czwartek, 23 stycznia 2014

BwO - Hipnotyzer - I

* seria: Blondynka w Opałach,
* epizod: Hipnotyzer, (kontynuacja "Sex and the Country")
* autor: Enji,
* beta: Enji,
* gatunek: komedia romantyczna,
* ostrzeżenia: sex, perypetie, ezoteryka, szarlataneria

 A oto obiecany preview nowego epizodu serii "Blondynka w Opałach". Chyba należy się kilka słów wyjaśnień, żeby nie pozostawić czytelników z tak zwanym efektem "mindfucka". Zobrazuję na przykładzie mangi Death Note, w jaki sposób dzieli się ten specyficzny fanfick. Seria nazywa się Blondynka w Opałach (tak jak seria, nazywa się Death Note). Poszczególne epizody mają osobne nazwy (podobnie jak tomy DN). Ten na wsi, który dobiegł końca to "Sex and the Country" (każdy tom DN ma również osobną nazwę, np. Pustka). Każdy epizod (jak i tom) dzieli się na rozdziały, które również mają nazwy. W "Hipnotyzerze" zrezygnowałam z tego, jako że stwierdziłam, że ten epizod będzie wyjątkowo krótki.

Uff, zmachałam się. Mam nadzieję, że już rozumiecie, bo pamiętam, że za czasów tworzenia na Rotting Beauty, sporo osób miało problem ze zrozumieniem, dlaczego "Blondynka w Opałach" ma dwa tytuły. 

Nie zwlekając: bon appetit! 



Z okazji osiemnastych urodzin Allisven (pssst nieaktualne jakby coś!) z moralizatorskim bonusem pod tytułem: jak wyrobić sobie markę i nie powtórzyć fenomenu tak zwanej „jedynki”.
Zapraszam na reitukowe afterparty~


DOWNLOAD E-REITUKI:
















Znowu wyrwałem się ze snu wcześnie rano, obudzony czymkolwiek, co można było oskarżyć za zbyt głośne. Klimatyzatorem, przejeżdżającym rowerem, tupotem krótkich, muszych odnóżek po pościeli... Zostałem zdzielony po nerkach tym nieprzyjemnym, chłodnym odczuciem, że zapomniało się czegoś ważnego.

Wciągnąłem – tak, wciągnąłem – z mozołem okulary na nos i podźwignąłem zbyt ciężkiego iPhone’a jak na moje poranne predyspozycje kulturystyczne. Kilka ruchów po ekranie wystarczyło, aby stwierdzić, że jest już poniedziałek. Poniedziałek czyli dzień po weekendzie, a innymi słowy: dzień powszedni, pracujący. Więcej do nieszczęścia nie było mi potrzeba. Ukryłem twarz w dłoniach i zapłakałem rzewnie. Po porannej pobudce zawsze myślałem szczątkowo, pojedynczymi częściami. Toteż w mojej głowie pojawił się warkocz przyczynowo-skutkowy: praca > biuro > brak wolnego > nowy projekt > brak pomysłu > promotor > Abigaile > brak życia.
Zamiast pełnego, zbitego w zdania zapisku: Dzisiaj muszę udać się do pracy w biurze, co definitywnie oznacza koniec urlopu i brak czasu wolnego. Zbliża się nowy projekt, a ja utknąłem w fazie totalnego bezpomysłowia. Czeka mnie kolejna runda z promotorką – Abigaile Takahashi – która tym razem może zakończyć się śmiercionośnie dla głównego pomysłodawcy the GazettE.

Westchnąłem i w tym momencie odczułem dotkliwie brak dwóch składników w powietrzu. Po pierwsze, tytoniu, więc sięgnąłem monotonnie po papierosy, zapalając na modłę nałogowca – czyli odruchowo, na oślep. Po drugie, zapachu drugiego znajomego mężczyzny... Zarumieniłem się i ścisnąłem mocniej filtr w ustniku. Po raz pierwszy od kilku dni spałem samotnie w łóżku i musiałem  przyznać, że brak tego kołdrokrada działał na mnie melancholijnie. Zapach ciała Akiry był przyjemny dla mojego noska. Przepraszam, brakło autoironii. Dla mojego nochala, którego nienawidzę i który korektoruję rozświetlaczem w strefie T i transparentnym pudrem korygującym. A jeśli się da to także Photoshopem CS6™.

Zgasiłem peta, który z papierosa skurczył się do rozmiarów papieroska. Przytknąłem w zadumie palec wskazujący do czubka swojego nochala. Właściwie kwestia moja i Akiry nie doczekała się jeszcze swojego finału. Wciąż tkwiliśmy zawieszeni gdzieś między etapami przyjaciół a partnerów. Czy raczej pary, bo gdyby się sprzeczać, moglibyśmy uchodzić za partnerów seksualnych. Sex-przyjaciół. Wzdrygnąłem się na samą myśl o absurdalności tego modnego ostatnio w social mediach neologizmu. Albo oksymoronu?

