Przez
najbliższe półgodziny siedziałem na krześle w kuchni i podpierając się
podbródkiem o blat stołu, patrzyłem na dwukolorową obrączkę, leżącą w
eleganckim pudełeczku. Nie dlatego, że aż tak urzekło mnie jej piękno, ale po
prostu padałem z nóg. Nie miałem siły nawet ruszyć głową.
Chyba jeszcze nigdy żadne buty mnie
tak nie obtarły. Może poza halówkami na wf jeszcze za szkolnych czasów, kiedy
kazano nam przebiec kilometr na ocenę.
Poważnie kontuzjowany, wróciłem do
domu, odniósłszy pyrrusowe zwycięstwo – pyrrusowe, bo tak naprawdę nie miałem
ani dekoracji, ani książki kucharskiej de facto menu na kolację, co poskutkuje
poważnymi roszadami w moim harmonogramie i życiu. Nie miałem czasu się tym
przejmować. Ani sił.
Wyprawę po choinkę i ozdoby przesunąłem
na jutro niemal zbolałym ruchem długopisu. Kosztowało mnie to narysowanie aż
jednej strzałki, czego konsekwencje wyraźnie odczułem w nadgarstku. A więc to
tak czuje się Rei po maratonie fapfapowania. Dobra, znów jestem ironiczny.
Chyba czas się wywlec do łóżka, bo jeszcze zasnę na stole i obudzę się z
poważną deformacją kręgosłupa.
*
Siedziałem dziwnie poskręcany za
kierownicą mojego SUV’a i tylko czatowałem, czy nie jedzie drogówka. Moja
pozycja wynikała z tego, że w trakcie ściślejszego zatoru na ulicy, układałem
menu na niedzielną kolację. Na bocznym siedzeniu rozpostarte miałem dwie
książki kucharskie z daniami świątecznymi kuchni europejskiej i wiele, wiele
plików kartek i karteczek. Gdzieniegdzie można było nawet znaleźć – przy
większym wysiłku – karteczunie, ale te nie były ważne, bo nie miały nic
wspólnego z kartą dań na gwiazdkę tylko z… sam nie wiem, skąd się brały.
Gaien-nishi-dōri.
Hm… Ciasto z kremem
mokka? Aki nie lubi słodkiego. Waniliowe mokka mu nie podejdzie. Tak, jemu
najlepiej zrobić wielkie ciasto-kita-kata domowej roboty w ramach deseru i
tyle. Zainwestowałbym w to, gdyby nie fakt, że podziumdzia i zostawi.
Shuto
expressway no.3. A
może to nie taki głupi pomysł? Cholera, długopis mi wpadł między siedzenia.
Próbuję go dosięgnąć, a muszę jechać dalej. Mniejsza. Ukradkiem kartkuję dalej
poradnik gastronomiczny. Miód pitny do ciasta dyniowego? Kojarzy mi się z
Harrym Potterem. Ris r l`amande[3]?
Boże, dlaczego mam za chłopaka takiego niejadka? To nienormalne. Już Koron
więcej zje, a tytułuje się go francuskim pieskiem.
Hm, a może jakiś „afrodyzjak”?
Cholera, nie mam już czasu na zabawę w dietetyka, bo biuro jakimś zrządzeniem losu
wyrosło tuż przed moją przednią szybą i za nic nie chciało zniknąć, chociaż aż
z rozmachu włączyłem wycieraczki. Może z tego wszystkiego mój samochód jakoś
wskoczył w „nadprzestrzeń”? Szkoda, że kiedy wracam nie ma takiego napędu.
Zaparkowałem. Wyłączyłem silnik. Przy
okazji zamilkło również radio samochodowe i lecący akurat w eterze przebój Kumi
Koda feat. Tohoshinki – Last Angel. Zabrałem z siedzenia książki
kucharskie i moje, a jakże wymyślne, fiszki, często ograniczające się do
pojedynczego słowa. Wszedłem do biurowca i machinalnie skierowałem się do
windy, która wywiodła mnie na odpowiednie piętro, do odpowiedniego pokoju.
Chłopaki w środku spojrzeli na mnie z
jakimś pomieszaniem wdzięczności i podziwu, że dzisiejszego dnia przyszedłem na
czas. Zignorowałem ich durne twarze, aby się nie irytować – w końcu robili ze
mnie kogoś, kto ma w dupie próby, bo ma swoje ważniejsze sprawy na głowie.
