wtorek, 8 stycznia 2013

Cherry Xmas - Rodział IV - 3.czekoladka: domek






Czekoladka, jaką dziś podarował mi ubożejący kalendarzyk adwentowy, była domkiem. Był on dla mnie nie tylko omenem wielkiego sprzątania mojej chatynki, ale i symbolizował całodzienne siedzenie w absolutnym odosobnieniu w jego czterościennej bryle.  Dom jako azyl czy więzienie? Szorując na klęczkach kafelki, czułem się jak skazaniec odwalający prace społeczne.
                Jak się okazało, kupienie sobie flaszki whiskey na robienie wielkich porządków, wcale nie było strzałem w dziesiątkę. Zamiast poprawy samopoczucia, alkohol tylko pogłębił mi moją chandrę. W pewnym momencie przelewająca się woda w misce, ściekająca ze szmaty wydawała mi się własnymi, rzęsistymi łzami.
                Akira nie dawał znaku życia. Nie wysłał rano powitalnego sms-a. Czułem się zupełnie jakby mój telefon był w naprawie. Brakowało mi wiecznych powiadomień o wiadomościach tekstowych. iPhone milczał. Nawet tajemniczy numer 7400 ze świąteczną loterią dla frajerów, nie raczył mi nadesłać falsyfikatu o ośmiokrotnym w tygodniu, rekordowym wygraniu nowego notebooka toshiba.
                Z upływem czasu moje zajęcie przerodziło się z: sprzątania, przerywanego od czasu do czasu podpijaniem alkoholu, na: popijanie alkoholu przerywane od czasu do czasu sprzątaniem. W końcu ogłosiłem fajrant – a było to w momencie, kiedy przyszedł czas na najbardziej rozrywkową część porządków, czyli szorowanie łazienki. Rozsiadłem się pokracznie na sofie, jak typowy Japończyk z niepełnym wykształceniem średnim – czyli adekwatnie do moich kwalifikacji – i zacząłem pociągać coraz większe hausty destylatu[1].
                Było mi coraz bardziej błogo. Moje poprzednie utrapienia przykrywałem, a raczej zalewałem alkoholem, tak że znajdowały się gdzieś tam na samiutkim dnie żołądka. Nadal mi ciążyły, ale mniej, bo whiskey dodawała mi poczucia lekkości. Co lepsze, najwidoczniej czując wcześniej, że w brzuchu kotwiczy mi blat nerwów, postanowiłem nie obciążać go dodatkowo czymś tak bezwartościowym jak pokarm. Dla „mnie” z teraźniejszości oznaczało to tyle, że szybciej się nawalę, bo piję na czczo. Dla „mnie” z przyszłości oznaczało to w efekcie częstsze trawersowanie między kiblem a salonem, ale to nie było w tej chwili ważne.
                Oglądałem bardzo pobieżnie telewizor – jeszcze bardziej pobieżnie niż Rei wychwytujący bezmyślnie kolorowe, ruchome obrazy z matrycy. Chyba wmawiałem sobie, że go oglądam, by nie przyznawać się przed sobą, że tak właściwie to nie robię nic innego, niż upijanie się. Patrzyłem na mopy złożone w kącie zupełnie zapomniawszy już po co oraz dlaczego tam stały. Później przestałem je zauważać, bo widziałem tylko rozpływające się, różnokolorowe kontury.
                Podłoga w salonie wydała mi się zbędna, bo moje stopy nabyły zdolność pokonywania prawa ciążenia. Czułem się genialnie, epicko, zajebiście, nieopisanie, mega, f*king amazing… brakowało mi nowych, barwniejszych określeń, więc pociągnąłem kolejny, zdrowy łyk whiskey, aby zmobilizować poetycką iskrę do wymnażania przysłówków.
                Głowa mi buzowała od alkoholu. Odnosiłem wrażenie, że moja czaszka wypełniona jest milionem gazowych bąbelków. Ba, nie tylko czaszka, ale i przestrzenie między oponami mózgowymi. A płyn mózgowo-rdzeniowy jest jak sylwestrowa oranżada symulująca szampana ku frajdzie dzieci[2]. Faktycznie musiałem mieć anoreksję nie tylko tkanek mięśniowo-tłuszczowych, ale i mózgowia, bo byłem lekki jak pusty, nadymany balon.
                Ta, wydymany przez Rei’a…
                A właśnie. Skoro przez pryzmat dna flaszki widziałem świat zupełnie inaczej, to i moje relacje interpersonalne powinny być nieco zniekształcone. Chociaż w owej patetycznej, acz samotnej chwili jedyną ważną relacją interpersonalną była ta z samym sobą. Ja i ja. A pomiędzy nami mediator w postaci ręki…
                Czułem się bajecznie. Czułem się tak, jakbym mógł…
 – …wyruchać cały brazylijski fandom – mamrotałem, czując w sobie niewiarygodną siłę i ciśnienie. – Wy-bzzykałbym każdą… albo każdego! Geez… chce mi się… – jęczałem do siebie, odruchowo masując genitalia. Faktycznie to wszystko, co w siebie wlałem wzburzyło mi krew w żyłach i odprowadzało powolutku ku dołowi… Byłem świńsko podniecony.
 – Boże… czemu mi stoisz… – gadałem do swojej najbardziej ruchomej na chwilę obecną części ciała. – Żartowałem z tym ruchaniem! To ty chcesz ruchać, nie ja… Kocham Akireee. Jego chcę posuwać. Akira… Dziwko… – bredziłem napity, łącząc fakty w spójny jedynie dla siebie ciąg. – Dziw-ka! Mam ochotę na dziwkee…
                Próbowałem pokonać opór powietrza, aby wstać na… cztery łapy. W końcu i tak się wywróciłem.
                Kiedy przemeblowałem mieszkanie i podłogę dałem do góry?
 – Leżę na suficie! – krzyknąłem entuzjastycznie. Poczułem, że coś liże mnie przez skarpetkę. – Nie-e! Suko! Nie chcę seksu na suficie, bo spadnę!
                W końcu dotarło do mnie, że leżę na wznak, a w stopę liże mnie Koron. Chybotliwie wstałem, wspierając się po drodze o komodę. Wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem przed sobą ruchome schody. Przeraziłem się i uciekłem. Dowlokłem się do blatu z laptopem.
                Zanim trafiłem w guzik załączający sprzęt, zmaltretowałem cały panel.
                Ekran rozbłysnął. Pojawił się startowy interfejs oprogramowania i…

*

                Zobaczyłem przebłyski w szparkach między powiekami. Nie potrafiłem ich otworzyć na oścież – za bardzo mnie bolało nie tyle podnoszenie ich, co uderzające światło. Zrobiłem trzykrotne podejście i dopiero wtedy udało mi się złamać opór. Nie na długo, bo za chwilę znów zacisnąłem powieki.
 – Agh… kuźwa jego… Co jest? – próbowałem wykrzesać głos z zasypanego piaskiem gardła. Mój aparat mowy był wyschnięty na wiór. – F*ck… mam kaca… – położyłem na twarzy twardą poduszeczkę służącą jedynie na ozdobę. Bolały mnie mięśnie mimiczne.
                Na domiar złego mój iPhone zaczął skrzeczeć, że czas na przypomnienie o jakimś ważnym wydarzeniu dzisiaj. Po omacku zacząłem ręką przeszukiwać blat stołu. Znalazłem go. Przysłaniając oczy dłonią, zerknąłem, co takiego sobie zapisałem w organizerze.

23-12-2011
Próba w studiu. 10.30 AM.

                Strzeliłbym sobie facepalma, gdybym nie miał tak potwornej migreny. Była jeszcze jedna przerażająca rzecz, o jakiej uświadomił mnie iPhone. Dochodziło wpół do dziesiątej.
                Próbowałem się zerwać z wersalki najprężniej jak potrafiłem, ale wyszło to dość niedołężnie z dwuminutowym opóźnieniem. Jednak rezultat był taki, jaki założyłem: wstałem. Szybko tego pożałowałem, bo moim żołądkiem zabełtała fala wstrząsów i już musiałem biec do kibla, aby… zobaczyć od środka czy dałem świeżą kostkę toaletową. Nie dałem, ale to nawet dobrze, bo przy takim spuście… zużyłbym ją w te kilka godzin.
 – Matko najukochańsza, jak ja dojadę do tego studia?
                Jedyny ratunek w Aoim. Do Kai’a nie ma się nawet co zwracać, bo jak usłyszy, że jestem skacowany od razu przyprawi mnie o kolejną porcję wymiotów swoim wywodem. Tym razem tych obrzydzenia, a nie detoksykacyjnych.
                Wybrałem numer do Aoiego, siedząc z brodą wspartą o deskę klozetową. Modliłem się, aby zamiast „dzień dobry”, nie usłyszał ode mnie wielkiego „bleeeeh!”.
 – Hai?
 – Przyjedź po mnie.
 – Eetto. A kto mówi?
 – Człowiek bardzo potrzebujący podwózki.
 – Ruki, znów zabrali ci prawo jazdy, bo…
 – Nie wypominaj mi tego. I nie, nie zabrali mi – bełkotałem do muszli klozetowej.
 – Straszny pogłos. Jesteś na komendzie?
 – Nie, ale za dwie godziny będę tam w foliowym worku po tym, jak Abigaile usłyszy, że znów się spóźniłem…
 – Ledwo cię słyszę.
 – Nie szkodzi. Wystarczy, że usłyszałeś, że potrzebuję szofera. To jak… poratujesz?
                Chwila ciszy. Uwielbiam, jak nawet przyjaciele dziesięć razy rozpatrywali każdą moją nawet najbanalniejszą prośbę, doszukując się ukrytego haczyka. Czy jestem aż tak dwulicowy?
 – Przyjadę, przyjadę.
 – Wielkie dzięki…
 – Nie ma sprawy. W sumie to interes nas wszystkich.
 – Ty i interesy… – parsknąłem śmiechem, co odbiło się na mnie głębokim, prawie-wymiotogennym kaszlem.
 – Przeziębiłeś się?
 – Gorzej…
 – Masz grypę jelitową?
 – Dwa w jednym.
 – Może lepiej nie przyjeżdżaj?
 – M-muszę kończyć. Bai!
                W porę się rozłączyłem, bo potraktowałbym kwasem żołądkowym mój telefon.
                Może przejdźmy już do tej stabilnej gastrologicznie części mojego beznadziejnego dnia. Czyli kilka wizyt w ubikacji później […]
                Jeszcze do mnie nie docierało, że nie mam ani stroju, ani porządku w mieszkaniu. Ale zaraz, zaraz. Skąd ten pomysł, że gwiazdka się odbędzie, jeśli Akira nadal utrzymywał za punkt honoru podejrzewanie mnie o daleko idącą zdradę (bo aż do końca tyłka)?
                Wróciłem oczyszczony bardziej niż po wszystkich sintoistycznych ceremoniach na jakich byłem w chramach z rodziną. Mogłem wreszcie usiąść na sofie.
                Co mi pierdolnęło do łba, aby pić do zgonu na dzień przed sesją?! Jestem chory! Niepoczytalny! Szkodliwy dla samego siebie!
                Mój laptop nadal był na czuwaniu. Postanowiłem go wyłączyć, żeby móc się wypłacić z rachunków i nie być na debecie. Wystarczy, że abonament za telefon miałem wysoki.
                Kiedy poruszyłem touch panelem spotkała mnie najbardziej przykra część tego dnia. A mianowicie rekonstrukcja rozrywek z wczorajszego wieczoru na podstawie archiwum z ICQ. Cała rozmowa tłumaczyła, dlaczego miałem rozpięty rozporek… I chusteczki narozpier… porozwalane po całym stole. Wcześniej myślałem, że może coś rozlałem. Chciałbym, żeby tak było.
                Zastanawiało mnie tylko, skąd miałem ten numer na swojej liście. Widząc pod okienkiem otwarte jakieś obleśne sex-forum, nie musiałem już nic dedukować. Wszystko było jasne. Przeglądając rozmowę, podziwiałem sam siebie, że w takim stanie potrafiłem komunikatywnie przekazać to, co chciałem. Wczoraj wchodząc po schodach musiałem być prawie jak Ice Tower.[3]

<JA>  hej masz ochote na sex/??
<unknown> Oczywiście, chłopcze. Zawsze mam.
<JA>  nie jestem chlopcem. chłopcy o tej porze śpią.
<unknown> Albo walą sobie oglądając porno. 
<JA>  Serio nie jestem chłopcem jestem Takka i mam 25 lat.
<JA> nie oglądam porno mój chłopk ogląda.
<JA> mój chłopak lubi bo to świnia i zbok ale sie pokłóciliśmy
<unknown> Rozumiem, w takim razie myślę, że mogę Ci pomóc się zaspokoić.
<unknown> Lubisz sadomaso?
<JA> nie wiem czy lubie. nigdy nie robiłem. 
<JA> możemy sprobiować jak powiesz mi kim jesteś/?
<unknown> Jestem Jun, 41 lat.
<JA> ja jestem Takka. troche stary jesteś.Dla ciebie faktyczie jestem chłopcem
<Jun> Skarbie, a na pewno jesteś całkiem trzeźwy?
<JA> nie. Jestem nawalony jak prosie dlatego mam ochote
<JA> nie chce być trzexwy
<JA> a co? Przeszkadza ci to??
<Jun> Nie, skąd. Nic mi do tego.
<JA> też się napij
<JA> tak jest fajniej
<JA> penis ci wtedy pulsuje
<Jun> Nie, jednak spasuję. Mój penis pulsuje i bez tego.
<JA> jak chcesz. I tak się spuścisz
<Jun> No nie wiem.
<Jun> Zależy czy jesteś aż taki dobry, żeby mnie doprowadzić do orgazmu.
<JA> jestes seme czy uke .?
<Jun> Seme.
<JA> będziesz sie masturbował/?
<Jun> A Ty? Jak zazwyczaj robisz? Masturbujesz się?
<JA> a chcialbyś?
<Jun> Tak. Lubię jak młodzi chłopcy się masturbują.
<JA> nie jestem chłopcem jestem uke, ale nie jestem chlopcem. ]
<JA> zacznij już bo chce mi sie. umm.
<Jun> zbliżył się do chłopaka i brutalnie zerwał z niego koszulę
<JA> popatrzył na męzczyzne z apetytem. był duży i silny tak jak lubił. Tacy go najmocniej podniecali. zczął w pośpiehu ściagać mu koszulę mruczac że bardzo go pragnie w swych ustach. 
<Jun> Słysząc spity głos chłopaka, złapał go za włosy i kazał klęknąć.
<JA> był kompletnie pijany ale tym bardziej miał ochote i odwage na ostry seks. Pozwolał mu szarpac sie za włosy. wiedział ze takie zachowanie podnieca mezczyznę. Zacmokal ustami i oblizal je pokazujac ze jest gotowy possać mu
<Jun> Nakierował jego usta na swojego członka i wepchnął mu go do ust. Zaczął poruszać jego głową w przód i w tył, szarpiąc przy tym niezbyt delikatnie włosy chłopaka. 
<JA> mruknął kiedy wpychal mu gruby penis w usta. podraznił jego gardlo wchodząc daleko i mocno. Krztusił sie ale nie potrafil zaprotestowac mu więc zaczął robic mu loda. Mężczyzna szarpal jego glowa, chcąc sobie brdziej dogodzić
<Jun> Poruszał brutalnie głową chłopaka, jęcząc przy tym głucho. Po pewnym czasie osiągnął spełnienie, spuszczając się do jego ust.
<JA> zaciskal usta czując jak jego erekcja wypelnia jego gardło. Robil sobie dobrze ruszajac głową chłopaka dopóki sie nie spuścil z jękiem. Po wszystkim poczul jak odrzucił go w tył brutalnie
<Jun> Rzucił się na chłopaka i sprawnym ruchem ręki pozbawił go spodni.
<JA> och. Tak zrob to już. zerżnij mne – mamrotal pod nosem rozkladając swoje nogi. pod bielizną widac było jego podneiconego, małego fiuta
<Jun> Naprawdę masz małego, Takka?
<JA> w sam raz abys miętosił go w recę
<Jun> Szybko ściągnął jego bokserki i rzucił je gdzieś za siebie. - Odwróć się - powiedział i, gdy chłopak wykonał polecenie, uderzył go z otwartej ręki w pośladek. - To rozumiem, że chcesz, żebym Cię zerżnął jak tanią dziwkę, od tyłu... tak?
<JA> poczekaj. Wale sobie.
<JA> wypiał się do niego ulegle. Zamruczał i wyprezyl się jak kocur kiedy dostal klapsa w tyłek. chcial już aby go przerżnął. – taak, bzykaj mnie. Jestem twój
<JA> ahgegyuvhbgyugy
<JA> gome doszedłem

                Siedziałem przed iMac’iem Air zamroczony swoim… łajdaczym alter ego po przedawkowaniu mocnego trunku. Dostałem takiego ataku nagłego wszystko-chcieć-zrobienia, że nie wiedziałem czy najpierw usunąć numer, archiwum, całe ICQ, zmienić swoje IP, zdefrgmentować dysk a może od razu sformatować i przeinstalować system? Musiałem pozbyć się tego dowodu werbalnej zdrady jak najszybciej, bo jeszcze Akira w swoim amoku rozpaczy wynajmie hakerów i opłaci im rozłożenie mi danych na dysku na czynniki pierwsze. Jak nic będę miał wtedy gotową sprzeczkę.
                Właśnie. Akira! Aoi! Muszę się ogarnąć.
                Wychodząc na korytarz, znalazłem kolejny dowód wczorajszej zbrodni – opróżnioną butelkę leżącą w kałuży alkoholu, który degustowało moje dziecko. Cholera! Jeszcze pies mi się spije i będzie posuwał wszystko, jak ja wczoraj… Nieważne.
 – Koron! Szlag! Nie liż tego, to dzieło szatana! – zabrałem mu pustą flaszkę, kulejąc w stronę łazienki. Czy wszystkie samce czują pociąg do etanolu? Chyba będę musiał zabrać ze sobą Maleństwo na wszelki wypadek, gdyby zaczął wymiotować.

*

                Kac sprawił, że nie tylko mój głos był jak u kastrata, ale ja sam czułem się jak pozbawiony wojowniczego hormonu – testosteronu. Byłem nawet przez chwilę sobie wdzięczny, że schlałem się wczoraj do nieprzytomności, bo dzisiaj miałem mocno przyciśnięte hamulce swojego temperamentu. Zebrałem się w sobie na rozmowę z Akirą.
                Nachyliłem się nad jego uszkiem i wyszeptałem, że chcę z nim porozmawiać sam na sam. Reicie zaświeciły się oczy, ale szybko zgasły, przypomniawszy sobie, że jesteśmy ze sobą skłóceni, gdzieś na poziomie: nie będzie ruchania a żyjmy w czasowej separacji. Z tego powodu dość opornie lecz dał wyciągnąć się do naszej toalety – nie wiem od kiedy przechrzciłem ją na miano „naszej”.
 – Co…?
 – Rei – westchnąłem, wtulając się w jego szeroki tors. Wiedziałem, że mnie nie odepchnie – za bardzo brakowało mu mojej bliskości.
                Zastygł, ale po chwilowym wahaniu również objął mnie tęsknie ramionami. Nie był nadludzko wysoki, ale i tak czułem się przy nim filigranowy.
 – Chcesz mi coś powiedzieć, Skarbie?
 – Nie chcę, ale muszę, żeby wszystko, co robiłem przez ten tydzień nie było bezsensu – wymruczałem mu w mostek. – Przez cały ten czas robiłem wszystko, aby nasza gwiazdka była wyjątkowa. Poświęcałem noce, spóźniałem się, nie dbałem o siebie… Tak, to chyba najgorsze, że chodziłem publicznie jak łajza.
 – Ale… jak? Zaraz, zaraz. Co takiego załatwiałeś? – podniósł moją twarz na siebie, co zawsze wprawiało mnie w zawstydzenie.
 – Bo widzisz… nie udało mi się zarezerwować stolika w restauracji na dwudziestego piątego i… postanowiłem…
 – Chcesz powiedzieć, że sam organizujesz nam święta? – Akirę zatkało. Mój brak odpowiedzialności czy może nadgorliwość?
 – No… tak – zmieszałem się.
 – Ty głupku! I nic mi nie powiedziałeś, że tak się zamęczasz! Boże… a ja zachowywałem się jak plant, sądząc że mnie zdradzasz – ukrył skompromitowany twarz w moim ramieniu. Uśmiechnąłem się pod nosem, poklepując go po plecach.
 – Nie szkodzi. To miała być niespodzianka, dlatego nic nie mówiłem na upartego. Ostatnio wszystko krzyżuje mi plany, nie jesteś wyjątkiem. Przywykłem.
 – Przestań! Lepiej powiedz, jak mam ci pomóc.
 – Nie chcę pomocy… – zmarszczyłem bródkę.
 – Nie wygłupiaj się.
 – Naprawdę. Chcę ci się w końcu odwdzięczyć. Pokazać, że nie tylko biorę, ale też daję…
 – Pójdźmy na kompromis…



[1] Whiskey powstaje w wyniku destylacji.
[2] Dziwne, anatomiczne opisy mózgu pisane pod wpływem intensywnego wkuwania na sprawdzian z układu nerwowego (dedykacja dla prof. Arciszewskiej, która wie jak umilić weekend dając 90 zadań na 17 str.).
[3] Tekst mojego brata ;).

2 komentarze:

  1. Boże.... Ja bym zostawiła próbę i zaczęła sobie zmieniać komputer XD Nie wiem, rozpierdolić go na amen i kupić nowy, zmienić ip i usunąć wszystko... hahahaha ja nie mogę, nie jestem chłopcem, jestem uke XD Ale dobrze że sobie z Akirą wyjaśnili ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty... chyba... nie... O MÓJ BOŻE. Mój komentarz. Pozdrawiam, Sakku.

    OdpowiedzUsuń