Sefū. Przyjaciel od seksu, dymanka, bzykanka, figo fago, trele morele, bara-bara, kotłowanka, pierdolonka, małego numerku (swoją drogą, nie wiem, czemu tak się mówi, bo jedynym numerem seksualnym w całej kamasutrze w mojej smartfonowej appce było 69). Nie chciałem być lalką erotyczną w wersji turystycznej, idealną do zabrania na wakacje (zero nadmuchiwania, zero zajmowania miejsca przez pompkę, zero dziwnych spojrzeń ewentualnych sublokatorów). Chciałem być jego... ścisnąłem mocniej pościel w swoich palcach, aż się pomięła i opatuliłem się nią mocniej. W jednej chwili nabrałem ochoty na dwulitrowe wiadro trójsmakowych lodów, puchate kapcie, mój ulubiony serial z Hanzawą, paczkę świeżych, miękkich mentoli i ciepłe ramiona Akiry. Trójsmakowych? A co się będę! Pina colada albo mojito.

 - Och, Kolon, chodź do tatusia – wyciągnąłem ręce po swojego pupilka i złapałem za jego puszysty brzuszek, przyciągając do siebie. Chihuahua chyba nie miała ochoty na pieszczoty, bo zacząła wierzgać łapkami w powietrzu. - Cieszysz się, że śpisz w końcu w swoim łóżeczku z papą Takusiem? - czochrałem go od spodu, oczywiście dostając małpiego rozumu na widok swojego pieska, który zadowolony merda ogonkiem i macha złączonymi stópkami. Może oszczędzę sobie zbędną retardację[1], bogatą w blblblblbl i zabawy Pan&Pupil, i przejdę do dalszego paragrafu, gdzie mamy przyjemność dowiedzieć się, że…

 - O kurwa, Abigaile mnie zabije! – wydarłem się wniebogłosy, że aż – wstyd powiedzieć – ale Koron puścił bączka ze strachu i uciekł pod kołdrę, zaczynając się trząść. Czym ta pani Suzuki cię karmiła w tej Murayamie… Mimo wszystko wolałem, żeby moja (kaszel) teściowa tuczyła specjałami psa zamiast mnie. Nieważne. Miałem teraz dylemat znacznie wyższej wagi niż moja tusza.

[ 私は歌を忘れてしまった。]
ZAPOMNIAŁEM O PIOSENCE (Д)

Gej-piosence. Piosence o homoseksualistach. Tak zwanej w żargonie yaoistek: boys’ love. Nie mam czym nakarmić tej wygłodniałej bestii…

Nie miałem pojęcia, za co powinienem złapać w pierwszej kolejności:
1)         iPhone’a – ażeby zatelefonować do jakiejś firmy ochroniarskiej mającej w ofercie snajperów.
2)         Papierosy – ażeby dokonać wiadomej czynności dotlenienia się.
3)         Moleskine’a[2]– ażeby napisać jakikolwiek tekst piosenki wedle reguły dadaistów (pisać pierwsze-lepsze, co ci wpadnie do głowy, bo przecież poezja nie powinna być skażona wpojoną kulturą i tradycją); ewentualnie aby spisać ostatnią wolę.
4)         Budzik – (inaczej: patrz, punkt 1.) bo zaczął dzwonić irytującym mnie noise industrialem[3].

Wyłączyłem budzik i wyskoczyłem z łóżka. Wbrew swojej drodze eliminacji i tak złapałem za coś zupełnie nieprzewidzianego – skrawek dywanu, bo wykonałem tak energicznego susa, że prawie wylądowałem na amortyzacji stworzonej przez nos i okulary na nim. Ale do rzeczy – ogarnijmy się. Wrócę do narracji za jakieś półgodziny (jeśli Buddowie pozwolą).

[ 30 ]
PÓŁGODZINY

Myślałem, że to rekord punktualności, gdy tymczasem On już tam był. Palił przed wejściem z opuszczoną ekshibicjonistycznie sājikarumasuku[4] z zewnętrznych części układu oddechowego. Najwidoczniej nie był tu po raz pierwszy tego ranka, bo wyglądał na znudzonego czekaniem, brakiem telewizora przed biurem (który służył mu za życiowego przewodnika, Terebi-sempai) oraz własnym nałogiem, który pomimo dwóch prób rzucenia, nadal kultywował. Prawdopodobnie przez własną, skazującą go na chroniczną nudę, punktualność.

Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się ciepło przez złączone i zaciśnięte w tytoniowej chuci wargi. Wypuścił z siebie szary dymek, a wraz z nim powitanie:
 - Witaj Maleństwo. Widzę, że nie spałeś dobrze – spostrzegł, tajemniczo mi się przyglądając. Dotknąłem odruchowo swoich policzków, jakby chcąc sprawdzić, czy faktycznie są zapadłe. Ewentualnie przyrumienione. Ile razy jeszcze się na to nabiorę…
 - Dlaczego tak sądzisz?
 - Pierwsza noc beze mnie brzmi fatalnie nawet z nazwy – ściszył głos, aby przechodzący obok salarymanowie czasem nie podsłuchali tak bardzo queerowych[5] wyznań. – Poza tym, jeśli nie zasypiasz do roboty, to może oznaczać tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, spałeś w biurze. Po drugie, nie spałeś wcale…

Nasze spojrzenia spotkały się w powietrzu. Poczułem iskry rozpylające się po wszystkich moich kościach niczym efekt domina. Przypomniałem sobie jak ostatniej wspólnej nocy spaliśmy nago. Leżeliśmy najpierw po półbożemu w bieliźnie, smagając palcami wstydliwie swoje górne sfery. A wtedy Akira wstał z łóżka. Nie widziałem dobrze w ciemności, a w zasadzie moja krótkowzroczność wymuszała na mnie kurzą ślepotę, ale słyszałem dostatecznie dobrze, jak ściągał z siebie bokserki, a następnie…

„Rozbierz się, chcę spać z tobą nago. Jak kochankowie”. Dobrze, że Rei też miał dyskretną wadę wzroku (często mrużył oczy, kiedy oglądał telewizję), nie mógł zobaczyć jak całe moje ciało spąsowiało od podniecenia.

Zapragnąłem go pocałować, ale oddzielał nas najbardziej dokuczliwy dystans – dystans krytyki publicznej. Wyjąłem dogrywającego przy filtrze papierosa z jego jędrnych, męskich ust i skosztowałem ostatnie milimetry. Ustnik był wilgotny od śliny w której się rozsmakowałem. Zacząłem zastanawiać się chwilę nad jego higieną palenia.

 - Rozumiem, że nie spałeś, bo wena twórcza nie dała ci zmrużyć oka.

Prąd znów przeszył mój kręgosłup, tym razem w stronę powrotną. Piosenka. Abigaile. Już po mnie.
 - Aki, musisz mi pomóc – zawyłem smętnie. – Bo ja nie… nie napisałem tego tekstu… Zapomniałem…
 - Zapomniałeś – powtórzył za mną, jakby bał się zrozumieć, co właśnie mu usiłowałem przekazać. – Nie wiem jak ci pomóc. Nie jestem nekromantą, nie potrafię wskrzeszać zmarłych.
 - Akira!
Spojrzał na mnie raz jeszcze tym razem ze współczuciem wkomponowanym w perfidne: „sam sobie jesteś winien”.
 - Okej, okej. Wiem, że nie jesteś cudotwórcą, ale... jesteś kimś równie ważnym! Jesteś moją Muzą! Moim Apollinem. Moją Erato...
 - Jestem twoim seme – sprostował mnie stanowczo, nie krępując się ani trochę swoimi słowami. Zaimponował mi swoją męskością.
 - Oh, no tak... T-to jak, pomożesz mi?
Akira rozpogodził się i spojrzał na mnie swoim przeszywającym wzrokiem.
 - Kiedy się tak jąkasz, nie sposób ci odmówić. Czuję się wtedy dużo bardziej męski…
 - No wiesz! Sam się jąkasz gorzej ode mnie! – oburzyłem się w obronie swojej wspaniałej dykcji wokalisty. Przecież każdy wie, że operatorzy sprzętu i basiści głosu nie mają…
 - To co mam robić? – podpytał, najwidoczniej nie chcąc się zgodzić na warunki współpracy w ciemno.
 - Twoje zadanie jest proste. Inspiruj mnie – szepnąłem cicho, odważając się zgrzeszyć i spojrzeć mu w oczy publicznie raz jeszcze. Dostrzegłem, że w ich głębi właśnie interpretuje moje słowa przez swój filtr zboczeństwa (zboczoności?). Fakku, perwersji no. Chyba nie potrafię ominąć w narracji wzorcowego słownictwa.
 - Alright – spojrzał na mnie wyczekująco, ale widząc, że nie kwapię się do kontynuowania, dodał. – To… tutaj mam zacząć?
 - Eh, ettoo… - poprawiłem czapkę beanie na swojej głowie. Zgadłem, że jego inspirowanie mnie do homoerotyku (żeby brzydko nie mówić „yaoi”), miało opierać się na dotykaniu mnie… - Nie, może lepiej nie… Chodźmy na drugie piętro.

Ci bardziej pamiętliwi, pilniejsi (czy po prostu bardziej nas stalkujący), zapewne pamiętają, co znajdowało się na tym piętrze. To normalne, że w japońskich firmach (a w studiu nagraniowym tym normalniejsze) znajdują się nierzadko części hotelowe dla pracowników, którzy muszą zostać na nockę. Bądź chcą znaleźć trochę ciszy i prywatności dla własnych myśli w tym zalatanym wariatkowie pod optymistyczną nazwą PS Company.

Poprosiliśmy w portierni o klucze. Recepcjonista (a nie recepcjonistka! Tyle lat pracuję w tej wytwórni i nie wiedziałem, że mamy Pana Recepcjonistę) spojrzał na nas sceptycznie i bynajmniej nie dlatego, że podejrzewał nas o chęć gejowania, tylko w jego japońskim umyśle niezrozumiałym było proszenie o pokój w granicach siódmej rano… Może pomyślał, że nasz pracoholizm pozwolił nam dopiero skończyć i chcemy udać się na spoczynek?
Ale RAZEM? 

Zamknęliśmy drzwi na klucz, a na dodatek przyparłem je swoim ciałem, jak gdyby naprawdę ktoś próbował je wyważyć. Lider-sama? Nieważne, opierałem się o nie w innym celu…

 - A-Aki… - westchnąłem, zachęcając, aby całował mnie mocniej, bardziej… w końcu jesteśmy zamknięci. Sam na sam. Złapałem za jego białą koszulkę i ścisnąłem ją w dłoni. Kontrastowała z jego opalonymi obojczykami. Na wakacjach złapał trochę słonecznego brązu, co jemu akurat pasowało. Dotknąłem kciukami tych mocno wyrysowanych, twardych kości i pogładziłem, aż dostał gęsiej skórki. – Lubisz to… Prawda?

 - A ty lubisz tutaj… - muskał mojego karku rozpalonymi wargami. Włosy zjeżyły mi się przy skórze z przyjemności. Miałem wrażenie, że poruszyły się na mój jęk.

 - Przestań, chodźmy na łóżko…

 - Ruki, nie czas na seks.

Spojrzałem na niego oskarżycielsko. Niestety, miał rację. Musieliśmy sprężyć coś więcej niż tylko nasze penisy, bo inaczej to my zostaniemy sprężeni… w atomizerze. Przez sadystyczną Abigaile.

 - W takim razie usiądźmy.

Usiedliśmy, a później… przyklękliśmy, opadliśmy, położyliśmy się, przeturlali, przesunęli, przegięli, przecałowali, przeruch… żartuję.

 - Aki, właśnie figlujemy w pracy, co ty na to? – zachichotałem głosem nimfetki i zacząłem równie infantylnie dotykać jego mięśni pod koszulką, zupełnie jak niedoświadczona dziewczynka, która po raz pierwszy dotyka swojego chłopaka i odkrywa ich istnienie. Byłem fetyszystą na punkcie delikatnie wyrzeźbionego ciała Akiry. Był akurat. Akurat do przekochania się (ten z Was, kto pomyślał „przeruchania”, powinien mocno się nad sobą zastanowić).

 - My nie figlujemy, my pracujemy. Nad singlem konkretnie – uśmiechnął się chytrze.

 - Chciałbym tak pracować całe życie… - wyszeptałem i ucałowałem jego soczyste wargi. – Ale na dziś koniec pracy. Chyba… chyba mam to, czego chciałem. Czego Abi-chan chciała – spojrzałem z głupiutkim uśmieszkiem na swój notatnik zakreślony niepozornymi kanji. Pod wpływem bety endorfiny nazwałem naszą promotorkę tytułem, za jaki niewątpliwie w zemście wsadziłaby mnie w kostium króliczka Playboya ze szpicrutą w ręku z półdupkami na masce retro samochodu… Oczywiście do sesji w jakimś renomowanym japońskim magazynie o modzie tak, żeby mnie ujrzała jak najszersza publika i jak najszersza publika zaczęła obmawiać.

 - Może i koniec pracy, ale nie koniec małego co nie co… - zamruczał, gryząc mnie w szyję. Sapnąłem zaskoczony, czując zęby wbijające się w moją skórę, ale wbrew własnemu pragnieniu pacnąłem go ostrzegawczo w czuprynę.

 - Wystarczy, Aki. Muszę zanieść jej to na biurko zanim przyjedzie… Aki… Aki, starczy!

Samiec alfa zmarszczył brwi, ale przesunął w czasie moment naszego zbliżenia (trudno mówić w przypadku męsko-męskim o kopulacji czy parzeniu). Tak, mówię „przesunąć w czasie”, bo najpewniej kolejna gra wstępna – tym razem nieodwołalna – będzie czekać mnie wieczorem. Swoją drogą, mam nadzieję! Liczę na wspólną noc… W końcu, należy mi się za uratowanie innym tyłków.

Wemknąłem się za pozwoleniem sekretarki naszej promotorki do jej gabinetu i złożyłem przedrukowany pedantycznie tekst na pulpicie.

[ ェンド ]
ENDO!

Albo THE ENDO. Niestety, nie mogłem jeszcze wiedzieć, że mój cudowny plan uratowania innym tyłków, w zasadzie skończy się na ich pogrążeniu w otchłani tęczowej rozpaczy.

Abigaile rozpostarła złowróżbnie skrzydła swoich świętych promotorskich papiurów, w których zdawała się mieć zapisane nie tylko tematy projektów i kwestie do poruszenia z zespołem, ale kserokopię naszej genealogii począwszy od linii homo habilis, wykaz wszystkich szczepień i przebytych chorób zakaźnych w dzieciństwie oraz loginy wraz z hasłami do naszych kont ze wszystkich serwisów z pornografią… Oczywiście, ja nie miałem, więc o ten jeden raz mogłem odetchnąć z ulgą.

 - Wasz wokalista dostarczył mi dzisiaj rano wedle obietnicy tekst najnowszego singla – zaczęła swoim zwyczajowym, zblazowanym tonem, więc poczułem wewnętrzny zgrzyt kół zębatych i trybików… Albo to szpony Abigaile zaczynały się wysuwać, jak u kota szykującego się do łowów.  – I prawdę powiedziawszy… Jest fenomenalny! To będzie ogromny hit! Nowy evergreen! – puściła wodze swojej profesjonalnej powściągliwości i ukazała wszystkim swój namacalny dowód bycia jednak zwykłym śmiertelnikiem. Yaoistyczny, słodko różowy rewers. Widziałem po mimice reszty chłopaków z bandu, że są świadkiem właśnie powstawania nowego ładu świata. Świata w którym promotorzy jednak są ludźmi, a nie Shinigami, którzy wpiszą cię do Death Nota z pierwszego lepszego powodu[6]. Ich euforia była przedwczesna… - Już obmówiłam to z biurem Sony Music Entertainment w Japonii. Kupili ten pomysł i podzielają mój entuzjazm.

 - Ettoo… Takahashi-sama, o jaki projekt singla dokładnie chodzi? – zainteresował się Kai, próbując odzyskać swój autorytet lidera, który został nadszarpnięty przez dezinformację i odtajnioną kolaborację wokalista-promotor. To jeszcze byłem w stanie znieść, byle nie „odtajniono” kolaboracji wokalista-basista.

 - Ruki-san wam nie mówił? – na ustach femme fatale rozkwitł sadystycznie słodki uśmieszek, zwiastujący przyszpilenie mojej dumy damską szpilką. – [ MEN ACE ][7]. Czyli singiel o miłości męsko-męskiej. Dobrze mówię, Ruki-san? Taka była koncepcja?

Trzy karki skrzypnęły złowieszczo, obracając grobowe twarze w moją stronę. Trzy, bo Akira już wcześniej wgapiał się we mnie, a raczej w mój tyłek.

 - Mniej więcej – wydusiłem zdawkowo. – Ale tekst można dwojako intepre…

 - Podjęliśmy decyzję z PR-owcami oraz producentem, że do singla zostanie nakręcony klip. Klip, który dyskretnie przemyci wątek boys love. Oczywiście nie podam na chwilę obecną mięsistych szczegółów, ale chciałam wam to zaanonsować wcześniej, żebyście się przygotowali mentalnie do fanservicu – niemal zaćwierkała jak skowronek. – Hm, to chyba wszystko na pierwsze spotkanie. Jakieś pytania?

Rozedrgana ręka – nie widomo czy z gniewu, czy trwogi – wzniosła się w obronnym geście, chcąc pewnie zgłosić sprzeciw, a nie wnieść pytanie. Ponownie Lider-sama.

 - Nie sądzę, aby to był dobry pomysł, ponieważ…

 - Kai-san, zespół nie jest od „dobrych pomysłów” tylko od muzyki.

 - I gejowania… - parsknął ktoś z tyłu, więc domyśliłem się, że to pewnie Akira, który nadal przyjmował względem mojego tyłka pozycję frontalną.

 - Tak, jak Reita-san słusznie zauważył, i od gejowania. Jeszcze jakieś cenne uwagi? – żachnęła się. Nikt nie ośmielił się dać upustu swoim homofonicznym apelom w obecności damy. Damy Kier, tej z Alicji w Krainie Czarów. Tak, tej której połowa kwestii brzmiała „skrócić o głowę!”, stąd ten brak sprzeciwu. Byłem więc dumny ze swojego mężczyzny, pomimo iż niewiele wskórał swoją asertywnością. – W takim razie sprawę uznaję za zamkniętą. Dziękuję za atencję i życzę miłego dnia. Przekazuję Szanowny Zespół w ręce producenta – uśmiechnęła się pretensjonalnie, rozciągając swoje w połowie amerykańskie wargi w groteskowym wyszczerzu jokera. Odkłoniła się gwoli formalności i wyszła. Tak po prostu. Drzwiami. Umiarkowanym krokiem. Z lekkim sumieniem, nie obawiając się oskarżenia o podżeganie do zbrodni, która zaraz najpewniej się na mnie dokona, widziałem to w oczach otaczających mnie w koło przyjaciół.

 - Chcesz nam o czymś powiedzieć, Ruki? Hm? – uśmiechnął się jadowicie Aoi.

 - Dopóki jesteś w stanie mówić… - dorzucił ktoś za Aoim.

 - Hej, chłopaki… To nie było specjalnie… - odruchowo schowałem się za plecami Reity. – Chyba się nie gniewacie…? Ten teledysk nie będzie gay smut tylko subtelnym obrazem zabarwiony w tle  homoerotyką.

 - Nie jestem gejem! – Yuu rzucił swoją już kultową, życiową maksymę i wystąpił zza Uruhy butnym krokiem. – Nikt z nas nie jest! Rozsiewasz ploty i burzysz nasz wizerunek. W dupie mam twój „subtelny obraz”. Jak lubisz, to sobie trzymaj na twardym dysku w macu… Tamte mogą być nawet „niesubtelne”.

 - No już nie przesadzaj, Yuu – odezwał się w końcu mój mężczyzna, za co nabrałem ochoty zrobić mu dobrze. Oczywiście ręką. Przez kondoma. Oraz rękawiczkę. Wciąż nie miałem na tyle odwagi, aby go tam dotykać bez zahamowań. – Ruki chciał dla wszystkich dobrze… - Albo i nie nabrałem ochoty.

Że ja niby chciałem dla wszystkich dobrze? Przez te nierozsądne słowa nie chciałem teraz (robić) dobrze nawet dla samego Akiry. 

 - Co?! – chóralnie wszyscy się zapowietrzyli. O ile chór może się zapowietrzyć, a chyba może. W każdym razie, ten problem już mnie nie obchodził, bo wybiegłem z tego dusznego od zarzutów pomieszczenia, aby inhalować się przez papierosa za tylnymi drzwiami biurowca. Nie miałem ochoty nikogo oglądać na swoje oczy, które i tak niedowidziały. Dlatego też schowałem się za dużym samochodem firmowym, gdzie podejrzewam nikt nie będzie się kwapił, aby mnie szukać. To nie była moja zwyczajna palarnia.

Skąd miałem wiedzieć, że cudowni producenci wymyślą sobie do tego PV? A tak na dobrą sprawę, ten pomysł urlopu w środku sesji nie był mojego autorstwa tylko Akiry.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Zaciągamy się… Dobra, już mi lepiej, chociaż wciąż nie byłem pewny, czy miałem inny powód do pozostania w studiu poza oczekiwaniem na egzekucję za moje projekty naruszające męski wizerunek Gazetto. Ta zniewaga krwi wymaga. Szkoda tylko, że media na całym świecie szumnie nawołują do kultywowania krwiodawstwa, a tutaj, w murach niepozornej wytwórni płytowej tak arogancko się ją marnotrawi – psując ją pracownikom stresem oraz grożąc jej rozlewem za byle niesztampową inicjatywę.

Podjąłem impulsywną decyzję, aby poćwierkać na twitterze. W końcu nic tak nie wyładowuje złości, jak wyklejanka ze znaków przystankowych i abdżad arabskich w social mediach, zwane powszechnie jako kaomoji. Oh, Aoi wrzucił coś na timeline.

[ ホモじゃない~ (╯°Д°/(.□ . \) ]
HOMO JANAI~

Tak, to wiele wyjaśnia.

Przytknąłem wyświetlacz smartfona do swojego czoła w geście zmarnowania. Pewnie gdybym teraz wykonał check-in, jako moją lokalizację w tweecie pokazałoby: gdzieś w czarnej dupie rozpaczy. Podjąłem spontaniczną decyzję o swoim mentalnym chorobowym i szepnąłem poufnie sekretarce w biurze, aby przekazała, że jestem umówiony w klinice na leczeniu. Nikt formalnie nie przyjąłby mojego wyjaśnienia, gdyby wiedział, że mówiąc „klinika” mam na myśli, tą prywatną w swoim apartamencie, zaś pod hasłem „leczenie” kryło się zapijanie się w trupa gorącą czekoladą.

Spojrzałem z postoju taksówek nostalgicznie na prześwitujący przez siwy smog fronton gniazda naszej wytwórni. Pomyślałem przez chwilę, że ucieczka to wcale nie taki dobry pomysł, wręcz gówniany a nawet gówniarzowy. Robienie sobie wagarów w pracy nie zalatuje dojrzałością (ewentualnie płciową, kiedy bierzemy sobie „wolne”, aby poużywać się co nie co fizycznie…). Swoją drogą chętnie poużywałbym sobie, aby obniżyć napięcie powierzchniowe swoich genitaliów. W tym celu potrzebowałem… No właśnie, Akiry, którego porzuciłem na pastwę homofonicznej zawiści. Znów uderzyła mnie waga własnego skurwysyństwa, więc aby nieco oczyścić swoje sumienie, napisałem mu czułego esemesika, że liczę na wspólny wieczór.

Miły siwy pan taksówkarz z klasycznym wąsem pod nosem zawiózł mnie do mojego apartamentowca, po drodze zadbawszy o komfort jazdy, który zależał od komfortu mojego samopoczucia. Muszę przyznać, że taksówki to dobry patent na mobilne kozetki, w końcu to pewne, że nie uniknie się nawet drobnej pogawędki w tej ciasnej przestrzeni nieco ponad sześciu metrów sześciennych. 

iPhone uparcie milczał. Nie podobało mi się to, ale w odwecie złośliwości temu jabłkowemu smartfonowi, również milczałem. Poszedłem do salonu na Hanzawę. Mimochodem obejrzałem wbrew swojej woli program dokumentalny o Baracku Obamie oraz jakiś szmatławiec o ślubnych bolączkach ludzi, który był tak do bólu wyreżyserowany, że nawet wizażyści musieli mówić kwestie ze scenariusza… O, SMS!

Hej Big Sister słyszałem, że wróciłeś z urlopu. Idziemy się napić? - Kathy.

Wziąłem głęboki oddech i wcisnąłem się mocniej w fotel. Gdybym był wciąż singlem poczułbym przyjemne uczucie ciepła w podbrzuszu… Ale przecież już chyba nie byłem. Nie, to nie to. To po prostu zawód, że to nie Akira był nadawcą wiadomości. Zerkałem kompulsyjnie, obsesyjnie i natrętnie na zegarek. Minut przybywało, dnia ubywało, a on wciąż milczał. Draniu, odpisałbyś chociaż „wolę się masturbować”, „jestem zajęty” czy też nawet tę wersję dla opornych czyli „nie”. Wszystko w tym przypadku oznaczałoby jedno – odmowę.

Oczekiwanie traciło coraz więcej sensu, aż w końcu całkiem go straciło, kiedy wybiła pierwsza w nocy, czyli pora o której nasz Kanapowy Leń (w wersji anglojęzycznej: ziemniak) udawał się na spoczynek, bo plan ramowy emisji ulubionych seriali, które oglądał (czyli wszystkie) dobiegł końca. Ewentualnie czasem przenosił się z oglądaniem na laptopa, ale pielęgnowanie tego nawyku straciło swoją istotę z wieczorem, kiedy mi po raz pierwszy włożył… Przygryzłem dolną wargę, aby powstrzymać się od myślenia o jego twardym penisie. Niestety, delikatne uszczypnięcie było zbyt słabym katalizatorem i pomóc mogło jedynie odcięcie świadomości czyli sen.  

Przeceniłem siłę swojej woli, która natychmiast sprzedała się brudnym myślom. Przytulałem do swojej piersi dużą poduszkę, głaskałem ją i międliłem. Czasem składałem na niej delikatnego półcałusa kącikiem suchych warg, szepcząc uparcie „Akira, Akira, Akira”, próbując przekonać siebie, że to właśnie on leży w moich ramionach. Niestety, jedynie Koron leżący nieco niżej reagował na tą nieznaną komendę, w dodatku negatywnie, bo sceptycznym wzrokiem.

Pomimo wielu dotkliwych różnic organoleptycznych, była między Reitą a poduszką jedna znacząca cecha wspólna – oboje beznamiętnie milczeli. A dzień zapowiadał się tak podniecająco… Trzeba było oddać mu się w tym studiu, może chociaż przynajmniej myśli miałbym czyste, skoro sumienie wciąż pozostawało nie oczyszczone.

Zapadałem w półsen, kiedy nagle telefon na szafce zaczął wibrować. Przez chwilę pomyślałem, że siłą nieczystego umysłu udało mi się pozazmysłowo uruchomić wibra… Zaraz, przecież ja nie mam wibratora – pomyślałem błyskotliwie i tylko dlatego zdążyłem w porę odebrać połączenie.

 - Halo? Akira?
 - Chciałem tylko powiedzieć „dobranoc” – oznajmił zdawkowo głos po drugiej stronie.
 - Dobran… Zaraz, Akira! Hej, Aki… Halo? – rozłączył się. Rozjuszony syknąłem w kierunku głuchego sygnału soczyste „spierdalaj”. Kiedy wszystko się wyklarowało, że mój kochanek ma mnie w głębokim poważaniu, mogłem zasnąć spokojnie.

Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Nie zasnąłem.

*

Wiedząc już, że straciłem najcenniejszego poplecznika w tej seksaferze w zespole, musiałem być bardzo czujny. Postępować dyplomatycznie, zgadzać się na wszelkie dziwne konsensusy…

 - Ruki-chaaan~ - zwabił mnie melodyjny głos Yuu, wokół którego w podejrzany sposób stłoczyła się reszta. Wraz z Brutusem. Aż miałem ochotę złośliwie go zapytać na osobności, jak to jest wrócić w końcu sentymentalnie do masturbacji. Nie, stop Takanori. Nie myśl o tym, jak to sobie robi… - już w oczach stawał mi pamiętny obraz spod namiotu w Murayamie, ale w porę go wycofałem.