Zaraz… Po namyśle zrozumiałem, że tak właśnie było, ale zachowam to
spostrzeżenie dla siebie.
Zająłem swoje umowne miejsce w
pokoju. Folderem przepisów kulinarnych zasłoniłem twarz wykurowaną kosmetykami
po wczorajszym incydencie. Średnia pytań o to „co robię” i „co czytam” wyniosła
dwa i pół razu na głowę (a w przeliczeniu na główki wynik wynosił jeden
i ćwierć). Skłamałem, że obejrzałem w telewizji jakiś blok o diecie
magdeburskiej (nie zdziwiłbym się, gdyby coś takiego faktycznie istniało),
która na celu miała odżywić włosy i paznokcie.
Przebiegu reszty tych kilku dobrych
(lub też złych) godzin relacjonować nie będę z racji ogólnoświatowej akcji
oszczędności czasu.
*
Przyjaciele nie doradzili mi nic
przydatnego w kwestii kulinarnych smaków Reity i opozycyjnych rozwiązań dla
kolacji w restauracji. No dobra, zgoda. Rozmawiałem tylko z Kaiem, ale jako że
był on przedstawicielem zespołu, toteż było to równoznaczne z tym, że mówił w
imieniu całości. A więc – radziłem się wszystkich.
Najbardziej sensowną alternatywą
zaproponowaną przez lidera było urządzenie chrześcijańskiego postu nam obu –
ekonomiczne, bo ekonomiczne, ale trochę bałem się uprawiać seks z Akirą, który
pił na czczo. Wiedziałem, że nabożną głodówkę byłby w stanie przetrzymać
(dziennie jadł niewiele więcej), ale o nabożnej abstynencji alkoholowopłciowej
wolałem z nim nie dyskutować. Wystarczyła mi jego reakcja w kiblu. Z resztą! Ja
sam nie miałem ochoty spędzić świąt w zubożałej wersji „dwóch pipek przed
telewizorem, oglądających American Pie w odległości pół metra od
siebie”. Już nawet nie rozchodziło się o fakt, że „nie będę miał się czym
chwalić przed kolegami i będę się czuł tak strasznie żałośnie”, bo przecież i
tak nie będę miał o czym opowiadać. Nie zaryzykuję rozpowiadania o swoich
orgazmach z facetem z zespołu.
Wróciłem więc do mojej wcześniejszej
koncepcji czyli: afrodyzjaki (chociaż nie wiem, czy mając do czynienia z
zapędliwością Rei’a, afrodyzjaki nie dadzą efektu podobnego do picia na pusty
żołądek). Jak się zdenerwuję to mu wkruszę viagrę do talerza i potem będę się
chełpić przed Kaiem, jakim to ja nie jestem zajebistym kucharzem.
Internet bardzo mądrze mi opowiadał o
różnych fantazyjnych przepisach kuchni molekularnej. Skończyło się na tym, że
na razie w kartę dań wpisałem wędzonego łososia z rokiettą i truskawkami
- muszę pomyśleć, z czym to zamienić. To wszystko w formie przystawki. Chyba
dobre do tego będzie białe wino. Ewentualnie poeksperymentuję z koktajlem z fig
i świeżym imbirem. Chyba jakby dolać do tego coś-mocniejszego smak się nie
zatraci (ani elektryzujące działanie)? Jako danie główne wpisałem wiekowe, sprawdzone,
niezawodne spaghetti z dodatkiem chilli. Nie, moment. Powrót. Po chilli
występują różne niepożądane „zjawiska gastrologiczne”. Bynajmniej tak to było w
kreskówkach, będących pożywką edukacyjną Reity.
Dobra, odpocząłem fizycznie, to teraz
trzeba zrobić zamianę i zrelaksować się mentalnie – do wozu i w miasto po
zakupy.
Postanowiłem dać sobie przerwę w
narzekaniu i spędzić drogę do hipermarketu w spokoju. Wysiadłem przed imperium
rozmaitości czyli marketem pecock. Od przedsionka zza automatycznych drzwi
dmuchnęła klimatyzacja. Do uszu napłynęły mi bardziej święte kolędy od tych
katolickich, przeplatane komunikatami informującymi o działach promocji.
Wziąłem wózek poobwieszany reklamami
i wyjechałem na sklep. Co rusz przejeżdżając obok jakiegoś sektora, sprawdzałem
na iPhone, czy nie potrzebowałem stąd niczego konkretnego. W ten sposób nie
musiałem lawirować po wijących się, hipnotyzujących sektorach sklepowych,
mamiących „ofertami cenowymi”, poddając gorączce zakupów i podbijając japońskie
PKB[4].
Przechodząc obok działu z zabawkami,
oblężonym przed świętami przez maluchy jak jedna wielka, disnejowska twierdza,
przypomniałem sobie pewien incydent z zeszłego tygodnia, kiedy to byłem na
zakupach z Akirą. Jakiś niewychowawczo surowy tatuś zabronił dziecku siadania w
wózkowym krzesełku, zaiste zmęczony pchaniem zakupów oraz ciężaru dziecka, na
co Reita ochoczo wyrwał się, że chętnie powoziłby małego w koszyku po sklepie,
ale niestety jego fotelik jest zajęty rzekomo przeze mnie. Nie miałem czasu się
wściec za obrażanie mojego wzrostu publicznie, bo musiałem jak najsprawniej
wciągnąć tego dupka między dalsze regały z wyposażeniem kuchennym, bo rodzice
chłopczyka dziwnie na nas popatrzyli. Jak na dwóch zakamuflowanych pedalskimi
ciuchami pedofilów.
Przystanąłem przy regałach z
pluszakami, powciskanymi sadystycznie w kratki jak cudaki w cyrku samobójców –
no ładnie, że wcześniej na to nie wpadłem spisując scenariusz teledysku.
Potrząsnęła mną jakaś nieopisana nostalgia. Przez chwilę odniosłem wrażenie, że
to jakieś słabo wyczuwalne wstrząsy tektoniczne, ale tylko ja traciłem
równowagę w nogach. Obraz był stabilny, to ja się chwiałem.
Czy tamten mały epizod był cichym
komunikatem na to, że w Reicie budziły się ojcowskie instynkty? A co jeśli …
będzie chciał dziecko? Rzecz prosta i naturalna, że mu go nie dam, nawet jeśli
bardzo, bardzo bym chciał. Mam nadzieję, że jest tego całkowicie świadomy i
wziął pod uwagę również tę ewentualność, łącząc się ze mną. A co, jeżeli jest
ze mną tylko dlatego, bo dobrze jest mnie od czasu do czasu zerżnąć? Co będzie,
jeśli jądra mu ściśnie potrzeba prokreacji i stwierdzi, że potrzebuje czegoś
innego, niż „wąchanie moich pośladków”? Mężczyzn ciągnie do kobiet, bo tak
mataczą feromony. Gdyby Rei był gejem… ale nie jest. Ja też nie jestem, ale nie
obawiam się zachcianki posiadania potomstwa.
Bardzo zmizerniałem, zmącony wizją
Reity-tatusia. Byłby dobrym ojcem. Przez swoją infantylność potrafiłby się
dogadać z dzieckiem. A może on się przy mnie marnuje? Nie, stop. Nie mi o tym
decydować.
– Nic panu nie
jest? – zagaiła mnie młoda kobieta z dziewczynką trzymaną pod rękę. Nie miała
obrączki, więc albo była rozwódką, albo zapomniała ją założyć.
– Nie, nic.
Wszystko w porządku – próbowałem jej to wyperswadować uśmiechem. Odwzajemniała
go nieznacznie.
– Bo zachwiał się
pan, jakby miał za chwilę stracić przytomność – zauważyła.
– Po prostu
zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich… zabawek. W naszych czasach
takiego czegoś nie było.
Kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Oj tak. Ale i
dla dorosłych są teraz ciekawe zabawki. Także… Mamy jak nadrobić dzieciństwo –
jej słowa zionęły pikanterią. Dziwnym zrządzeniem losu dopiero teraz
zauważyłem, że się zgrzałem.
– Strasznie gorąco
w tych marketach – wytłumaczyłem swoje rumieńce na policzkach, marząc aby jak
najszybciej pierzchnąć w głąb czeluści sklepowych półek. Gdziekolwiek. Nawet
między deski klozetowe a wkłady zmienne do mopa.
– Przy mrożonkach
będzie panu chłodniej – odparła pogodnie. Wzięła swoją śliczną dziewczynkę za
rękę i odmaszerowała pod półki z Lucy Doll. Rozbawił mnie zasłyszany strzępek
ich rozmowy, kiedy córeczka pytała się, „jakie to są zabawki dla dorosłych i
czemu mamusia takich nie ma?”.
Miałem ochotę pacnąć się w głowę. Od
kiedy się tak spedaliłem, że nie umiem nawet poflirtować z dziewczyną? Całe
szczęście nie było przy mnie teraz Akiry, bo zaraz nasłuchałbym się jakiegoś
wywodu.
Zaprzątnąwszy
do koszyka już niemal wszystko z listy, podjechałem do kas samoobsługowych.
Zawiozłem zakupy do samochodu i wróciłem do hipermarketu, aby kupić jeszcze w
osobnym dziale choinkę. Stanąłem przed bogatym asortymentem drzewek – na lewo
sztuczne, na prawo żywe. Przyozdobione i nagie. Duże, średnie, małe i mikrusie
– w sam raz dla Koronka.
Stałem i napawałem się pięknem – oraz
zapachem – rozłożystego, zielonego świerku. Ślicznie wyglądałby w moim
mieszkaniu, chociaż pewnie ozdabiać go musiałbym na drabinie. Obok mnie drzewo
oglądała jeszcze para cudzoziemców. W oczy rzucał się nieprzepisowo wysoki
blondyn z bicepsami wielkimi jak dwie golonki. Zapewne Rosjanin –
pomyślałem, bo ubrany był w leciutką kurteczkę, zupełnie jakbyśmy mieli wiosnę.
Jego dziewczyna wyglądała nieco
bardziej wyspiarsko, mógłbym nawet podejrzewać, że jest Japonką z siódmej wody
po kisielu. Razem stanowili bardzo dziwną parkę.
– W czym mogę
państwu pomóc? – zapytała po japońsku obsługa wysokiego mężczyznę z muskulaturą
mojej świątecznej kolacji.
– Chcielibyśmy
kupić tą choinkę – odpowiedział również w lokalnej mowie, jakby bariera
językowa nie istniała dla cudzoziemców. Pewnie był obkuty w najróżniejszych
rozmówkach rosyjsko-japońskich. A akcent zaiste szlifował oglądając denne,
szkolne ecchi!
– Nie ma sprawy.
Płaci pan kartą czy gotówką?
– Kartą – rzucił z
dozą szpanerstwa (jakby u nich za Uralem posiadanie karty kredytowej było
wyznacznikiem zajebistości). Gaijin zniknął na chwilę, aby przejechać swoim
całym dobytkiem po czytniku. Modliłem się, aby ta jego radziecka technologia
nie podziałała w naszym wysokozaawansowanym transferze. Niestety, zaraz wkrótce
wrócił, znów zasłaniając mi całe pole widoczności. Mogły robić za planszę do
projektora. Blady, szeroki, wysoki.
– Zapakować panu
choinkę do samochodu? – zapytał personel, na co Rosjanin odpowiedział jeszcze
bardziej cwaniacko:
– Nie, nie trzeba
– i zarzucił sobie widlasty świerk na ramię, jakby miał nieść tylko siateczkę z
browarami.
Starałem się nie rozdziawiać ust tak
szeroko, bo jeszcze nasypałby mi z góry igłami do gęby. Miałem ochotę zgrzytać
zębami. Tym bardziej, że ekspedientki oglądały się za nim tak oczarowane, jakby
zobaczyły… nie wiem, kogo. Jak dla mnie był tylko dobrym stojakiem na choinkę.
Nadawałby się do meblowego. Nie wiem, co je pociągało w modelu drwala. Przecież
nawet nie był spocony…
Potrząsnąłem głową, bo nagle obudziły
się we mnie jakieś fałszywe, gejowskie zapędy. Nie, nie, nie. Stanowczo nie
znoszę zachodnich facetów. Są jak dla mnie zbyt… masywni. Czułbym się
absolutnie nieistniejący pod taką kupą cielska. Nie potrafiłbym nawet podczas
„tego” poruszyć tyłkiem, aby upchnąć go głębiej. Chociaż… Akira niejednokrotnie
wzbudzał we mnie podobne uczucie. Uczucie, że znikam pod jego rozpalonym
ciałem.
– A panu w czym
mogę pomóc? – doprowadziła się w końcu do porządku ekspedientka, po drobnej
przerwie na fantazje erotyczne o figielku z bezbarwnym obcokrajowcem. Zapewne
pod choinką, którą niósł.
Zmarszczyłem bródkę, bo poczułem na
sobie wzrok reszty personelu, pracującego w tym sektorze. Zupełnie, jakby
oczekiwali ode mnie również podobnego heroizmu: że zerwę z siebie ubranie,
zarzucę na swoje nagie barki świerk dwa razy większy ode mnie i nieugięty pójdę
w zimową zamieć (mniejsza, że nie było jeszcze ani grama śniegu), owiany mgłą i
płatkami śniegu większymi niż łupież w reklamach szamponu do włosów
anti-dandruff[5]. W
sumie nie dziwię się ich wybujałej fantazji – sprzedają przez bity tydzień same
choinki. Jobla można dostać.
– Ja… po proszę
tą… małą – powiedziałem pokonany. Po tym wszystkim nie miałem odwagi poprosić,
aby mi zanieśli świerk do wozu. Facet, który sam sobie nie może dać rady z
drzewem. Skandal. No, ale cóż. Mało kto zrozumie, że jestem potęgą umysłu, a
nie ciała.
– Dobry wybór. Nie
ryzykuje pan spadnięciem ze stołka przy ubieraniu choinki – powiedziała z
powagą, a ja tylko powstrzymywałem się przed rzuceniem riposty. Pomyślałem, że
na boże narodzenie będę miły dla bliźnich, w duszy jednak zaprzysiągłem sobie
zemstę na ekspedientce, kiedy po świętach znów wyląduje na rybnym.
Zapłaciłem kartą, aby doprowadzić jak
najszybciej do końca tą upokarzającą transakcję. Chwyciłem pod pachę
udekorowaną choineczkę, zadzierając dumnie nos, aby wyglądać chociaż na
odrobinę wyższego i wróciłem na parking.
Zapiąłem drzewko pasami bezpieczeństwa
na miejscu dla pasażera i zasiadłem za kierownicą. W drodze powrotnej układałem
w głowię całą rozprawkę – a może nawet debatę, gdzie mówcami był zły-Ruki i
dobry-Ruki – na temat „Czy wielkość choinki świadczy o męskości mężczyzny?”.
Ostateczny wynik dysputy został nierozstrzygnięty, jako że w połowie przestałem
myśleć o swoim poczuciu niesprawiedliwości, a zacząłem kierować swoje refleksje
na bardziej przyziemne sprawy… Mianowicie seks w blasku diod pulsujących, jakby
w rytm naszego szczytowania. W efekcie wcisnąłem zbyt gwałtownie pedał
hamowania i przejeżdżająca obok drogówka dziwnie zafurczała silnikiem.
Mimo, że przestałem już myśleć o
baraszkowaniu pod baldachimem iglaka, gdzie w bombkach odbijałyby się pręgami
nasze nagie ciała, to obraz Akiry nie chciał się zdjąć sprzed moich oczu.
Zamrugałem kilka razy, ale nadal widziałem jego sylwetkę przed sobą. Nie
rozebraną, ale odzianą w iście zimowy ubiór. Nie zmieniało to jednak faktu, że
wciąż stała przede mną zmaterializowana. Dobra, stała to też za mocne słowo,
ale majaczyła gdzieś tam po lewej stronie ulicy.
Kur…! Bo to przecież JEST Akira! Nie
mając zbyt wiele czasu na uniknięcie ostrzału jego spojrzenia, wcisnąłem się
bardziej w siedzenie. Całe szczęście, że tamta drogówka już przejechała, bo na
pewno kazałaby mi zjechać na pobocze „dmuchać w balonik”.
Na niewiele zdała się moja joga dla
zdrętwiałych kierowców, bo Reita odwrócił się w stronę samochodu i szczerząc
się, zaczął wymachiwać rękami jakieś nieokreślone gesty. Nie dało się ukryć, że
mnie rozpoznał. Czemu się dziwić? Mało było kierowców takiego wielkiego SUV-a[6],
którzy ledwo sięgali kierownicy, a w szybie było widać pompon ich czapki. Uruha
wyśmiewał się z mojej półterenówki, twierdząc, że leczę nią swoje kompleksy
mniejszości.
Modliłem się w duchu, aby tym razem
światła poświeciły tak długo, jak na pasach – czyli okrągłe sześć sekund. Moje
litanie wznoszone do rodzinnych ujigami[7]
na niewiele się zdały, bo Akira zaczął dawać wyraźne sygnały, abym opuścił
szybę. Rozczytywałem na migi, że jest pieszo i chce mi się wpakować do
samochodu. Pogłośniłem muzykę w radiu, aby skupić się na czymś innym. Miałem
szczerą nadzieję, że Rei nie wpadnie na pomysł złamania przepisów ruchu
drogowego i wpakowania się mi – oraz całej kolumnie dwuśladowców – pod koła.
Po minucie trwającej dłużej niż ta
jedna, szkolna w oczekiwaniu na dzwonek na ostatnią przerwę przed wakacjami,
światła zmieniły barwę jak lampki choinkowe. Z entuzjazmu niemal wgniotłem
pedał gazu w podłogę. Silnik warknął, koła szarpnęły gumą po asfalcie i już
sunąłem rzeką motoryzacji, zostawiając Akirę ze zbaraniałą miną we wstecznym
lusterku.
Resztę
drogi z Shibuya do Shinagawa byłem otępiały, gdyż nawet nie zauważyłem, kiedy
ominąłem swój podjazd do garażu. Wrzuciłem wsteczny i pokracznie zaparkowałem.
Zacząłem nieskładnie wyładowywać na raty nadludzkie ilości zakupów i bynajmniej
„czułe powitanie” Korona odbywające się poprzez oszczekanie, wcale mi w tym nie
pomagało. Zmęczony wtaszczyłem wszystkie dekoracje do swojej sypialni, gdzie
obecnie było najwięcej miejsca – z racji braku obecności w niej Reity i jego
rozgoszczonej, wszędobylskiej garderoby.
Ledwie zdążyłem ukończyć bieg na
przełaj z obciążeniem po lokum, a moje drzwi zaczął obtłukiwać pukaniem
nieproszony gość. Wyskoczyłem z łazienki, naciągając pospiesznie przez głowę
jakiś t-shirt – byłem w trakcie przebierania się – i podszedłem do wizjera,
licząc na jakiegoś kuriera. W zniekształconym polu soczewki pokazała mi się
twarz, która męczyła mnie w czasie całej drogi powrotnej.
Westchnąłem do siebie i odblokowałem
zamek w drzwiach. Przywołałem na usta uśmiech udający zadowolenie.
– Witaj Koch…!
– Nie wysilaj się
– spławił moją serdeczność, wpychając się nachalnie do westybulu, nie czekając
nawet na zaproszenie. Zrzucił niechlujnie obuwie ze stóp nawet nie układając go
but-do-buta. Dopiero wykonawszy cały ceremoniał sintoisty, stanął naprzeciwko
mnie ze skrzyżowanymi rękami na piersi.
– Co jest? –
zapytałem zaskoczony jego butnością. Ani uśmiechu, ani powitalnego buziaka…
– Ty mi to powiedz
– odbił piłeczkę, subiektywnie taksując mój niekompletny ubiór. Tym razem nie z
pożądaniem, perwersją, ale jakby brzydził go widok mojej bielizny. Nie była
brudna, może nieco spocona, ale nieraz leżeliśmy na sobie mokrzy od… wszystkich
możliwych wydzielin i nigdy go to nie
gorszyło.
– Nie rozumiem. O
co te fochy? – zacząłem się dopytywać. Chyba celibat odbijał mu się na tle
nerwowym.
Akira westchnął.
– Nie uwierzę, że
mnie nie widziałeś na mieście. Kiedy na mnie popatrzyłeś, momentalnie się
schowałeś. Udawałeś, że mnie nie znasz, jadąc z kimś, tak?
– Co? Ja… Nie
jechałem z nikim – spojrzałem na niego zbity z pantałyku.
– Kogo wiozłeś na
miejscu dla pasażera? Tylko nie kłam.
Zamrugałem. Wziął choinkę za
konkretną osobę?
– Przecież mówię,
że nikogo. Byłem sam. Z zakupami – traciłem cierpliwość dla jego dziecinnego
zachowania. Dramatyzował.
Rei jeszcze raz zmierzył mnie od stóp
do głów. Mój strój coraz bardziej gryzł go w oczy. Zdawał się być dla niego
zaprzeczeniem wszystkich moich słów.
– Coś jeszcze? –
zapytałem nerwowo.
– Nie wierzę ci.
– A coś czego nie
wiem?
Akira nie raczył mi odpowiedzieć, ale
zaczął sunąć po schodach na piętro. Nie rozumiałem, po co robił ten cały
spektakl z krążeniem mi po domu. Na górze była jedynie moja pracownia, łazienka
i sypialnia… Właśnie! Sypialnia! Zakupy!
– Rei, a nie
możemy iść do salonu? Napilibyśmy się czegoś – próbowałem go odwieźć od tych
niebezpiecznych sfer, gdzie znajdowała się większość świątecznego ekwipunku.
– Za chwilę – to
była jego lakoniczna odpowiedź. Zniknął mi z oczu. Pobiegłem za nim, panicznie
pokonując dwa stopnie jednocześnie. Bose stopy ślizgały mi się po schodkach.
– Akira, co ty
wyrabiasz? Czemu tam idziesz?
– Chcę coś
sprawdzić. Zaraz zejdę.
– Ale… nie ma tam
nic do szukania.
– Ja myślę co
innego.
– Nie wygłupiaj
się! Chodź tu!
Rei parsknął histerycznie i rzucił mi
tak lodowate spojrzenie, że moje nogi same zastygły skostniałe. Nie umiałem go
powstrzymać.
– Dlaczego mam tam
nie wchodzić? – zadał mi proste pytanie, kładąc rękę na klamce, a ja nie mogłem
nawet na nie odpowiedzieć. – Taaa… Tak myślałem – mruknął półgębkiem i pchnął
drzwi do mojej… naszej sypialni.
– Nie! – wydał się
ze mnie bezwolny okrzyk.
Akira wtargnął do pomieszczenia jak
esesman albo inny zbrodniarz, penetrując wzrokiem każdy zakamarek zawalonego
pakunkami pokoju. Pomiął je brakiem uwag, zupełnie jakby były zakamuflowane. Na
tej rewizji się nie skończyło. Zajrzał mi pod łóżko, ale i tak nie znalazłszy
tego, czego się spodziewał, w skupieniu przeszedł do kulminacyjnego momentu:
łazienki. Szarpnął drzwiami kabiny prysznicowej. Znów rozczarowanie. Poza
złożonymi ubraniami w koszu, na pralce nie zastał nic ciekawszego.
Wrócił na korytarz, ale nie był wcale
spokojniejszy, a wręcz jeszcze bardziej nabuzowany, jakbym grał z jego
cierpliwością w chowanego.
– Dobrze. Zapytam
wprost, ale nie liczę, że mi odpowiesz… Gdzie on jest? – mierzył mnie wzrokiem,
chcąc chyba wgnieść nim w ścianę. Cofnąłem się przerażony. Nigdy nie widziałem
go w tak agresywnej postawie.
– C-co? Kto niby?
Jaki „on”?
– On, ona…
Wszystko jedno z kim się chowasz po kątach.
– Powiedz, o co ci
chodzi, co?! – spanikowałem. Nie wiem czemu moje oczy się zaszkliły. Nie ze
złości, strachu czy paniki… Raczej z żalu, że Akira tak bardzo to przeżywał
przez swoje wyolbrzymione urojenia. A ja nie mogłem mu ich rozwiać.
– Po co miałbyś
przede mną uciekać, jeśli nie masz romansu? – kontynuował. – Chroniczne
spóźnienia do studia, niewyspanie, celibat, unikanie mnie i mojego dotyku… Na
co to wszystko? Ktoś musi cię bardzo intensywnie zajmować. Nie krępuj się,
powiedz kto.
– A więc o to
chodzi… – trochę mi ulżyło, wiedząc już co jest powodem rozterek Reity. Jednak
nie ułatwiło mi to sprawy. Nadal nie wiedziałem jak go uspokoić.
– Dlaczego ty
wszystko musisz uosabiać?
– Co takiego? –
przyglądał mi się wnikliwie.
– Dlaczego
myślisz, że to konkretna osoba jest powodem mojego zachowania?
– A co innego?
– Obowiązki.
Jestem zajęty przygotowaniami.
– Do czego? –
dopytywał nachalnie.
– Ja… nie mogę
powiedzieć. Przekonasz się wkrótce. Cierpliwości, dobrze? – spojrzałem na niego
błagająco. – Kochanie? – dodałem, próbując go ugłaskać.
– Ruki – rzucił,
spuszczając wzrok. – Bardzo chciałbym ci wierzyć, ale… Sam nie wiem, co o tym
myśleć.
– Co chcesz przez
to powiedzieć?
– To, że dla mnie
nadal jest to niejasne i chyba nie mogę ci tak po prostu wybaczyć.
– Nie ufasz mi…
– Ty też, skoro
coś ukrywasz przede mną – to były jego słowa zamykające temat. Odwrócił się,
chcąc odejść. Nie miałem zamiaru w ten sposób się rozstawać.
– Nie zostaniesz
na wieczór? – zaproponowałem spędzenie wspólnego czasu, ale widząc jego brak
zainteresowania, dorzuciłem cicho – …na noc?
Akira stanął na szczycie schodów i
westchnął boleśnie.
– Myślisz, że
pójście do łóżka wszystko załatwi, prawda? Naprawdę masz mnie za prostaka.
Sądzisz, że jestem tak łatwy w obsłudze? – jego spojrzenie było prześmiewcze,
ale i zmęczone. – Odezwij się, kiedy będziesz miał odwagę powiedzieć mi, co
zaszło.
– Naprawdę cię nie
zdradzam, do cholery! – nie potrafiłem powściągnąć wzrastającego gniewu.
– Cokolwiek robisz
jest równie bolesne, bo robione w tajemnicy przede mną – to było jego
pożegnanie.
Nawet nie zszedłem za nim, aby
odprowadzić do drzwi. Słyszałem jak zakłada buty, zamyka za sobą drzwi i
drepcze po schodkach frontonu. Później już nie było żadnych śladów jego
obecności, poza pootwieranymi na oścież drzwiami do pokojów na piętrze.
To był pierwszy raz, kiedy ja i Akira
się pokłóciliśmy jako para, jak i pierwszy raz, kiedy zdałem sobie sprawę, co
to znaczy cierpieć z miłości, a nie samotności…
W twojej miłości powstaje szczelina, która
wsysa cię do próżni. Samotność nie może pęknąć, ani cię wciągnąć. Sama w sobie
jest pustką…
Ten dzień był niewymiernie gorszy od
męczarni poprzedniego. W takim układzie, bałem się nadejścia następnego…
Dla osłody otworzyłem dzisiejsze
okienko w kalendarzyku, ale nawet czekoladka w kształcie tej cholernej choinki
nie poprawiła mi humoru.
Doszedłem do wniosku, że czekoladki
są dla mnie jakąś wróżbą. Jaka będzie jutrzejszego dnia?
[6] W sumie tak lekko ciągle piszę o
tym SUV-ie, jakby to była prawda. Wynika to z faktu, że kocham te samochody i
sama chciałabym takie mitsubishi. Marzenia.
PF ?! TO WSZYSTKO?! Zła niecierpliwa Yuuri jest zła.
OdpowiedzUsuńReeiii.. Jezu, haha. Rukaś zdradzał go z ozdobami. xD
Szczerze? Nie lubię tego rozdziału T.T Mimo, iż wiem jakie będzie zakończenie, to ta kłótnia jest cholernie smutna :( Pocieszam się przypominając sobie ich następną rozmowę, jaka będzie miała miejsce xP Zawsze jak, pomyślę, iż Reita myślał, że Ruki zdradza go z choinką! Hahah. *wyobraża sobie Rukiego robiącego ,,to" z choinką*. Tak.. To by było ciekawe. Ruki jak zwykle zazdrosny.. Fajnie, że cały zespół składa się z Kai'a xD
OdpowiedzUsuńOgólnie czekam na ciąg dalszy. Enji kiedy dokończysz ,,Blondynkę w Opałach"? Bo tęsknię za nią.. Ogólnie brakuje mi Twojej twórczości xD Więc pisz, bo Ai chce nową notkę. Dobrze chociaż, że piszecie razem te ,,sesje" muszę przyznać, iż są świetne <33
Pozdrawiam i życzę Wam dużo weny no i czasu na pisanie ^^
Staram się, ganbaruję, zostało mi jeszcze troszkę do Blondynki. Mam nadzieję, że będzie mi dane z dumą dodać całość na bloga. ; _ ;
UsuńCała przyjemność - odnośnie sesji - po stronie Allis-chan. To ona głównie wymyśla fabułę. Nawet jeżeli ja obmyślę szczegóły świata przedstawionego, to ona dobiera dalszą akcję. Niedobra...