejny unikat. Jeszcze z taką fabułą się nie spotkałam. A to bardzo cenię. Zresztą... Niech mi ktoś wskaże coś pospolitego na tymże blogu! Nie da się, ha~
    Reita, mógłbyś być bardziej miły dla Taki QnQ Przecież on tak cieeerpi.
    Zwykła klientka widzi w nim potencjał, a ten gardzi biedaczkiem. Choć wyczuwam tu jakąś intrygę... No, zobaczymy.
    Jej, już nie mogę doczekać się ciągu dalszego. Jestem za sequelem. Podpisuję się wszystkimi kończynami za nowymi tworami (bądź kontynuacjami). Uwielbiam Wasze opowiadania, Wasz talent. Wszystko.
    Tak, słodzę. Czasem trzeba.
    Życzę mnóstwa weny, czasu i chęci w pisaniu~

    //Shima.

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny Ru ;( Niech Rei go po ludzku przytuli
    Prosze o kontynuacje

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    och bardzo mi się to podoba.... lubię taką tematykę, oj lubię i to bardzo.... Reita powinien go wspierać, a nie wyszydzać...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń