piątek, 14 grudnia 2012

1. Reckless Point



sesja: Reckless Point,
Roleplay: 
Reita - Allisven (seme), Ruki - Enji (uke),
beta: Enji
☆ ostrzeżenia: seks, przekleństwa, moda (na to trzeba szczególnie uważać~),

☆ notka autorska:


Sesja możliwie jak najdokładniej zbetowa, aby czytało się ją prawie tak komfortowo, jak prawdziwe fanfiction. Niespójność miejsca, czasu i akcji (przeskoki z perspektywy np. Rukiego, na perspektywę Reity) oddzielone są gwiazdkami, mam nadzieję, że jest dość klarownie ヽ(ー_ー )ノ. Później te różnice nieco się zatrą.

Oznaczenia: (...) - wtrącenia fabularne, [...] - uwagi autora (przypisy byłyby niewygodne).


1.


Takanori Matsumoto, lat dwadzieścia sześć i metr sześćdziesiąt jeden (a w dowodzie osobistym sześćdziesiąt dwa) - znany w świecie mody bardziej jako Haruki Suisen (plus pięć centymetrów do wizerunku z powodu sztybletów na obcasie), a wśród znajomych po prostu Ruki. Był twórcą, dzierżawcą oraz konsumentem znanej japońskiej marki odzieżowej Chokeberry. Jego produkty odzieżowe prêt-à-porter [kolekcje seryjne, dostępne w sklepach], obracały się raczej w grupie (i na grupie) poważnych ludzi, z równie poważnymi sumami pieniężnymi w ich drogich i – obowiązkowo też – poważnych portfelach z ciemnej skóry. Żadnego under-20, a wręcz up-30. Vintage, classical, retro. Cierpkie jak „aronia” w logo i nazwie sieci butików. 

Ruki i jego sztab z domu mody mogli poszczycić się wieloma kolekcjami, które zdobyły i splądrowały międzynarodowe magazyny mody takie, jak Voque czy Ella [celowe przeinaczenie tytułów rzeczywistych magazynów]. A jego stylizacje nosiło na sobie wiele zamorskich gwiazd modelingu. Jednymi słowy: veni, vidi, vici. A raczej: przybyłem, zobaczyłem, przymierzyłem.

Dobra passa nie trwa jednak wiecznie.

W ostatnim tygodniu października rozeszła się druzgocąca wielu designerów fama, mająca swoje ognisko w stolicy Wielkiej Brytanii, podczas pokazu mody jednego z tamtejszych projektantów. W dobie Internetu nowinki ze środowiska high fashion dotarły także do zacisznej Japonii, tyle że z kilkusekundowym opóźnieniem, jakim było wciśnięcie przycisku „tweet” w smartfonie. W konsekwencji, Harukiego doszły słuchy o dość niepokojącym wydarzeniu w otulinie świata mody. Jego, czyli zatwardziałego klasyka w fasonach, kolorytach, tekstyliach i dodatkach.

- Słyszałeś, co wczoraj zaszło w Londynie? - szeptał do niego kolega z fachu, Takashima Kouyou, znany bardziej jako Uruha z design label o nazwie Non-profit. Kou był menadżerem modelek tamtejszej hybrydy agencji modelingu z marką odzieżową, specjalizującą się w kreacjach na zamówienie, tak zwanych haute couture.

- Nie miałem czasu zaznajomić się z najnowszymi faktami – odparł niezręcznie.

- Do łask wraca uliczna, punkowa moda. Niczym z dzielnic ubóstwa Londynu lat '80.

- Nie wierzę! – mężczyzna wydał się być z niemała wstrząśnięty.

- Aha! I to nie jest jeszcze tragiczne. Najgorsze jest to, że wiele gwiazd popkultury zaczęło zakładać punkowe łaszki. Ramoneski, ćwieki nowatorskich rozmiarów jeżozwierza, podróby Dr Martensa…

Takanori złapał się teatralnie za głowę. Nie znał się ani trochę na estetyce street fashion. Obce były mu trendy wylansowane przez wielbicieli wytartych barbarzyńsko jeansów z motywem narodowym UK czyli królewską flagą. 

- Ja nie mieszam się do twojej marki deluxe. Nie znam się na klasyce, ale może jest ktoś, kto może pomóc ci odświeżyć swoje kolekcje i nieco „sprofanować” – zachichotał, widząc popielatą od zmartwienia twarz kumpla. - Dam ci namiary na kogoś z mojego roku, na amerykanistyce w Tokyo Daigaku. 

Uruha wręczył przyjacielowi wizytówkę wcześniej wspomnianej persony. „Suzuki Akira” - mruknął do siebie Ruki, obracając kartonikiem na wszystkie strony.

- Przekręcę do niej. Dzięki – odparł lapidarnie z wdzięcznością (oraz wdziękiem) w głosie.

*

New York. Druga stolica Ameryki a samozwańcze centrum całego świata. Takiej różnorodności biologicznej nie można znaleźć nigdzie indziej, nawet na wyspach Galapagos, które utknęły jeszcze w erze paleolitu i szczycą się mianem „miejsca, o którym zapomniał czas”. Indywidualizm przekraczał tu wszelkie normy (o ile jakieś obowiązywały), bo zaczynał, zaczyna i będzie się zaczynał właśnie tu. I również tutaj kończył. Reszta świata jest jedynie zbędną odnogą, jako że to właśnie w tym miejscu, pod patronatem Statuy Wolności, jest największe skupisko wszystkiego, co do życia niezbędne - muzyki, gwiazd, filmów, McDonaldów, Marlyn Monroe, neonów, popartu, taksówek, Hollywoodu, mody, Calvina Kleina... Idealna inspiracja dla osoby pokroju Reity.

RoughRay - tak proamerykańsko okrzyknął swoją nową kolekcję, projektowaną na zbliżającą się jesień. Trzymał niedbale papierosa w ustach i skrobał coś w swoim skoroszycie, wybierając co lepsze dodatki z ubioru przechodniów. Głównie tutejszej młodzieży. Styl uliczny, punkowy, rockowy, nowoczesny… Kwintesencja naładowanego hormonami buntu.

W drodze do domu otrzymał telefon od rodziny. Interesowny, a jakże, bo Akira nie prowadził polityki prorodzinnej (ani w zakresie rekreacji, ani prokreacji), więc raz na jakiś czas po prostu go wykorzystywano do najczarniejszej roboty „po znajomości”. Jako projektant mody-wolny strzelec nie miał stałego zawodu, a więc w oczach rodziny był traktowany, jako nie-mającego-co-robić-z-czasem-bezrobotnego. Co za tym szło, pozwalali mu „dorabiać” jako babysitter, czy też teensitter. Oczywiście pod przymusem.

„Wiedz, że cię nienawidzę za to, że każesz mi to robić.” - napisał wiadomość i wysłał ze swojego smartfona - Samsunga Galaxy S III. Najnowszej generacji. Najwspanialsze cudeńko, zarówno pod względem technicznym, jak i zaplecza możliwości. Odpisywał swojej siostrze, mieszkającej w Japonii, na jej kolejną rzewną prośbę. Potrzebowała kogoś do opieki nad dziećmi, bo planowała  wyjechać z mężem na "krótki" urlop. Usilnie przekonywała brata, że w jego zawodzie pracę można wykonywać wszędzie, a on przyda jej się cieleśnie w Tokyo. Jej synowie nie wymagali szczególnego dozoru, jedynie odrobiny opieki. Obaj byli w końcu licealistami. Należało tylko pilnować, aby wracali przed północą i nie zrobili dzieci bądź imprez. Ewentualnie dzieci na imprezach…

 - No przecież ci powiedziałem, że się nimi zajmę! Cholera jasna, pięciu minut nie możesz poczekać, aż SMS dojdzie?! – krzyknął, odbierając połączenie od zastrzeżonego numeru, będąc przekonanym, że to Junko domaga się natychmiastowej odpowiedzi. Jak to zatroskana matka.

*

Podczas przerwy na papieroska, wychodząc na tyły domu mody, zadecydował, że zadzwoni do owej pani Suzuki „Reita” Akiry [Akira to w Japonii imię dla obu płci]. Być może projektantka okaże się na tyle miła i usłużna, że przyjedzie do Tokio (wyręczając go z własnego braku prawa jazdy), w celach negocjacyjnych. No i po cichu łudził się, że niewiele ma jednak wspólnego z twardą, rockową branżą. Ani linią kostiumów do uprawiania sado&maso, które przecież ktoś też musiał projektować…

Wykręcił numer i oczekiwał odebrania połączenia, ćmiąc w między czasie ‘slima’. Zamiast delikatnego, kobiecego falsetu w telefonie odpowiedział mu zniecierpliwiony, wulgarny głos męski. Zadrżał z przerażenia i przez chwilę nie był w stanie nic z siebie wykrztusić, poza dymem, który wciągnął w nie tę przestrzeń, co trzeba. No proszę! zostać uznanym za natarczywego przed podjęciem jakichkolwiek rozmów wstępnych. Może jeszcze o tym nie wiedział, ale na łamach jakiegoś magazynu modowego bardzo pikantnie oczerniono jego najnowszą pracę i właśnie stał się zakałą rynku, z jaką nie należało się zadawać? Odchrząknął, aby pozbyć się gorzkiego, tytoniowego osadu z gardła.

 - Prze-przepraszam. Eettou… Pomyliłem numery… Chciałem dodzwonić się do pani Suzuki Akiry – nacisnął na czerwoną słuchawkę i raz jeszcze obejrzał wizytówkę. „Cholera, zgadza się!”. Schował kartonik z namiarami w kieszonce od kamizelki, z zamiarem zrezygnowania z dalszych prób skontaktowania się z posiadaczem tegoż numeru. Podziękuje grzecznie Urusze, ale jednak… poradzi sobie samemu. W końcu jego geniusz kreacyjny był „nieprzeciętny i na tyle orzeźwiający, że nie potrzeba perfum chanel № 5 do jego odświeżenia [...]” - wedle najnowszego Vouque. Był, a raczej jest.

Z takim nastawieniem wrócił do swojej pracowni, chwytając za tablet graficzny i w ciągu dalszym starając się naszkicować pierwszy projekt do nowej, grungowej kolekcji… 

(pięć godzin i trzy duże kawy ekstra później) 

 - Jednak jestem beztalenciem… Co ja właściwie wyprawiam? Nie jestem projektantem dla młodych siks! Szlag by to, przecież poważni biznesmeni nie włożą do pracy jeansowej ramoneski! – gderał do siebie, zgniatając kolejny styropianowy kubek ze Starbucks’a wprost do otchłani kosza, wyścielonego ciemnym workiem foliowym. Usiadł przygarbiony nad pulpitem z urządzeniem graficznym i miał ochotę płakać, całkiem rozstrojony psychicznie od kofeinowego haju. Ponownie zerknął na wizytówkę i pod wpływem impulsu, wykręcił ten sam numer, licząc na to, że to jedynie zdenerwowany mąż/asystent/model/kochanek go ofukał za przeszkadzanie „w trakcie”. Przygryzał swoje wymanikiurowane palce. Jest! W końcu ktoś odebrał!

 - Dobry wieczór. Um, z tej strony Suisen Haruki, dodzwoniłem się do pani Suzuki? – zagaił z dystansem w głosie.

*

- The hell? A kto mówi? - próbował ustalić, kto nadwyręża jego harmonogram dnia, skoro to nie była jego siostra. Dzwoniący zniknął za sygnałem przerwanej rozmowy, enigmatycznym: pip-pip-pip.

Wkurzony atrakcjami dnia, zdecydował się wziąć długą, gorącą kąpiel z olejkami eterycznymi, ażeby zrelaksować się przed jutrzejszym dniem, spędzonym najpewniej na pokładzie samolotu drugiej klasy. Po posortowaniu papierków i wstępnym przygotowaniu planów, udał się na zasłużony odpoczynek.

Napuścił do narożnej wanny letniej wody i rozciął gładką taflę swoją stopą, zanurzając ją, dopóki nie poczuł dna. Oparł spięte ramiona po bokach, a głowę na specjalnym zagłówku, kładąc na swoje zbolałe czoło nasiąknięty zimną wodą, maleńki ręczniczek.

 - Och tak… - już prawie usypiał w swoim małym akwenie, ktoś jednak nie chciał pozwolić mu się dogłębnie rozluźnić. Zawsze brał telefon do łazienki, gdyby stało się coś ważnego. Na wypadek takich oto losowych zdarzeń…

 - Słucham? Jaka pani Suzuki? Nie przypominam sobie, żebym miał żonę… - burknął do zjąkałego rozmówcy po drugiej stronie linii. Zdjął ręcznik z twarzy i podniósł się do siadu, aby telefon nie wyśliznął się mu przypadkiem z dłoni. - Jaki Haruki? Nie kojarzę nikogo takiego. To ty dzwoniłeś wcześniej? O co ci chodzi? Mam dzisiaj wolne, a ty mi zawracasz tyłek – nie był delikatny dla nieznajomego.

*

 - Ja… - wryło go, kiedy usłyszał ponownie męski głos. Teraz nie ulegało wątpliwościom, że się po prostu pomylił. Zaliczył mega-, hiper-, ultrawtopę. Nie powinien się przedstawiać, bo to może zagrozić jego pozycji w świecie mody! Wystarcza jeden e-mail do redakcji tabloidów, które były bardziej aktywne, niż „niebieskie linie” pomocy 24/7 dla przemocy domowej. Cieszył się poniekąd, że mężczyzna go nie poznał… Może powinien zrezygnować i się rozłączyć? Dla własnego dobra, gdyby jednak Suzuki przypomniał sobie, kim jest Haruki Suisen (t e n  Haruki Suisen), lepiej było pociągnąć rozmowę z kurtuazją. – Przepraszam serdecznie! Nie sądziłem, że jest pan… mężczyzną, um. W mojej branży miałem do czynienia jedynie z paniami. Proszę mi wybaczyć, jeśli przeszkodziłem w czymś ważnym, ale miałbym do pana ważną sprawę odnośnie zawiązania kolaboracji w nowym projekcie… A-ale oczywiście, jeśli pan Suzuki nie chce, bądź ma na głowie inne, własne projekty… - zamruczał cicho. A czemu nie użyć swojego wdzięku i urokliwej gadki, aby pan Suzuki „Reita” jednak przystał na współpracę? Miał seksowny głos… Musiał być na pewno bardzo testosteronowy, męski. A każdy wie, że większość mężczyzn z branży modowej to homoseksualiści albo osoby „niezdefiniowane dla smaczku”. No, przynajmniej on sam pasował do tej legendy. - …Jednak swoją drogą, przeglądałem niedawno pańskie kreacje i stylizacje, i jestem zmuszony przyznać, że są bardzo dobre. Szczególnie spodobała mi się kolekcja Autumn&Winter 2009, była naprawdę ekstrawagancka. W każdym bądź razie, szukam kogoś, kto wprowadzi odrobinę motywów grunge i ulicznego dark wave do moich projektów.

 Operował swoim głosem możliwie jak najrozkoszniej, chcąc pokazać mu, że jest naprawdę zainteresowany jego projektami, jak i… jego osobą. Już oczami wyobraźni rysował sobie kontury pół-Amerykanina, wysokiego na kilka dobrych stóp i długiego na... Niestety, nie kontrolował tego i miejscami jego tony brzmiały zwyczajnie pedalsko.

*

- Mhm… - marszczył brwi nasłuchując, jak próbuje go werbalnie skorumpować, chwaląc jego kolekcje. I ten udawany głos pełen samoistnej rozkoszy. - W łóżku też tak symulujesz? Czy kochanków masz takich cienkich? - zapytał retorycznie i westchnął do siebie, przysiadając na brzegu wanny z jacuzzi. Zaczęło być mu zimno, więc chciał doprowadzić konwersację do końca.

 - Więc…aktualnie biorę kąpiel. Nie udzielę odpowiedzi na chwilę obecną, ale zastanowię się nad tym i dam znać w przyszłym tygodniu. Będę wtedy fizycznie w Tokyo to na wstępną rozmowę vis-a-vis możemy się umówić. Nie przywykłem do współpracy. Liczę, że nie będzie większych problemów – zaprezentował swoje stanowisko. Rozmowa była dłuższa niż mogłoby się wydawać, bo Akira czuł jak temperatura wody w wannie powoli spada.

 - Coś jeszcze? - dopytał z grzeczności, chcąc jak najszybciej skończyć pogaduszki z Suisenem. Nie dlatego, że Ruki kiepsko udawała męski szept, co poniekąd też go drażniło, bo deklarował się jako heteroseksualista od liceum i nie kręciły go takie rzeczy w wykonaniu innych osobników tej samej płci. Tylko… - Woda jest już zimna. Nie chciałbym się przeziębić.

*

Wmurował go brak pruderii ze strony projektanta. Zero grzeczności, odzywki „bez ogródek”, nie tyle trywialne, co zwyczajnie chamskie… Czuł, że Takanori zaczyna się w sobie dąsać, wyzywając Suzukiego w myślach „projektantem proletariatu, którego kreacje szyją Chińczycy z miskę ryżu dziennie”. Nie odezwał się już ani słowem podczas akirowego monologu, czując się jak ostatni kretyn. Poczucie wstydu mieszało się z palącą złością. Już nie miał ochoty na żadną pierdoloną współpracę. Wolał sobie wypruć samemu żyły nad projektem i popełnić artystyczne samobójstwo niż prosić się jakiegoś heteroseksualnego prostaka o jakąkolwiek przysługę. Nawet jeżeli miał być naprawdę porażająco przystojny. 

 - Do usłyszenia – mruknął półgębkiem i rozłączył się, w duchu życząc mu takiej zmutowanej grypy, że jego śluz z nozdrzy, wykichiwany na odległość trzech metrów pozostawi bakterie na kreacjach jego modelek, które grupowo, solidarnie się rozchorują. Może przycięcie jego budżetu na miesiąc utemperuje mu charakterek. W końcu dla takiego plebsu weekend bez solidnej domówki zakrapianej whiskey z supermarketu i coca-colą jest śmiercią egzystencjalną.

Zrozpaczony opuścił dom mody Chokeberry, bez podjęcia dalszej próby ukończenia któregokolwiek ze szkiców. Złapał taxi i wrócił do swojego apartamentu. A tam czekał już na niego jego pies, głaskany przez… 

 - Witaj, Keisuke – uśmiechnął się serdecznie do swojego prawie-chłopaka. Współlokator odwzajemnił uśmiech. 

 - Wcześnie dzisiaj wróciłeś… - zauważył chłopak i odłożył Korona, bo tak wabiła się chihuahua, na bok. Podszedł do Rukiego, gładząc jego ciemne blond włosy, jakby to Ruki był jego pupilem, a nie piesek. – Brak weny? 

 - …i niepowodzenia w karierze. 

 - Co się stało? – chłopak spoważniał. 

 - Opowiem ci… później. Muszę się zrelaksować. 

Jego sublokator już nic nie odparł. Poprowadził go do salonu, gdzie zajęli się sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz