Wasza sempai postanowiła zrobić Wam niespodziankę na ten koniec wakacji. Przepraszam, za tą okropną zwłokę, ale mam nadzieję, że nie złamałam obietnicy, że dokończę ten fanfick przed końcem ferii letnich. I oto stało się! Przed Wami koniec tej - z niektórymi 3 letniej - przygody z Blondynką w Opałach epizod: Sex and the country. Spokojnie jednak! Planuję kontynuację tej samej serii, swego rodzaju sequel, który już jest w pisaniu. (^-^ ). To opowiadanie jest dla mnie osobiście czymś więcej niż "tylko yaoi". To poniekąd zwierciadło, w którym mogę lustrować ewolucję mojego stylu przez te trzy długie lata... Mam nadzieję, że widać poprawę! Dobrze, kończę z sentymentami.
Dzięki przygodzie z tym rozdziałem, Enji nauczyła się nowego słowa. Przyziemie. I kto powiedział, że yaoi nie może edukować i jest sieczką intelektualną...
(odkopałam z zeszytu alternatywne zakończenie poprzedniego rozdziału i tak mi się spodobało, że pozwoliłam sobie je dodać).
Enji postanowiła zabawić się w pisarczyka harlequinów i nie ukrywam, że ten rozdział (nawet bardziej niż wcześniejsze) jest pisany na wpół poważnie.
Postanowiłem tak łatwo nie dać za wygraną i kiedy tylko Reita wrócił ze swojej bogatej w emocje wycieczki do łazienki, wiedziałem już, że on tylko gra takiego playboya. W rzeczywistości był tylko dużym chłopcem z wybujałą wyobraźnią, którą w wyniku pokwitania przestał wykorzystywać do zabawy celuloidowymi dinozaurami, ale do… zabawy czymś innym, równie termoplastycznym (co zmienia kształt przy wahaniach temperatury).
Teraz ci wstyd, co? Ale wstydu ci nie brak, jak mi wchodzisz w dupę? Dobrze, giń od własnej broni.
– Wielkie V, hm – wymruczałem do siebie dostatecznie głośno, aby Erotoman-san słyszał mnie wyraźnie. – Nie sądzisz, że w tej pozycji za bardzo męczyłbyś się z przytrzymywaniem mnie? A odnośnie misjonarki – nachyliłem się, udając znudzenie lombardzisty wyceniającego kutasy na castingu do filmu „Lekcja francuskiego”. – Chcę jakąś pozycję, żebyś mógł mi łatwo robić orala, jednocześnie penetrując jakąś zabawką… Najlepiej dwuosobową.
– Teraz to wyśmiewasz… – westchnął, podnosząc się z krzesła – …a kiedy to robimy, to jest ci cholernie przyjemnie, hipokryto.
– Nie jestem hipokrytą, po prostu bronię się przed bezkarnym molestowaniem.
– Chciałem, aby nasza ostatnia noc była wyjątkowa… - posmutniał.
„Ostatnia noc” – to brzmiało jak tytuł śmiesznie amatorskiego keitai shosetsu[1] czy gazetowego preview harlequina drukowanego na ekopapierze dla gosposi domowych. Tych, które nie mają czasu na oglądanie oper mydlanych, bo siedzą w kuchniach pozbawionych dostępu do wizualnych mass mediów. No, jedynym medium jest wówczas okno i życie prywatne sąsiadów. Ewentualnie książka kucharska.
Kiedyś wyszydzałem się z ich przesytu tragicznej miłości (ich, czyli tych qusi-nowel), gdzie szczytem nieszczęścia głównego bohatera było rozstanie z kochanką. Teraz ja stałem przed możliwością zakończenia swojego – z boku patrząc żenującego – wakacyjnego romansiku. I wiecie co? Bolało tak, jak to opisują pisarczyki tym nawet nie własnym, przereklamowanym stylem. Pozwolę sobie w ramach egzemplifikacji przytoczyć fragment.
„Stałem w letnim deszczu i patrzyłem na lśniące od płaczu (albo kilku zbyt mocnych blue lagoon) oczy Gabrieli. Żałowała tego, że musimy się rozstać na zawsze, ale jeszcze bardziej żałowała, że doszło do naszego spotkania (a jeszcze bardziej będzie żałować za dziewięć miesięcy, kiedy urodzi kolejnego bękarta. Tego, którego równie frywolne losy poznamy w kolejnym tomie (34?), zupełnie jakby na rodzinie González ciążyło jakieś fatum seksoholizmu i sodomii). W tym miejscu, na Costa de Oro. W ten piękny czas, jakim był gorący czerwiec, byliśmy skazani na odczuwanie chłodu rozłąki. To była największa niesprawiedliwość tego świata (plasująca się na miejscu trzecim w światowym rankingu top10-unfair, zaraz obok śmierci Angielki spowodowanej przez zamrożoną urynę wyciekłą z nieszczelnej instalacji WC w samolocie[2]). Jak przetrwają to nieszczęście osobno, nie mając przy sobie siebie nawzajem? Skoro nieznośna wydawała się nawet odległość pocałunku… Jak mają przywyknąć do samotności? (w końcu nawet skype i cybersex kiedyś się znudzi) […]”
Niemniej jednak… Nasza ostatnia noc powinna być taka, jak w tych romansidłach będących syntezą nastoletnich, dzikich fantazji oraz babcinego filtru sentymentu i przyzwoitości. Tak, powinna być romantyczna niczym w powieściach kurzących się na kiermaszach „tania książka” (notabene romantyzm oznacza z francuskiego opowieść). Oczywiście ktoś taki, jak Rei - kto mógłby bez legitymowania się dyplomem technika-pornologa[3] zbić fortunę na byciu scenarzystą krótkometrażowych filmów neonaturalistycznych (czyt. pornosów) - nie zrobi wiele, aby spędzić ten czas wyjątkowo… Nie, inaczej. Spędzić ten czas „po ludzku”, bo znając jego pomysły (czy też nie znając, na szczęście) wyjątkowość naszego wieczoru wahałaby się pomiędzy drastycznością a sadomasochizmem.
Również wyszedłem z sypialni Akiry, z tym że nie poszedłem sobie zapalić – w tym miejscu prawie w ogóle nie czułem potrzeby kopcenia, sic! – tylko po raz kolejny urządzić sobie wycieczkę agroturystyczną, postanowiwszy zrobić coś, na co jeszcze nikt nie wpadł. Mianowicie – zająć się mapą topograficzną tej wsi.
Zastygłem w bezruchu z moim okazem high-tech znanej firmy Steva Jobsa i próbowałem przypomnieć sobie, jak właściwie ta pipidówka została nazwana. Musiałem popierniczać dobry kilometr, szukając jakiegoś ciągnika z czytelną rejestracją. I o tyle, znalezienie jakiegoś traktora na tej wsi nie było trudne – tutaj chyba na osiemnastkę każdy robił sobie prawko na ciągnik zamiast osobówkę, bo współczynnik traktorów na mieszkańca wynosił jakieś 1,6 – o tyle z czystą tablicą rejestracyjną było trudniej… Ja nie wiem, po co ten kamuflaż domowej roboty czyli błota. Przecież w promieniu pięćdziesięciu kilometrów na bank nie było żadnego fotoradaru (nie żebym zakładał, że którykolwiek traktor wyciągał więcej niż osiemdziesiątkę na godzinę). Dopiero, kiedy moje wątpliwości się rozwiały, co do tego, że nie znajduję się w Złotym Oborniku (a znajdowałem się w Murayamie czyli Górskiej Wsi, o czym dowiedziałem się wypinając tyłek do kozy, bardziej perwersyjnie niż przy niejednym fanservice), mogłem usiłować wspomagać się google maps. Dobra, spieprzam stąd jak najszybciej, bo właściciel Tej Kozy zaczął dziwnie mnie obserwować. Ostatnio dość głośna była sprawa w prasie o historii siedemnastolatka, który napastował owieczki gdzieś na Hokkaido, więc poniekąd rozumiałem, dlaczegoż to tak pilnuje swojego chowu. Przepraszam, jeśli obrzydziłem. Napastować, miałem na myśli użycie na nich pasty.
Kiedy wpisałem Murayamę w google, brutalnie przekonałem się, że według potentata internetowych map jesteśmy tylko…
W dodatku jednopasmówki.
I to widocznym dopiero przy maksymalnym powiększeniu, którego nigdy nie używałem, bo sądziłem, że służy ono jako narzędzie szpiegowskie socjologów do badania życia społecznego na wybranym obszarze. Przy takim obrocie spraw, byłem zmuszony samodzielnie przetrząsnąć te kilkaset hektarów w poszukiwaniu czegoś, co chociaż odrobinkę trąciło czymś romantycznym. Bardziej romantycznym niż sławojka z wyheblowanym serduszkiem na drzwiach.[4]
Przed panicznym błądzeniem po okolicy powstrzymał mnie nie tyle zegar cyfrowy, co biologiczny, bo zwyczajnie zgłodniałem. Wróciłem więc zrezygnowany na gospodarstwo państwa (pani?) Suzuki, usiadłem na ławeczce w patio i kopałem bezradnie żwir, jak gówniarz, któremu frisbee wpadło na dach i nikt nie raczy mu go ściągnąć.
Wyglądało na to, że jesteśmy skazani na kolejną nockę na sianku (a.k.a. słomie), ewentualnie ponowne postawienie namiotów (czy to tych w spodniach, czy to tych właściwych). Potarłem swoją zdemakijażowaną twarz i spojrzałem na krajobraz rolny, znad którego wyłaniał się komin majestatycznego Fuji-sana (który pod wpływem Aoiego będzie mi się kojarzył już tylko z jednym…). I znów zebrało mi się na introspekcje, zupełnie jak poeta z okresu Heian, który czeka na natchnienie do miłosnego tanku dla swojego kochanka, będące zaproszeniem na wspólną noc… Powinienem zjeść coś jak najszybciej, bo zaczynam mieć naprawdę dziwne przemyślenia. To pewnie te ubytki w glukozie. Byłem zmuszony jednak zaczekać na Akirę, który pojechał po zakupy do miasta i obiecał wziąć coś na wynos. Pewnie miał na myśli alkohol.
Wkrótce mój mcdonaldowy catering zajechał swoim mało dostawczym mustangiem na podjazd, machając do mnie przez okno szarą torbą śniadaniową. Poczekałem, aż łaskawie do mnie przydrepcze, żeby nie marnować cennych kalorii na zbędne ruchy. I tak byłem już przeraźliwie głodny. Wolałem nie ryzykować omdleniem.
– Wziąłem ci sałatkę z sosem winegret i kawusię, kochanie – uśmiechnął się podejrzanie potulnie.
– A ciastko malinowe? – spojrzałem nań podejrzliwie, już zgadując, jakim narzędziem miał być ten niewinny uśmieszek Akiry. Zapomniał o moim ciasteczku! Drań!
– Przecież jesteś na diecie… - próbował uargumentować swoje zapominalstwo, po raz kolejny zwalając całą winę na mnie i mój metabolizm nie najchyższego już trzydziestolatka.
- Przypomnę ci to przed oralem. Wolę sobie odbić moje dwadzieścia kalorii w postaci kostki czekolady czy arbuza – ofukałem go, odbierając swoje pierwsze i ostatnie śniadanie tegoż dnia. – Znając ciebie, do tego doszedłby jakiś smakowy żel z durexa, czyli kolejne, puste kalorie.
- Ale… - Akira dawał złudzenie, że czegoś nie zrozumiał, co nie było specjalną nowością, więc pewnie dlatego go zignorowałem. – Ale… - podjął po raz kolejny zaczepkę - …ty mi nigdy nie zrobiłeś orala.
Zgromiłem go wzrokiem.
- Uczulam cię, żebyś nie miał po co przymierzać się do moich migdałków.
- Coś ty taki uszczypliwy? – zdziwił się Reita, dziwnym trafem zauważywszy moją uszczypliwość dopiero po tym, jak zadeklarowałem mu, że nie mam zamiaru w przyszłości praktykować z nim seksu doustnego. – Odnoszę wrażenie, że to ty potrzebujesz znacznie bardziej małego co-nie-co, a nie ja…
- Nie rób ze mnie seksoholika.
- Mężczyzna powinien osiągać dwa wytryski dziennie.
- Bo?
Akira westchnął, czyli już jasne było, że moje „bo…” można było uzupełnić:
a) „…bo ja tak mówię”.
b) „…bo ja tak lubię”.
c) „…bo ja tak robię”.
d) „…bo ja to wiem z własnego doświadczenia”.
- To dobre na raka prostaty.
- Tobie on nie grozi…
- Ruki… - mruknął zrezygnowanym głosem. – Co się dzieje?
Odwróciłem głowę, aby zająć się bezcukrową kawą.
- Nie mam pomysłu na… piosenkę – skłamałem po cichu i dość zgrabnie.
- Hm… - namyślił się i sięgnął mozolnie po papierosa, jakby to było jego serum pomysłodawstwa. Poczęstował mnie, więc zapaliliśmy razem. Przygryzłem miękki ustnik, ale wcale się nim nie smakując, nawet jeżeli był mentolowy. – Sam też niczego nie wydumam, ale przypominam sobie, że jak byłem dzieckiem i miałem dylemat „w co się pobawić”, to zamykałem oczy, kręciłem się dookoła i wymyślałem zabawę na podstawie pierwszego ujrzanego obiektu. W sumie to moja siostra wymyśliła ten sposób i często we dwójkę kręciliśmy się dla zabawy do takiego stanu, że potem udawaliśmy dwóch „żuli”. Słodkie czasy.
- Bardzo ambitne i w twoim stylu – zaśmiałem się w wymuszony sposób. – A mój brat nie bawił się ze mną – odparłem smutno na wspomnienie o Hideto. – Był starszy o dziewięć lat, no i sam rozumiesz…
- Wolał bawić się z panienkami niż z tobą – skwitował tonem rzecznika struktur wewnątrzrodzinnych (gabinet ds. braci) i zgasił papierosa, aby dodać sobie bardziej inteligentnej otoczki. Mój nadal się tlił bezużytecznie w powietrzu, ściśnięty między palcem wskazującym a środkowym. Nie potrafiłem palić o pustym żołądku. Kręciło mi się głowie.
- Może... I tak miał niezłe składowisko magazynów S&M pod materacem. Wątpię, żeby jego dziewczyny na to pozwalały – uśmiechnąłem się szyderczo, przypominając sobie, że nie tylko ja byłem porażką dydaktyczną moich starszych.
- Ja też mam składowisko pisemek pod materacem i w niczym to nie przeszkadza, aby...
- Przywiozłeś pisemka ze sobą?
Udał najwyraźniej, że tego nie usłyszał. Pewnie miał jeszcze stare z młodości. To prawie vintage porno, no proszę. Nie wiedziałem, że lubuje się w retro.
- No nic, będę uciekał, żeby się spakować. A ty kontempluj dalej nad „istotą gejostwa” – pomachał mi ręką na pożegnanie niczym postać z weneckiej widokówki „arrivederci!”. Mógł mówić, co chciał, ale ja wiedziałem swoje. Spakuje go mamusia, w przerwie między krochmaleniem mu upranej bielizny a preparowaniem prowiantu na, a jakże męczącą drogę powrotną – luksusowym mustangiem (wersja amerykańska, eksportowa~!). Podczas gdy on będzie nadzorował przebieg maminych prac przez pryzmat kineskopu odbiornika telewizyjnego (tudzież znanego jako zwykłe, poczciwe terebi). Mój Apollo (bo muzą się go nazwać nie da) ulotnił się, najwidoczniej nie zdając sobie sprawy, że te dwie godzinki świętego spokoju zaowocują resztą życia w okrutnej katordze pod okiem dyktatury Abigaile w muzycznych kamieniołomach (darmowe warsztaty w szkołach muzycznych dla głuchoniemych?)… Niezadowolony, rozczarowany promotor pod skrzydłami wytwórni-giganta jest jeszcze do zniesienia i pokornego przemilczenia. Za to nic nie jest w stanie powstrzymać gniewu niezaspokojonej yaoistki. Nic.
Starałem się nie namyślać zbyt długo, jakie tortury medialne zastosuje na nas Abigaile, kiedy już wszystko wyjdzie na jaw. To, że wcale nie wyjechałem w podróż służbową, aby zbierać z moim „asystentem” materiały do skandalizującego projektu o kryptonimie GAY (Gazette’s Amazing Yaoi). Może każe tak posiatkować nasz nowy komentarz do krążka TOXIC specom od montażu, że z kompilacji będzie wynikało, iż jestem gejem z rodziny o tradycjach homoseksualnych niczym z Soho, miałem dwóch ojców, niezliczoną ilość „wujków-chujków”, edukowałem się w żeńskim ASP na wydziale naturalizmu erotycznego… Ta przeraźliwa, różowa przyszłość (o jakże szkoda, że chociażby nie czarna) zmusiła mnie do ostateczności. Co rozumiem poprzez „ostateczność”? Wstyd mi się do tego przyznawać, ale… Posłuchałem się pomysłu autorstwa Akiry. Tak idiotycznego i absurdalnego.
Postąpiłem według podanych instrukcji Reity wzdychającego do czasów dzieciństwa (które w jego przypadku, będą trwały chyba do emerytury). Stanąłem na środku placu, okręciłem się kilkukrotnie z zamkniętymi oczami, a kiedy przystanąłem, uwagę skoncentrowałem na pierwszym elemencie mojego krajobrazu krótkowidza.
I w tym niekompozycyjnym miejscu chcę umieścić special thanks to Reita’s sister. W bardzo nieświadomy sposób uratowała właśnie cztery tyłki (nie licząc mojego, którego strzeżenie należy do jej braciszka) od przeraźliwych konsekwencji. Mam tylko nadzieję, że nie swoim własnym kosztem, bo coś mi mówi, że nie ma niczego takiego, jak zabiegi rehabilitacyjne odbytu czy chociaż rekonstrukcyjne (a mówili, że chirurgia „tak poszła do przodu”). Poza tym w gipsie na obręczy barkowej wyglądałbym doprawdy mało szykownie, nawet jeżeli ostatnio powstały takie wynalazki jak glitterowy gips ortopedyczny.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Teraz trzeba było tylko działać…
- Ruki, gdzie mnie prowadzisz? – zapytał naiwnie Akira, licząc, że skoro mu nie powiedziałem za pierwszym razem, to powiem mu za dziesiątym… Prowadziłem mojego zamaskowanego podwójnie basistę za rękę w nieznanym kierunku. To znaczy, nieznanym kierunkiem – dla osoby z zawiązanymi oczami – jest jakikolwiek obrany. Zaś Akira, przeciwnie do przeciętnego, statystycznego osobnika z opaską na oczach, był święcie przekonany, że wlekę go do łóżka.
- Poczekaj jeszcze chwilę – uspokajałem go, wprowadzając do środka obiektu - mam nadzieję – niemonitorowanego.
- To już tutaj? – upewnił się, kiedy przystanęliśmy. Wewnątrz było głucho. Nie było słychać ani jednego szmeru.
- Tak… - odparłem zdawkowo, wspinając się na palce, żeby ściągnąć jego opaskę. Nadal ogarniała mnie niepewność pomieszana z podekscytowaniem. Akira zamrugał kilkukrotnie, przyzwyczajając oczy do kształtów obramowanych jasnym, miękkim konturem księżycowych refleksów.
- Jesteśmy w… szklarni? – zapytał zaskoczony i przerażony jednocześnie, od razu gasząc mój zapał.
- Chciałem pokazać ci… jak wygląda romantyczny seks. Um… A-ale jeśli ci się nie podoba, możemy przenieść się na łóżko… - wycofywałem się ostrożnie z własnej propozycji. – Tylko to udało mi się znaleźć.
Akira otaksował z wolna przeszklone atrium pełne cudownych, soczystych zapachów. Nocne, naturalne światło nadawało naszym postaciom zgoła półwidoczny wygląd. Moglibyśmy patrzeć na siebie nago, ale jednocześnie nie łamać bariery intymności. Mężczyzna sięgnął ręką do najbliższego krzaku i zerwał z niego kielich czerwonej róży. To, że otaczała nas przyroda, przyprawiało nas – a przynajmniej mnie – o uczucie parności. Atmosfera była tu ciężka, lepka, wilgotna, idealna do kochania się.
- Mamy to robić w krzaczkach? – zażartował, próbując się przekonać do mojego pomysłu. – Szalona propozycja. Podoba mi się, ale… Boję się, że ktoś z zewnątrz zobaczy mojego ptaszka i się przestraszy.
- No teraz to sobie schlebiasz. Masz statystycznego penisa – obruszyłem się ostentacyjnie. – Twoja mama widziała niejednego. Nie ma czego się bać. Włochaty też nie jest...
- Mojego widziała, kiedy byłem mały! To było jakieś dwadzieścia dwa lata temu.
- Aki… Ciii! Psujesz atmosferę – poprosiłem szeptem, próbując go uciszyć. Położyłem ręce na jego torsie, wyczuwając słaby puls pod koszulką. Delikatne drgnięcia uderzające w wewnętrzną część mojej dłoni zsynchronizowały się z moim tętnem. Oddechy cicho przemieszczały się między nami, mieszając się z letnim powietrzem. Tworzyły wysokie ciśnienie napierające na nasze lędźwie, tym samym nasze lędźwie napierały na siebie. W ich ślad poszły dłonie oraz palce, zaciskające się mięśnie i ścięgna, skóra a na niej stojące, przeźroczyste włoski, usta i wysuwające z nich pulsujące języki, a także…
- Mmh... – mruknąłem, czując jak na mój język napływa smak jego ciepłej śliny. Wciągnąłem ją w swoje usta i przełknąłem chętnie. Chciałem więcej. Dawno nie czułem, abym tak mocno pragnął wymieszać się z kimś swoim smakiem. Z drugiej strony, nie chciałem go brać do ust, co niewerbalnie zrozumiał, bo przestał zajmować się swoim rozporkiem, który przykrywał jego rozpoczynającą się i kończącą pod nim erekcję. Chciałem ją ponownie zobaczyć, ale w tym czasie Akira odwrócił mnie do siebie tyłem.
- Ach, już? Tak szybko? – zapytałem zawiedziony, spoglądając wyzywająco przez ramię na krok swojego partnera. Stanąłem w wulgarnym, wyuzdanym rozkroku i rozchyliłem wargi, dając do zrozumienia, aby je całował. Akira rozsunął moje usta językiem, a dłonią manewrującą w moich spodniach rozsunął mi pośladki, wkładając płytko palec w zaciśnięty otworek.
- Zaraz będę twardy – wyjaśnił mi swój pośpiech wszystko-zawsze-tłumaczącą erekcją.
- Możesz szybko twardnieć, bylebyś szybko nie dochodził – ostrzegłem go, kąsając po muskularnej szyi w okolicach karku. Językiem połechtałem cienkie kosmki włosów na wystającym kręgu.
- Ruki-chan – spojrzał mi głęboko w oczy, ocierając się koniuszkami warg o moje włosy. – Romantycznie. Pokaż mi, że można uprawiać seks romantycznie…
- J-już jesteś gotowy? - zapytałem zaskoczony szybkim obrotem spraw (jak i samego siebie). Przesunąłem dłonią nieśmiało w tył, wodząc w ciemności i na oślep, aby odnaleźć jego gładką, ciepłą...
- Szukasz go? - zapytał figlarnie, łapiąc moją dłoń i splatając z nią nasze gorące palce. Poczułem jego podniesiony puls, ale obniżony, zrelaksowany oddech. Nigdzie jednak nie było tego znaczącego namacalnego dowodu podniecenia.
- Nie – zaprzeczyłem krótko. - Szukam ciebie i...
- I? - podchwycił moją niepewność swoją niepewnością, która gdzieś czaiła się w jego niskim, wibrującym głosie. Uniosłem głowę odnajdując twarz Akiry w tej szarawej półciemności. Chciałoby się romantycznie rzec – w penumbrze.
- ...i twojej miłości – spuściłem wzrok na klatkę piersiową mojego mężczyzny, jakby chcąc zobaczyć pulsowanie jego serca przez cienką tkaninę.
- Oh… Ruki… - Akira również spojrzał niżej w bliżej nieopisany punkt, który nie był ani czubkiem moich palców, creepersów czy nawet płytą chodnikową. Zdawał się patrzeć gdzieś w obraz swojej wyobraźni projektowany tuż przed jego oczami. Może mój nagi tyłek? A może moje wyszminkowane usta...?
- Aki, kochaj mnie – to była moja ostateczna gwarancja gotowości do naszego stosunku. Stosunek. To takie trafne słowo, które może oznaczać zależność, zachowanie bądź zespolenie. Byłem gotowy na wszystkie trzy wymiary s t o s u n k u. I na każdy inny dodatkowy. Byleby już mnie kochał. Mocno...
Nasze półnagie ciała, w budującej intymność ciemności, dotykały się zaciekawione, który sposób doprowadzi je do przyjemności. Akira, rzecz jasna, dominował, ale i tak sprawiałem, że drżał, muskając jego piersi, kiedy zdjął koszulkę.
- Jesteś taki drobny – szepnął cicho, ale euforycznie Rei i bynajmniej nie z nieśmiałości.
Oto jak wygląda zależność naszych ciał: jestem niski; niższy od Akiry. Kiedy leży na mnie albo ja na nim wydaje mi się ogromny, jednak nigdy mu tego nie powiem. Mimo wszystko to przyjemne, kiedy pokrywa mnie swoim ciałem. Czuję się wtedy bezpiecznie. Jestem też od niego bledszy, co automatycznie oznacza, że on jest tym ciemniejszym. Uwielbiam jego śniadą skórę, usianą drobnymi znamionami piękna. Akira ma słoneczną, letnią urodę, która dodaje mu czaru. Jeśli miałby się pudrować, używałby któregoś z odcieni o nazwie natural glow, sunhaze bądź tea rose.
Nasze usta również były innego kształtu. Czasem bałem się, że nie odpowiada mu to, jak go całuję. Starałem się robić to delikatnie, kobieco, pozwolić mu się wykazać, kiedy wsuwał swój język i masował nim moje wnętrze. Często wówczas czułem, jak jego żyły pulsują na szyi. Chyba go to podniecało, że nade mną dominuje. Że dominuje nad drugim mężczyzną, który naturalnie został stworzony do rządzenia.
- A Ty jesteś... spory... - szepnąłem nieśmiało i zwiesiłem głowę, czując jak cały pąsowieję, aż po czubki uszu. - Dlatego, chcę cię poczuć w sobie. Teraz.
Po jego twarzy widziałem, że nie zamierza odwlekać swojego zadania. Zmrużyłem powieki, czekając na to dziwne uczucie, do którego nie przywykłem, kiedy we mnie wchodził. Kilka prób. Najpierw palce, subtelne ruchy. Potem półokrągła główka. To nie było już tak subtelne, więc zacząłem skrobać paznokciami szybę.
Zrobił to. Przekroczył moją barierę bólu i powoli parł do przodu. Syknąłem i spojrzałem na niego przez ramię, chcąc zapamiętać tą miłosną scenę Zachować ją w swoim sercu czy pamięci, jako wspomnienie do odgrzewania w samotne, melancholijne noce. Jako mentalny kocyk na melancholijne dni. Oczy Akiry miały nieobecny wyraz i nieokreślony kolor. Spoglądał skoncentrowany w niebo, a jego czarne tęczówki odbijały światło gwiazd, stapiając się z nocą. Westchnął głośno i zadrżał dwa razy. Raz delikatnie, a raz mocniej. Wzniosłem swój wzrok w ten sam punkt nad nami. Świetliste konstelacje zaczęły wirować przed moimi oczami, a ich delikatne światło pulsowało i migotało.
Moją uwagę ściągnął na ziemię (czy przyziemię, od „przyziemności”) ból w okolicy okrężnicy. Zaciskał na moim biodrze swoją dużą dłonią i szarpał za nie panicznie. Mimowolnie zwróciłem moje oczy na niego. Miał wymowny grymas na twarzy, najwyraźniej hamował swoje żądze.
- Aki… - zawołałem go. Spojrzał na mnie ostro i przeszywająco. Starał się. Starał się, aby było czule, ale… - Romantyczny seks nie opiera się na powolnym tempie - wytłumaczyłem mu, a on jeszcze mocniej wbił mi palce w skórę. - Nie musisz się hamować… - mruknąłem, łapiąc za jego sztywny nadgarstek. Pochwyciłem w moją dłoń jego policzek i pogłaskałem czule, kiedy zaczął wchodzić mocniej. - Przyspiesz – westchnąłem. Nie czekałem długo na jego reakcję.
Poluzował uścisk na moim ciele i powoli. Przyspieszał jednostajnie. Stopniowo. Jęknąłem przeciągle, aby okazać mu że jest mi dobrze. Coraz lepiej. Że sprawia mi większą przyjemność. Mój ciężki i wciąż przyspieszający oddech osadzał się na szybie tworząc mglistą powłoczkę skroplonej pary.
- Takanori… - szepnął moje prawdziwe imię. Zawsze je szeptał, kiedy we mnie był. Przyciągnąłem go do siebie i złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Nieporadnie odnaleźliśmy po omacku nasze wargi, wymijając się podczas frykcyjnych ruchów naszych ciał. Mimo to całowaliśmy się z pożądaniem. Pasją jaka między nami narosła. O ile można pożądać się jeszcze bardziej...
- A-Akira... - przygryzłem wargi, ale to nic nie dało. Drążył mnie, a ja zacząłem stękać, bo penetracja dobiegała końca. Był przy moim delikatnym dnie. - Czuję cię tam... - zaciskaliśmy mocniej palce na szybie, która trzęsła się razem z nami. Jakby z rozkoszy. Na pewno. Nie mogła czuć nic innego niż my. Nic nie mogło. Ból nie istnieje...
- Patrz na nas Ruki – wolną ręką uniósł mój podbródek w stronę szyby, która w ciemności zamieniło się w półprzejrzyste lustro, odbijające nasze półnagie ciała. Wspaniały tors Akiry... - Patrz na nas. Tak właśnie się kochamy...
- Nie mogę – zmrużyłem powieki, które zaczęły drżeć od przyjemności, która uderzała mi do głowy. - Widzę tylko mgłę... I twoje dłonie. Przyspiesz! - szepnąłem. Ta pozycja mi nie odpowiadała. Pod wpływem dzikiego impulsu wyrwałem się mu tylko po to, aby obrócić w jego stronę i wskoczyć na jego biodra. Owinąć je swoimi spoconymi udami i ścisnąć. Również był śliski z wysiłku. Akirze nie trzeba było nic mówić, zrozumiał. Przycisnął mnie do oszklonej ściany szklarni i kochaliśmy się dalej. Sapałem. Targałem jego blond włosy, wzdychając ponad jego głową. Przyciskałem jego twarz do swojej piersi, obejmując obiema otwartymi dłońmi. Moje serce łopotało jak ptasie skrzydła. Chyba zaraz odfrunie. Razem ze mną. Akira dociskał swoją miednicę w moje miękkie podbrzusze. Ruchy stały się krótkie i urwane, bo uda mu dygotały. Już rozumiałem.
Uniosłem biodra. I wzrok. I całe swoje ciało. Wyżej. Czarne niebo. Gwiaździste. Gwiazdy. Chyba spadające. Komety. Księżyc. Wirujące chmury. Wzlatuję. Dochodzę. Już jestem. Tam. Tutaj. Wszędzie. Jak mi przyjemnie. Kocham cię. Kocham. Nie ma nic poza tym. I nie chcę, żeby było...
Mógłbym dołączyć jeszcze wiele słów, zdań, sentencji, poematów, nowel, opisów, neologizmów, ilustracji, psalmów […] jak się wówczas czułem. Mógłbym, ale patrząc na to realnie było to nie do opisania, więc podarowałem sobie zdzieranie pióra, a wam zdzieranie wolnego czasu. Takich słów jeszcze nie wymyślono. Na szczęście, bo wówczas wystarczyłoby przeczytać książkę, aby przeżyć to samo, z tą samą intensywnością. Tak, wiem. Włączył mi się tryb wieszcza. Dla odmiany aktywuję znowu tryb niepoważnej, zakochanej nastolatki.
Ten seks (och, jakimże ja jestem męskim chamem, że mówię „seks” zamiast „noc”) zmienił wszystko. O ile poprzednie stosunki można było jakoś zbagatelizować i usprawiedliwić (było ciemno, był alkohol, był celibat…), o tyle wczorajszy…
Jestem nieodwracalnie zakochany w Akirze. I słowo (Imię? Nazwa?) „Akira” jest tutaj ogromnym skrótem myślowym, w którym zamyka się jego charakter, ciało, wady i zalety, to jak mnie dotyka i jak odpowiada na mój dotyk oraz to jak… Sami rozumiecie. To jak jest moim mężczyzną o imieniu Akira. Nic dodać, nic ująć. Nawet nie chciałbym mu nic dodawać, ani ujmować.
Jak bardzo chciałbym móc przedłużać nasz weekend swoim wywodem, to nie jestem w stanie zatrzymać czasu zbliżającego nas do wyjazdu. Wręcz mam wrażenie, że paplając irytuję Dziadzia Czas, który słysząc moje słowa, zaczyna spieprzać sprintem. Homofob.
- Ruki, spakowałem już walizki – oznajmił głosem już nie tragarza, jak na początku naszych wakacji, lecz usłużnego kochanka. Rozpromieniłem się, chociaż rozpromieniony chodziłem cały dzień. Musiałem teraz wyglądać już nie jak Słońce, ale supernowa. No trudno, niech ludzie wiedzą, że eksploduję szczęściem ♡
- Dobrze, wezmę jeszcze tylko Korona do torby i możemy się pożegnać z twoją mamą.
Z moją teściową in spe – dodałem w myślach, pomagając swojemu maleństwu wdrapać się do wnętrza różowego, psiego nosidełka. A może becika? Nie znam się na dziecięcym asortymencie, nie mam nawet bratanków. Zarzuciłem na ramię torbę w a jakże aluzyjnym kolorze lukrowego różu i zeszedłem po schodach do salonu, gdzie już czekała Pani Suzuki. Dałbym głowę, że ubrała się znacznie bardziej elegancko i odświętnie niż w ostatnich dniach, w dodatku na stole leżały rozłożone miski i półmiski z jedzeniem. Kolacja pożegnalna? To takie miłe…
Żeby zachować bon ton i nie robić Wam apetytu, bo to już pora obiadokolacji (czyli ta najgorsza strefa w której człowiek zastanawia się czy już jest głodny, czy jeszcze niespecjalnie), przejdę do ckliwego pożegnania jedynego syna, z jedyną matką.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że ten mój mały chłopiec wyrośnie na kogoś takiego! – to był wstęp najpewniej do rozwlekłej maminej wiązanki zdrobnień i pieszczotliwości, więc podparłem się o framugę, spuszczając na poły pokorny, a na poły zniecierpliwiony wzrok.
- Hah, na gwiazdę rocka? Ja też nie mogłem w to…
- Nie, nie! Z tym już się pogodziłam – uśmiechnęła się jowialnie, a zarazem sugestywnie i spojrzała – o zgrozo! – na mnie. Buddom winnego… - Miałam na myśli to, że w końcu sobie kogoś znalazłeś.
Nasze miny musiałby być arcywymowne. Nie da się oszukać mikroekspresji, które wychwyci każda mama. Ona już wiedziała…
- N-nie wiem o czym ty… mówisz - Akira zaczął się jąkać ze zdenerwowania w swój typowy sposób. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Niestety nie mogłem. W domu była podłoga, w dodatku drewniana.
- No jak to? Znalazłeś sobie bardzo… ładnego chłopaka – chwilę ważyła swoje słowa, chcąc ocenić, czy przymiotnik „ładny” nie jest ubliżający gejowi. Postanowiła zostawić swoją wypowiedź nietkniętą, nawet jeżeli było to faux pas.
- Mamo, Ruki nie jest moim chłopakiem!
- Och, naprawdę? Czyli te… prezerwatywy w koszu to… Nie wiem, może jestem już wiekowa i staroświecka, ale… robisz „ręczne pranie” w zabezpieczeniu?
I nagle moją Supernową dobrego humoru przysłoniły ciężkie, wodorowe chmury. Czy z czego tam w kosmosie są chmury… Mgławice? Whatever, bo właśnie przeżywam swój pierwszy w życiu coming out!
- Mamo, nie mówi się już „pranie ręczne”! I… i… jakie prezerwatywy? To dla…
- Nie proszę, nie tłumacz się już – poklepała go po ramieniu z czułością. – Wolę myśleć swoje. Zdążyłam polubić Takanoriego-kuna. Mogę mieć jednego syna więcej, jeśli tylko jest taki ułożony – obdarzyła mnie swoim serdecznym uśmiechem. Ukłoniłem się, bynajmniej nie z grzeczności. Po prostu chciałem gdzieś podziać swój rozbiegany wzrok. – Po prostu segregowałam śmieci i nawinęło mi się nieco „brudków”. To wszystko. Nie mam zamiaru cię przecież inwigilować, synku. Już nie zawstydzaj Takanoriego. Nie ma czego roztrząsać.
Moje prywatne pożegnanie z panią Suzuki odbyło się… Nawet nie wiem jak, bo byłem tak bardzo wmurowany ze wstydu, że nie skupiałem się na tym co robię. Mina Akiry jednak nie wskazywała na to, że zrobiłem coś nietaktownego, więc pozwoliłem pozostać temu w niepamięci. Podobnie chciałem zrobić z tym, co przed chwilą usłyszałem. Skoro wszystko było okej, to… czemu się tym przejmować? Wsiedliśmy w milczeniu do mustanga, zbyt skrępowani, aby wydobyć z siebie jakąkolwiek chęć rozmowy. Mimo to, nie opuszczało mnie odczucie, że nie wszystko jest na swoim miejscu. Tak, miałem wrażenie, że o czymś zapomniałem…
____________________________________________
[1] Dosł. komórkowe opowieści. Bardzo popularne w Japonii.
[2] Autentyk, źródło: http://www.museumofhoaxes.com/hoax/weblog/permalink/frozen_urine/
[3] O ile dobrze pamiętam, chyba na Tajwanie jest wydział pornologii/pornografii na uniwerku.
[4] Tak wiem, w Japonii takich nie ma, sic!
Dzięki przygodzie z tym rozdziałem, Enji nauczyła się nowego słowa. Przyziemie. I kto powiedział, że yaoi nie może edukować i jest sieczką intelektualną...
(odkopałam z zeszytu alternatywne zakończenie poprzedniego rozdziału i tak mi się spodobało, że pozwoliłam sobie je dodać).
Enji postanowiła zabawić się w pisarczyka harlequinów i nie ukrywam, że ten rozdział (nawet bardziej niż wcześniejsze) jest pisany na wpół poważnie.
Postanowiłem tak łatwo nie dać za wygraną i kiedy tylko Reita wrócił ze swojej bogatej w emocje wycieczki do łazienki, wiedziałem już, że on tylko gra takiego playboya. W rzeczywistości był tylko dużym chłopcem z wybujałą wyobraźnią, którą w wyniku pokwitania przestał wykorzystywać do zabawy celuloidowymi dinozaurami, ale do… zabawy czymś innym, równie termoplastycznym (co zmienia kształt przy wahaniach temperatury).
Teraz ci wstyd, co? Ale wstydu ci nie brak, jak mi wchodzisz w dupę? Dobrze, giń od własnej broni.
– Wielkie V, hm – wymruczałem do siebie dostatecznie głośno, aby Erotoman-san słyszał mnie wyraźnie. – Nie sądzisz, że w tej pozycji za bardzo męczyłbyś się z przytrzymywaniem mnie? A odnośnie misjonarki – nachyliłem się, udając znudzenie lombardzisty wyceniającego kutasy na castingu do filmu „Lekcja francuskiego”. – Chcę jakąś pozycję, żebyś mógł mi łatwo robić orala, jednocześnie penetrując jakąś zabawką… Najlepiej dwuosobową.
– Teraz to wyśmiewasz… – westchnął, podnosząc się z krzesła – …a kiedy to robimy, to jest ci cholernie przyjemnie, hipokryto.
– Nie jestem hipokrytą, po prostu bronię się przed bezkarnym molestowaniem.
– Chciałem, aby nasza ostatnia noc była wyjątkowa… - posmutniał.
„Ostatnia noc” – to brzmiało jak tytuł śmiesznie amatorskiego keitai shosetsu[1] czy gazetowego preview harlequina drukowanego na ekopapierze dla gosposi domowych. Tych, które nie mają czasu na oglądanie oper mydlanych, bo siedzą w kuchniach pozbawionych dostępu do wizualnych mass mediów. No, jedynym medium jest wówczas okno i życie prywatne sąsiadów. Ewentualnie książka kucharska.
Kiedyś wyszydzałem się z ich przesytu tragicznej miłości (ich, czyli tych qusi-nowel), gdzie szczytem nieszczęścia głównego bohatera było rozstanie z kochanką. Teraz ja stałem przed możliwością zakończenia swojego – z boku patrząc żenującego – wakacyjnego romansiku. I wiecie co? Bolało tak, jak to opisują pisarczyki tym nawet nie własnym, przereklamowanym stylem. Pozwolę sobie w ramach egzemplifikacji przytoczyć fragment.
„Stałem w letnim deszczu i patrzyłem na lśniące od płaczu (albo kilku zbyt mocnych blue lagoon) oczy Gabrieli. Żałowała tego, że musimy się rozstać na zawsze, ale jeszcze bardziej żałowała, że doszło do naszego spotkania (a jeszcze bardziej będzie żałować za dziewięć miesięcy, kiedy urodzi kolejnego bękarta. Tego, którego równie frywolne losy poznamy w kolejnym tomie (34?), zupełnie jakby na rodzinie González ciążyło jakieś fatum seksoholizmu i sodomii). W tym miejscu, na Costa de Oro. W ten piękny czas, jakim był gorący czerwiec, byliśmy skazani na odczuwanie chłodu rozłąki. To była największa niesprawiedliwość tego świata (plasująca się na miejscu trzecim w światowym rankingu top10-unfair, zaraz obok śmierci Angielki spowodowanej przez zamrożoną urynę wyciekłą z nieszczelnej instalacji WC w samolocie[2]). Jak przetrwają to nieszczęście osobno, nie mając przy sobie siebie nawzajem? Skoro nieznośna wydawała się nawet odległość pocałunku… Jak mają przywyknąć do samotności? (w końcu nawet skype i cybersex kiedyś się znudzi) […]”
Niemniej jednak… Nasza ostatnia noc powinna być taka, jak w tych romansidłach będących syntezą nastoletnich, dzikich fantazji oraz babcinego filtru sentymentu i przyzwoitości. Tak, powinna być romantyczna niczym w powieściach kurzących się na kiermaszach „tania książka” (notabene romantyzm oznacza z francuskiego opowieść). Oczywiście ktoś taki, jak Rei - kto mógłby bez legitymowania się dyplomem technika-pornologa[3] zbić fortunę na byciu scenarzystą krótkometrażowych filmów neonaturalistycznych (czyt. pornosów) - nie zrobi wiele, aby spędzić ten czas wyjątkowo… Nie, inaczej. Spędzić ten czas „po ludzku”, bo znając jego pomysły (czy też nie znając, na szczęście) wyjątkowość naszego wieczoru wahałaby się pomiędzy drastycznością a sadomasochizmem.
Również wyszedłem z sypialni Akiry, z tym że nie poszedłem sobie zapalić – w tym miejscu prawie w ogóle nie czułem potrzeby kopcenia, sic! – tylko po raz kolejny urządzić sobie wycieczkę agroturystyczną, postanowiwszy zrobić coś, na co jeszcze nikt nie wpadł. Mianowicie – zająć się mapą topograficzną tej wsi.
Zastygłem w bezruchu z moim okazem high-tech znanej firmy Steva Jobsa i próbowałem przypomnieć sobie, jak właściwie ta pipidówka została nazwana. Musiałem popierniczać dobry kilometr, szukając jakiegoś ciągnika z czytelną rejestracją. I o tyle, znalezienie jakiegoś traktora na tej wsi nie było trudne – tutaj chyba na osiemnastkę każdy robił sobie prawko na ciągnik zamiast osobówkę, bo współczynnik traktorów na mieszkańca wynosił jakieś 1,6 – o tyle z czystą tablicą rejestracyjną było trudniej… Ja nie wiem, po co ten kamuflaż domowej roboty czyli błota. Przecież w promieniu pięćdziesięciu kilometrów na bank nie było żadnego fotoradaru (nie żebym zakładał, że którykolwiek traktor wyciągał więcej niż osiemdziesiątkę na godzinę). Dopiero, kiedy moje wątpliwości się rozwiały, co do tego, że nie znajduję się w Złotym Oborniku (a znajdowałem się w Murayamie czyli Górskiej Wsi, o czym dowiedziałem się wypinając tyłek do kozy, bardziej perwersyjnie niż przy niejednym fanservice), mogłem usiłować wspomagać się google maps. Dobra, spieprzam stąd jak najszybciej, bo właściciel Tej Kozy zaczął dziwnie mnie obserwować. Ostatnio dość głośna była sprawa w prasie o historii siedemnastolatka, który napastował owieczki gdzieś na Hokkaido, więc poniekąd rozumiałem, dlaczegoż to tak pilnuje swojego chowu. Przepraszam, jeśli obrzydziłem. Napastować, miałem na myśli użycie na nich pasty.
Kiedy wpisałem Murayamę w google, brutalnie przekonałem się, że według potentata internetowych map jesteśmy tylko…
道路の区間付近の任意の漢字~! (゜´Д`゜)
JAKIMIŚ KANJI OBOK KAWAŁKA DROGI~!
W dodatku jednopasmówki.
I to widocznym dopiero przy maksymalnym powiększeniu, którego nigdy nie używałem, bo sądziłem, że służy ono jako narzędzie szpiegowskie socjologów do badania życia społecznego na wybranym obszarze. Przy takim obrocie spraw, byłem zmuszony samodzielnie przetrząsnąć te kilkaset hektarów w poszukiwaniu czegoś, co chociaż odrobinkę trąciło czymś romantycznym. Bardziej romantycznym niż sławojka z wyheblowanym serduszkiem na drzwiach.[4]
Przed panicznym błądzeniem po okolicy powstrzymał mnie nie tyle zegar cyfrowy, co biologiczny, bo zwyczajnie zgłodniałem. Wróciłem więc zrezygnowany na gospodarstwo państwa (pani?) Suzuki, usiadłem na ławeczce w patio i kopałem bezradnie żwir, jak gówniarz, któremu frisbee wpadło na dach i nikt nie raczy mu go ściągnąć.
Wyglądało na to, że jesteśmy skazani na kolejną nockę na sianku (a.k.a. słomie), ewentualnie ponowne postawienie namiotów (czy to tych w spodniach, czy to tych właściwych). Potarłem swoją zdemakijażowaną twarz i spojrzałem na krajobraz rolny, znad którego wyłaniał się komin majestatycznego Fuji-sana (który pod wpływem Aoiego będzie mi się kojarzył już tylko z jednym…). I znów zebrało mi się na introspekcje, zupełnie jak poeta z okresu Heian, który czeka na natchnienie do miłosnego tanku dla swojego kochanka, będące zaproszeniem na wspólną noc… Powinienem zjeść coś jak najszybciej, bo zaczynam mieć naprawdę dziwne przemyślenia. To pewnie te ubytki w glukozie. Byłem zmuszony jednak zaczekać na Akirę, który pojechał po zakupy do miasta i obiecał wziąć coś na wynos. Pewnie miał na myśli alkohol.
Wkrótce mój mcdonaldowy catering zajechał swoim mało dostawczym mustangiem na podjazd, machając do mnie przez okno szarą torbą śniadaniową. Poczekałem, aż łaskawie do mnie przydrepcze, żeby nie marnować cennych kalorii na zbędne ruchy. I tak byłem już przeraźliwie głodny. Wolałem nie ryzykować omdleniem.
– Wziąłem ci sałatkę z sosem winegret i kawusię, kochanie – uśmiechnął się podejrzanie potulnie.
– A ciastko malinowe? – spojrzałem nań podejrzliwie, już zgadując, jakim narzędziem miał być ten niewinny uśmieszek Akiry. Zapomniał o moim ciasteczku! Drań!
– Przecież jesteś na diecie… - próbował uargumentować swoje zapominalstwo, po raz kolejny zwalając całą winę na mnie i mój metabolizm nie najchyższego już trzydziestolatka.
- Przypomnę ci to przed oralem. Wolę sobie odbić moje dwadzieścia kalorii w postaci kostki czekolady czy arbuza – ofukałem go, odbierając swoje pierwsze i ostatnie śniadanie tegoż dnia. – Znając ciebie, do tego doszedłby jakiś smakowy żel z durexa, czyli kolejne, puste kalorie.
- Ale… - Akira dawał złudzenie, że czegoś nie zrozumiał, co nie było specjalną nowością, więc pewnie dlatego go zignorowałem. – Ale… - podjął po raz kolejny zaczepkę - …ty mi nigdy nie zrobiłeś orala.
Zgromiłem go wzrokiem.
- Uczulam cię, żebyś nie miał po co przymierzać się do moich migdałków.
- Coś ty taki uszczypliwy? – zdziwił się Reita, dziwnym trafem zauważywszy moją uszczypliwość dopiero po tym, jak zadeklarowałem mu, że nie mam zamiaru w przyszłości praktykować z nim seksu doustnego. – Odnoszę wrażenie, że to ty potrzebujesz znacznie bardziej małego co-nie-co, a nie ja…
- Nie rób ze mnie seksoholika.
- Mężczyzna powinien osiągać dwa wytryski dziennie.
- Bo?
Akira westchnął, czyli już jasne było, że moje „bo…” można było uzupełnić:
a) „…bo ja tak mówię”.
b) „…bo ja tak lubię”.
c) „…bo ja tak robię”.
d) „…bo ja to wiem z własnego doświadczenia”.
- To dobre na raka prostaty.
- Tobie on nie grozi…
- Ruki… - mruknął zrezygnowanym głosem. – Co się dzieje?
Odwróciłem głowę, aby zająć się bezcukrową kawą.
- Nie mam pomysłu na… piosenkę – skłamałem po cichu i dość zgrabnie.
- Hm… - namyślił się i sięgnął mozolnie po papierosa, jakby to było jego serum pomysłodawstwa. Poczęstował mnie, więc zapaliliśmy razem. Przygryzłem miękki ustnik, ale wcale się nim nie smakując, nawet jeżeli był mentolowy. – Sam też niczego nie wydumam, ale przypominam sobie, że jak byłem dzieckiem i miałem dylemat „w co się pobawić”, to zamykałem oczy, kręciłem się dookoła i wymyślałem zabawę na podstawie pierwszego ujrzanego obiektu. W sumie to moja siostra wymyśliła ten sposób i często we dwójkę kręciliśmy się dla zabawy do takiego stanu, że potem udawaliśmy dwóch „żuli”. Słodkie czasy.
- Bardzo ambitne i w twoim stylu – zaśmiałem się w wymuszony sposób. – A mój brat nie bawił się ze mną – odparłem smutno na wspomnienie o Hideto. – Był starszy o dziewięć lat, no i sam rozumiesz…
- Wolał bawić się z panienkami niż z tobą – skwitował tonem rzecznika struktur wewnątrzrodzinnych (gabinet ds. braci) i zgasił papierosa, aby dodać sobie bardziej inteligentnej otoczki. Mój nadal się tlił bezużytecznie w powietrzu, ściśnięty między palcem wskazującym a środkowym. Nie potrafiłem palić o pustym żołądku. Kręciło mi się głowie.
- Może... I tak miał niezłe składowisko magazynów S&M pod materacem. Wątpię, żeby jego dziewczyny na to pozwalały – uśmiechnąłem się szyderczo, przypominając sobie, że nie tylko ja byłem porażką dydaktyczną moich starszych.
- Ja też mam składowisko pisemek pod materacem i w niczym to nie przeszkadza, aby...
- Przywiozłeś pisemka ze sobą?
Udał najwyraźniej, że tego nie usłyszał. Pewnie miał jeszcze stare z młodości. To prawie vintage porno, no proszę. Nie wiedziałem, że lubuje się w retro.
- No nic, będę uciekał, żeby się spakować. A ty kontempluj dalej nad „istotą gejostwa” – pomachał mi ręką na pożegnanie niczym postać z weneckiej widokówki „arrivederci!”. Mógł mówić, co chciał, ale ja wiedziałem swoje. Spakuje go mamusia, w przerwie między krochmaleniem mu upranej bielizny a preparowaniem prowiantu na, a jakże męczącą drogę powrotną – luksusowym mustangiem (wersja amerykańska, eksportowa~!). Podczas gdy on będzie nadzorował przebieg maminych prac przez pryzmat kineskopu odbiornika telewizyjnego (tudzież znanego jako zwykłe, poczciwe terebi). Mój Apollo (bo muzą się go nazwać nie da) ulotnił się, najwidoczniej nie zdając sobie sprawy, że te dwie godzinki świętego spokoju zaowocują resztą życia w okrutnej katordze pod okiem dyktatury Abigaile w muzycznych kamieniołomach (darmowe warsztaty w szkołach muzycznych dla głuchoniemych?)… Niezadowolony, rozczarowany promotor pod skrzydłami wytwórni-giganta jest jeszcze do zniesienia i pokornego przemilczenia. Za to nic nie jest w stanie powstrzymać gniewu niezaspokojonej yaoistki. Nic.
ナッシング
NOTHING~
Starałem się nie namyślać zbyt długo, jakie tortury medialne zastosuje na nas Abigaile, kiedy już wszystko wyjdzie na jaw. To, że wcale nie wyjechałem w podróż służbową, aby zbierać z moim „asystentem” materiały do skandalizującego projektu o kryptonimie GAY (Gazette’s Amazing Yaoi). Może każe tak posiatkować nasz nowy komentarz do krążka TOXIC specom od montażu, że z kompilacji będzie wynikało, iż jestem gejem z rodziny o tradycjach homoseksualnych niczym z Soho, miałem dwóch ojców, niezliczoną ilość „wujków-chujków”, edukowałem się w żeńskim ASP na wydziale naturalizmu erotycznego… Ta przeraźliwa, różowa przyszłość (o jakże szkoda, że chociażby nie czarna) zmusiła mnie do ostateczności. Co rozumiem poprzez „ostateczność”? Wstyd mi się do tego przyznawać, ale… Posłuchałem się pomysłu autorstwa Akiry. Tak idiotycznego i absurdalnego.
Postąpiłem według podanych instrukcji Reity wzdychającego do czasów dzieciństwa (które w jego przypadku, będą trwały chyba do emerytury). Stanąłem na środku placu, okręciłem się kilkukrotnie z zamkniętymi oczami, a kiedy przystanąłem, uwagę skoncentrowałem na pierwszym elemencie mojego krajobrazu krótkowidza.
I w tym niekompozycyjnym miejscu chcę umieścić special thanks to Reita’s sister. W bardzo nieświadomy sposób uratowała właśnie cztery tyłki (nie licząc mojego, którego strzeżenie należy do jej braciszka) od przeraźliwych konsekwencji. Mam tylko nadzieję, że nie swoim własnym kosztem, bo coś mi mówi, że nie ma niczego takiego, jak zabiegi rehabilitacyjne odbytu czy chociaż rekonstrukcyjne (a mówili, że chirurgia „tak poszła do przodu”). Poza tym w gipsie na obręczy barkowej wyglądałbym doprawdy mało szykownie, nawet jeżeli ostatnio powstały takie wynalazki jak glitterowy gips ortopedyczny.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Teraz trzeba było tylko działać…
*
- Ruki, gdzie mnie prowadzisz? – zapytał naiwnie Akira, licząc, że skoro mu nie powiedziałem za pierwszym razem, to powiem mu za dziesiątym… Prowadziłem mojego zamaskowanego podwójnie basistę za rękę w nieznanym kierunku. To znaczy, nieznanym kierunkiem – dla osoby z zawiązanymi oczami – jest jakikolwiek obrany. Zaś Akira, przeciwnie do przeciętnego, statystycznego osobnika z opaską na oczach, był święcie przekonany, że wlekę go do łóżka.
- Poczekaj jeszcze chwilę – uspokajałem go, wprowadzając do środka obiektu - mam nadzieję – niemonitorowanego.
- To już tutaj? – upewnił się, kiedy przystanęliśmy. Wewnątrz było głucho. Nie było słychać ani jednego szmeru.
- Tak… - odparłem zdawkowo, wspinając się na palce, żeby ściągnąć jego opaskę. Nadal ogarniała mnie niepewność pomieszana z podekscytowaniem. Akira zamrugał kilkukrotnie, przyzwyczajając oczy do kształtów obramowanych jasnym, miękkim konturem księżycowych refleksów.
- Jesteśmy w… szklarni? – zapytał zaskoczony i przerażony jednocześnie, od razu gasząc mój zapał.
- Chciałem pokazać ci… jak wygląda romantyczny seks. Um… A-ale jeśli ci się nie podoba, możemy przenieść się na łóżko… - wycofywałem się ostrożnie z własnej propozycji. – Tylko to udało mi się znaleźć.
Akira otaksował z wolna przeszklone atrium pełne cudownych, soczystych zapachów. Nocne, naturalne światło nadawało naszym postaciom zgoła półwidoczny wygląd. Moglibyśmy patrzeć na siebie nago, ale jednocześnie nie łamać bariery intymności. Mężczyzna sięgnął ręką do najbliższego krzaku i zerwał z niego kielich czerwonej róży. To, że otaczała nas przyroda, przyprawiało nas – a przynajmniej mnie – o uczucie parności. Atmosfera była tu ciężka, lepka, wilgotna, idealna do kochania się.
- Mamy to robić w krzaczkach? – zażartował, próbując się przekonać do mojego pomysłu. – Szalona propozycja. Podoba mi się, ale… Boję się, że ktoś z zewnątrz zobaczy mojego ptaszka i się przestraszy.
- No teraz to sobie schlebiasz. Masz statystycznego penisa – obruszyłem się ostentacyjnie. – Twoja mama widziała niejednego. Nie ma czego się bać. Włochaty też nie jest...
- Mojego widziała, kiedy byłem mały! To było jakieś dwadzieścia dwa lata temu.
- Aki… Ciii! Psujesz atmosferę – poprosiłem szeptem, próbując go uciszyć. Położyłem ręce na jego torsie, wyczuwając słaby puls pod koszulką. Delikatne drgnięcia uderzające w wewnętrzną część mojej dłoni zsynchronizowały się z moim tętnem. Oddechy cicho przemieszczały się między nami, mieszając się z letnim powietrzem. Tworzyły wysokie ciśnienie napierające na nasze lędźwie, tym samym nasze lędźwie napierały na siebie. W ich ślad poszły dłonie oraz palce, zaciskające się mięśnie i ścięgna, skóra a na niej stojące, przeźroczyste włoski, usta i wysuwające z nich pulsujące języki, a także…
- Mmh... – mruknąłem, czując jak na mój język napływa smak jego ciepłej śliny. Wciągnąłem ją w swoje usta i przełknąłem chętnie. Chciałem więcej. Dawno nie czułem, abym tak mocno pragnął wymieszać się z kimś swoim smakiem. Z drugiej strony, nie chciałem go brać do ust, co niewerbalnie zrozumiał, bo przestał zajmować się swoim rozporkiem, który przykrywał jego rozpoczynającą się i kończącą pod nim erekcję. Chciałem ją ponownie zobaczyć, ale w tym czasie Akira odwrócił mnie do siebie tyłem.
- Ach, już? Tak szybko? – zapytałem zawiedziony, spoglądając wyzywająco przez ramię na krok swojego partnera. Stanąłem w wulgarnym, wyuzdanym rozkroku i rozchyliłem wargi, dając do zrozumienia, aby je całował. Akira rozsunął moje usta językiem, a dłonią manewrującą w moich spodniach rozsunął mi pośladki, wkładając płytko palec w zaciśnięty otworek.
- Zaraz będę twardy – wyjaśnił mi swój pośpiech wszystko-zawsze-tłumaczącą erekcją.
- Możesz szybko twardnieć, bylebyś szybko nie dochodził – ostrzegłem go, kąsając po muskularnej szyi w okolicach karku. Językiem połechtałem cienkie kosmki włosów na wystającym kręgu.
- Ruki-chan – spojrzał mi głęboko w oczy, ocierając się koniuszkami warg o moje włosy. – Romantycznie. Pokaż mi, że można uprawiać seks romantycznie…
- J-już jesteś gotowy? - zapytałem zaskoczony szybkim obrotem spraw (jak i samego siebie). Przesunąłem dłonią nieśmiało w tył, wodząc w ciemności i na oślep, aby odnaleźć jego gładką, ciepłą...
- Szukasz go? - zapytał figlarnie, łapiąc moją dłoń i splatając z nią nasze gorące palce. Poczułem jego podniesiony puls, ale obniżony, zrelaksowany oddech. Nigdzie jednak nie było tego znaczącego namacalnego dowodu podniecenia.
- Nie – zaprzeczyłem krótko. - Szukam ciebie i...
- I? - podchwycił moją niepewność swoją niepewnością, która gdzieś czaiła się w jego niskim, wibrującym głosie. Uniosłem głowę odnajdując twarz Akiry w tej szarawej półciemności. Chciałoby się romantycznie rzec – w penumbrze.
- ...i twojej miłości – spuściłem wzrok na klatkę piersiową mojego mężczyzny, jakby chcąc zobaczyć pulsowanie jego serca przez cienką tkaninę.
- Oh… Ruki… - Akira również spojrzał niżej w bliżej nieopisany punkt, który nie był ani czubkiem moich palców, creepersów czy nawet płytą chodnikową. Zdawał się patrzeć gdzieś w obraz swojej wyobraźni projektowany tuż przed jego oczami. Może mój nagi tyłek? A może moje wyszminkowane usta...?
- Aki, kochaj mnie – to była moja ostateczna gwarancja gotowości do naszego stosunku. Stosunek. To takie trafne słowo, które może oznaczać zależność, zachowanie bądź zespolenie. Byłem gotowy na wszystkie trzy wymiary s t o s u n k u. I na każdy inny dodatkowy. Byleby już mnie kochał. Mocno...
Nasze półnagie ciała, w budującej intymność ciemności, dotykały się zaciekawione, który sposób doprowadzi je do przyjemności. Akira, rzecz jasna, dominował, ale i tak sprawiałem, że drżał, muskając jego piersi, kiedy zdjął koszulkę.
- Jesteś taki drobny – szepnął cicho, ale euforycznie Rei i bynajmniej nie z nieśmiałości.
Oto jak wygląda zależność naszych ciał: jestem niski; niższy od Akiry. Kiedy leży na mnie albo ja na nim wydaje mi się ogromny, jednak nigdy mu tego nie powiem. Mimo wszystko to przyjemne, kiedy pokrywa mnie swoim ciałem. Czuję się wtedy bezpiecznie. Jestem też od niego bledszy, co automatycznie oznacza, że on jest tym ciemniejszym. Uwielbiam jego śniadą skórę, usianą drobnymi znamionami piękna. Akira ma słoneczną, letnią urodę, która dodaje mu czaru. Jeśli miałby się pudrować, używałby któregoś z odcieni o nazwie natural glow, sunhaze bądź tea rose.
Nasze usta również były innego kształtu. Czasem bałem się, że nie odpowiada mu to, jak go całuję. Starałem się robić to delikatnie, kobieco, pozwolić mu się wykazać, kiedy wsuwał swój język i masował nim moje wnętrze. Często wówczas czułem, jak jego żyły pulsują na szyi. Chyba go to podniecało, że nade mną dominuje. Że dominuje nad drugim mężczyzną, który naturalnie został stworzony do rządzenia.
- A Ty jesteś... spory... - szepnąłem nieśmiało i zwiesiłem głowę, czując jak cały pąsowieję, aż po czubki uszu. - Dlatego, chcę cię poczuć w sobie. Teraz.
Po jego twarzy widziałem, że nie zamierza odwlekać swojego zadania. Zmrużyłem powieki, czekając na to dziwne uczucie, do którego nie przywykłem, kiedy we mnie wchodził. Kilka prób. Najpierw palce, subtelne ruchy. Potem półokrągła główka. To nie było już tak subtelne, więc zacząłem skrobać paznokciami szybę.
Zrobił to. Przekroczył moją barierę bólu i powoli parł do przodu. Syknąłem i spojrzałem na niego przez ramię, chcąc zapamiętać tą miłosną scenę Zachować ją w swoim sercu czy pamięci, jako wspomnienie do odgrzewania w samotne, melancholijne noce. Jako mentalny kocyk na melancholijne dni. Oczy Akiry miały nieobecny wyraz i nieokreślony kolor. Spoglądał skoncentrowany w niebo, a jego czarne tęczówki odbijały światło gwiazd, stapiając się z nocą. Westchnął głośno i zadrżał dwa razy. Raz delikatnie, a raz mocniej. Wzniosłem swój wzrok w ten sam punkt nad nami. Świetliste konstelacje zaczęły wirować przed moimi oczami, a ich delikatne światło pulsowało i migotało.
Moją uwagę ściągnął na ziemię (czy przyziemię, od „przyziemności”) ból w okolicy okrężnicy. Zaciskał na moim biodrze swoją dużą dłonią i szarpał za nie panicznie. Mimowolnie zwróciłem moje oczy na niego. Miał wymowny grymas na twarzy, najwyraźniej hamował swoje żądze.
- Aki… - zawołałem go. Spojrzał na mnie ostro i przeszywająco. Starał się. Starał się, aby było czule, ale… - Romantyczny seks nie opiera się na powolnym tempie - wytłumaczyłem mu, a on jeszcze mocniej wbił mi palce w skórę. - Nie musisz się hamować… - mruknąłem, łapiąc za jego sztywny nadgarstek. Pochwyciłem w moją dłoń jego policzek i pogłaskałem czule, kiedy zaczął wchodzić mocniej. - Przyspiesz – westchnąłem. Nie czekałem długo na jego reakcję.
Poluzował uścisk na moim ciele i powoli. Przyspieszał jednostajnie. Stopniowo. Jęknąłem przeciągle, aby okazać mu że jest mi dobrze. Coraz lepiej. Że sprawia mi większą przyjemność. Mój ciężki i wciąż przyspieszający oddech osadzał się na szybie tworząc mglistą powłoczkę skroplonej pary.
- Takanori… - szepnął moje prawdziwe imię. Zawsze je szeptał, kiedy we mnie był. Przyciągnąłem go do siebie i złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Nieporadnie odnaleźliśmy po omacku nasze wargi, wymijając się podczas frykcyjnych ruchów naszych ciał. Mimo to całowaliśmy się z pożądaniem. Pasją jaka między nami narosła. O ile można pożądać się jeszcze bardziej...
- A-Akira... - przygryzłem wargi, ale to nic nie dało. Drążył mnie, a ja zacząłem stękać, bo penetracja dobiegała końca. Był przy moim delikatnym dnie. - Czuję cię tam... - zaciskaliśmy mocniej palce na szybie, która trzęsła się razem z nami. Jakby z rozkoszy. Na pewno. Nie mogła czuć nic innego niż my. Nic nie mogło. Ból nie istnieje...
- Patrz na nas Ruki – wolną ręką uniósł mój podbródek w stronę szyby, która w ciemności zamieniło się w półprzejrzyste lustro, odbijające nasze półnagie ciała. Wspaniały tors Akiry... - Patrz na nas. Tak właśnie się kochamy...
- Nie mogę – zmrużyłem powieki, które zaczęły drżeć od przyjemności, która uderzała mi do głowy. - Widzę tylko mgłę... I twoje dłonie. Przyspiesz! - szepnąłem. Ta pozycja mi nie odpowiadała. Pod wpływem dzikiego impulsu wyrwałem się mu tylko po to, aby obrócić w jego stronę i wskoczyć na jego biodra. Owinąć je swoimi spoconymi udami i ścisnąć. Również był śliski z wysiłku. Akirze nie trzeba było nic mówić, zrozumiał. Przycisnął mnie do oszklonej ściany szklarni i kochaliśmy się dalej. Sapałem. Targałem jego blond włosy, wzdychając ponad jego głową. Przyciskałem jego twarz do swojej piersi, obejmując obiema otwartymi dłońmi. Moje serce łopotało jak ptasie skrzydła. Chyba zaraz odfrunie. Razem ze mną. Akira dociskał swoją miednicę w moje miękkie podbrzusze. Ruchy stały się krótkie i urwane, bo uda mu dygotały. Już rozumiałem.
Uniosłem biodra. I wzrok. I całe swoje ciało. Wyżej. Czarne niebo. Gwiaździste. Gwiazdy. Chyba spadające. Komety. Księżyc. Wirujące chmury. Wzlatuję. Dochodzę. Już jestem. Tam. Tutaj. Wszędzie. Jak mi przyjemnie. Kocham cię. Kocham. Nie ma nic poza tym. I nie chcę, żeby było...
*
Mógłbym dołączyć jeszcze wiele słów, zdań, sentencji, poematów, nowel, opisów, neologizmów, ilustracji, psalmów […] jak się wówczas czułem. Mógłbym, ale patrząc na to realnie było to nie do opisania, więc podarowałem sobie zdzieranie pióra, a wam zdzieranie wolnego czasu. Takich słów jeszcze nie wymyślono. Na szczęście, bo wówczas wystarczyłoby przeczytać książkę, aby przeżyć to samo, z tą samą intensywnością. Tak, wiem. Włączył mi się tryb wieszcza. Dla odmiany aktywuję znowu tryb niepoważnej, zakochanej nastolatki.
Ten seks (och, jakimże ja jestem męskim chamem, że mówię „seks” zamiast „noc”) zmienił wszystko. O ile poprzednie stosunki można było jakoś zbagatelizować i usprawiedliwić (było ciemno, był alkohol, był celibat…), o tyle wczorajszy…
Jestem nieodwracalnie zakochany w Akirze. I słowo (Imię? Nazwa?) „Akira” jest tutaj ogromnym skrótem myślowym, w którym zamyka się jego charakter, ciało, wady i zalety, to jak mnie dotyka i jak odpowiada na mój dotyk oraz to jak… Sami rozumiecie. To jak jest moim mężczyzną o imieniu Akira. Nic dodać, nic ująć. Nawet nie chciałbym mu nic dodawać, ani ujmować.
#恋にクソ。
#InLoveShit。
Jak bardzo chciałbym móc przedłużać nasz weekend swoim wywodem, to nie jestem w stanie zatrzymać czasu zbliżającego nas do wyjazdu. Wręcz mam wrażenie, że paplając irytuję Dziadzia Czas, który słysząc moje słowa, zaczyna spieprzać sprintem. Homofob.
- Ruki, spakowałem już walizki – oznajmił głosem już nie tragarza, jak na początku naszych wakacji, lecz usłużnego kochanka. Rozpromieniłem się, chociaż rozpromieniony chodziłem cały dzień. Musiałem teraz wyglądać już nie jak Słońce, ale supernowa. No trudno, niech ludzie wiedzą, że eksploduję szczęściem ♡
- Dobrze, wezmę jeszcze tylko Korona do torby i możemy się pożegnać z twoją mamą.
Z moją teściową in spe – dodałem w myślach, pomagając swojemu maleństwu wdrapać się do wnętrza różowego, psiego nosidełka. A może becika? Nie znam się na dziecięcym asortymencie, nie mam nawet bratanków. Zarzuciłem na ramię torbę w a jakże aluzyjnym kolorze lukrowego różu i zeszedłem po schodach do salonu, gdzie już czekała Pani Suzuki. Dałbym głowę, że ubrała się znacznie bardziej elegancko i odświętnie niż w ostatnich dniach, w dodatku na stole leżały rozłożone miski i półmiski z jedzeniem. Kolacja pożegnalna? To takie miłe…
Żeby zachować bon ton i nie robić Wam apetytu, bo to już pora obiadokolacji (czyli ta najgorsza strefa w której człowiek zastanawia się czy już jest głodny, czy jeszcze niespecjalnie), przejdę do ckliwego pożegnania jedynego syna, z jedyną matką.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że ten mój mały chłopiec wyrośnie na kogoś takiego! – to był wstęp najpewniej do rozwlekłej maminej wiązanki zdrobnień i pieszczotliwości, więc podparłem się o framugę, spuszczając na poły pokorny, a na poły zniecierpliwiony wzrok.
- Hah, na gwiazdę rocka? Ja też nie mogłem w to…
- Nie, nie! Z tym już się pogodziłam – uśmiechnęła się jowialnie, a zarazem sugestywnie i spojrzała – o zgrozo! – na mnie. Buddom winnego… - Miałam na myśli to, że w końcu sobie kogoś znalazłeś.
Nasze miny musiałby być arcywymowne. Nie da się oszukać mikroekspresji, które wychwyci każda mama. Ona już wiedziała…
- N-nie wiem o czym ty… mówisz - Akira zaczął się jąkać ze zdenerwowania w swój typowy sposób. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Niestety nie mogłem. W domu była podłoga, w dodatku drewniana.
- No jak to? Znalazłeś sobie bardzo… ładnego chłopaka – chwilę ważyła swoje słowa, chcąc ocenić, czy przymiotnik „ładny” nie jest ubliżający gejowi. Postanowiła zostawić swoją wypowiedź nietkniętą, nawet jeżeli było to faux pas.
- Mamo, Ruki nie jest moim chłopakiem!
- Och, naprawdę? Czyli te… prezerwatywy w koszu to… Nie wiem, może jestem już wiekowa i staroświecka, ale… robisz „ręczne pranie” w zabezpieczeniu?
I nagle moją Supernową dobrego humoru przysłoniły ciężkie, wodorowe chmury. Czy z czego tam w kosmosie są chmury… Mgławice? Whatever, bo właśnie przeżywam swój pierwszy w życiu coming out!
- Mamo, nie mówi się już „pranie ręczne”! I… i… jakie prezerwatywy? To dla…
- Nie proszę, nie tłumacz się już – poklepała go po ramieniu z czułością. – Wolę myśleć swoje. Zdążyłam polubić Takanoriego-kuna. Mogę mieć jednego syna więcej, jeśli tylko jest taki ułożony – obdarzyła mnie swoim serdecznym uśmiechem. Ukłoniłem się, bynajmniej nie z grzeczności. Po prostu chciałem gdzieś podziać swój rozbiegany wzrok. – Po prostu segregowałam śmieci i nawinęło mi się nieco „brudków”. To wszystko. Nie mam zamiaru cię przecież inwigilować, synku. Już nie zawstydzaj Takanoriego. Nie ma czego roztrząsać.
Moje prywatne pożegnanie z panią Suzuki odbyło się… Nawet nie wiem jak, bo byłem tak bardzo wmurowany ze wstydu, że nie skupiałem się na tym co robię. Mina Akiry jednak nie wskazywała na to, że zrobiłem coś nietaktownego, więc pozwoliłem pozostać temu w niepamięci. Podobnie chciałem zrobić z tym, co przed chwilą usłyszałem. Skoro wszystko było okej, to… czemu się tym przejmować? Wsiedliśmy w milczeniu do mustanga, zbyt skrępowani, aby wydobyć z siebie jakąkolwiek chęć rozmowy. Mimo to, nie opuszczało mnie odczucie, że nie wszystko jest na swoim miejscu. Tak, miałem wrażenie, że o czymś zapomniałem…
エンド
THE END ఠ_ఠ
____________________________________________
[1] Dosł. komórkowe opowieści. Bardzo popularne w Japonii.
[2] Autentyk, źródło: http://www.museumofhoaxes.com/hoax/weblog/permalink/frozen_urine/
[3] O ile dobrze pamiętam, chyba na Tajwanie jest wydział pornologii/pornografii na uniwerku.
[4] Tak wiem, w Japonii takich nie ma, sic!
Kocham tego bloga, a to opowiadanie jest magiczne! Chcę kontynuację *błaga na kolanach* i to jak najszybciej!!!!
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że w październiku pojawi się kontynuacja, bo na wtedy planuję skończyć pisać c;.
UsuńA dziękujemy <3 /Enji
YUURI ZNOWU W INTERNETACH!
OdpowiedzUsuńDodane akurat wtedy, kiedy jestem odłączona od laptopa (Yuuriko posiada wybitny talent do psucia... wszystkiego). Pisałam wtedy komentarz z telefonu, ale się najwyraźniej się nie dodał. Ratuję.
Dobra, czytałam to w nocy, na telefonie ze słabym wyświetlaczem o suchych soczewkach. Poświęcenie.
Blondynka była cudowna. Wiele razy śmiałam się, wzruszałam, płakałam (Yuuri potrafi), skakałam, byłam wściekła itd. itd. Nic do powiedzenia jak tyko ''kocham was'' i z rykiem lecieć do Cherry Xmas krzycząc ''NIEEE JA NIE CHCĘ KOŃCA!!!''. Nadal nie wierzę, że to już się skończyło, no i, że cokolwiek jest dokończone xD
Nie mogłam przez to zasnąć (zamach na moją edukację!). Cały czas dudniło mi w głowie ''Jestem nieodwracalnie zakochany w Akirze''.
Dziękuję wam za to cudo, naprawdę <3
Brakowało nam Cię. Jakoś tak pusto było... ;_;
UsuńNiepokoiłyśmy się, że tak zamilknęłaś~
Nie ma za co, to dla nasz przyjemność i liczymy że drug epizod zostanie przyjęty równie entuzjastycznie (^-^ ) /Enji
och nareszcie... Enji nawet nie wiesz jak długo czekałam na ten rozdział, oczywiście jest boski, jak całe te opowiadanie, to jest moje ulubione :) Piszesz fantastycznie i już nie mogę się doczekać innych twoich opowiadań równie wspaniałych jak to... A jak na razie czekam jeszcze tylko na "Haiku na wachlarzu" i będę przeszczęśliwa :D A więc Enji życzę ci dużo dużo weny na takie opowiadania, miło się je czyta :)Za kontynuację tego też bym się nie pogniewała bo ten koniec to za wcześnie, ja chcę jeszcze :)
OdpowiedzUsuńAhiru-chan z RB :)
PS: już nie będę nękać cię na gg :)
Przepraszam, bo obiecałam jeszcze Wachlarz, ale nie chciałam pisać niczego na siłę. To nie jest dobre, w żadnym wypadku. Do pewnych tematów i kwestii trzeba dojrzeć.
UsuńOczywiście, że będzie kontynuacja. Postaram się ją jak najszybciej napisać :3.
Nie musisz, nie przeszkadza mi to. Pisz, jeśli potrzebujesz (*´・v・) /Enji
Na początek powiem, że wielbie tego bloga. Napawdę muszę zacząć w końcu komentować opowiadania. Strasznie podoba mi się cała seria. Uwielbiam sposób w jaki piszecie. Po prostu czysta perfekcja, że tak się wyraże. Aż żal ptrzeć na własne opowiadania XD Na koniec życzę dużo weny iozekuje na inne opowiadanie ^_^
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona waszymi opowiadaniami *-* .
OdpowiedzUsuńI czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ^ o ^ .
Awwww.... *.* Tylko słodkości w jednym opku. Ciekawe o czym zapomniał. O piosence? O chłopakach? Co sobie pomyślą?
OdpowiedzUsuń