 - Tak? Już przeszła wam złość? – uśmiechnąłem się całą twarzą, co musiało wyglądać pretensjonalnie. Trudno. Chcieli Rukiego-chana, to go mają.

 - Nie, skąd. A w zasadzie wymyśliliśmy dla ciebie pokutę, rozpustniku – słodki ton bruneta nie kolidował w użyciu bardzo cierpkich słów. Starałem się nie patrzeć na Akirę, aby nie zacząć odczuwać do niego żalu o to, że nijak nie próbował powstrzymać ich przed znęcaniem się nade mną. Swoim, jak to kiedyś mnie nazywał, Takka-chanem. – Doszliśmy do wniosku – ciągnął dalej Przewodniczący Komisji ds. Heteronormatywności Gazetto, nie przestając się uśmiechać. – Skoro ty byłeś inicjatorem całego przedsięwzięcia, to w twoim interesie jest odwołanie go.

Już nie potrafiłem niepatrzeć na Suzukiego, a wręcz ciskałem w niego gromy zza okularów przeciwsłonecznych. A więc to tak, nawet nie wziąłeś odpowiedzialności za współudział, tchórzu.

 - A-ale… jak ja mam to zrobić?
 - Spokojnie, o wszystkim pomyśleliśmy, jako że jesteśmy troskliwymi przyjaciółmi, wyprawimy cię do niej z odpowiednią wiedzą.

Po tych słowach wręczono mi niezbyt opasłą książkę o absurdalnym tytule. Hipnoza głosem autorstwa jakiegoś szarlatana, który nawet nie miał odwagi podpisać się imieniem i nazwiskiem najpewniej żeby rozjuszeni czytelnicy nie mogli go znaleźć w bazie danych ogólnodostępnego narzędzia szpiegowskiego XXI wieku - facebooka.

 - Jesteście popieprzeni – skomentowałem ten słaby żart mętnym głosem. – Zażenowaliście mnie poziomem swojego poczucia humoru.

 - Twoje zażenowanie nie może się równać z tym, które czeka nas po premierze klipu. Ależ oczywiście, masz prawo czuć się urażony, pytanie tylko czy to ci pomoże w rozmowie z Abigaile-samą.

Na usta cisnęła mi się cięta riposta „nie masz jaj, więc jesteś zwykłym fiutem, Shiroyama”, ale jakkolwiek bym tego nie chciał, kumple mieli rację. Shiroyama miał rację. Czeka nas kompromitacja i seksces w formacie międzynarodowym, a ja się do tego przyczyniłem z egoistycznych pobudek. Szkoda tylko, że wszystko to, co mówili było półkłamstwem. Bo druga, utajniona półprawda była taka, że to Suzuki jest tak samo winny.

Schowałem książkę do torby z zamiarem wyrzucenia jej gdzieś potajemnie w zaciszu swojego domostwa bez naocznych świadków. W ostateczności może zajrzę do tej skarbnicy shitu przy szklance wieczornego latte, W końcu skoro sam nie wiem czy śmiać się, czy płakać ten quasi-podręcznik rozwiąże ten dylemat.

Błogosławiłem mojego menagera, który zorganizował dzisiaj konferencję na temat nowej linii goodsów i merchendiesu na zbliżającą się narodową trasę koncertową. Mogłem się odrobinę rozluźnić i skierować swoje myśli w stronę designu, wzornictwa i projektowania – czyli ukochanej triady każdego niespełnionego kreatora.

Dzień okazał się być ciężki, więc z tym większą przyjemnością zatopiłem się w skórzanym obiciu sofy przed odbiornikiem telewizyjnym. To zły nawyk, który nieświadomie skopiowałem od Akiry. I znów mimowolna myśl o tym zdrajcy. Złapałem się zrozpaczony za głowię i spojrzałem w kierunku swojej torebki.

Gdybym tak zmusił go… - naprzykrzały mi się natrętne myśli o odwecie i nieskutecznie je odpierałem słabym argumentem: „przecież nie mam jak, nie posłucha mnie”.

Jeszcze jedno sugestywne spojrzenie w stronę torebki od YSL, tym razem odważniejsze. Być może sposób był bliżej niż sądziłem? Nawet na wyciągnięcie ręki? 





[1]    Wątki edukacyjne, sic! Powtórka do matury z Enji-sensei.
[2]            Rzekomo notatnik artystów.
[3]            Gatunek muzyki z pogranicza noise a industrialu. Dla nie gustujących w takich klimatach uproszczenie: monotonna elektronika z łomotem imitującym fabrykę.
[4]            Maska chirurgiczna.
[5]            Gejowskie, lesbijskie, dotyczące homoseksualizmu.
[6]            Konteksty. Dobra rzecz~
[7]            Gra słów. Samo „Menace” oznacza zmorę. Rozdzielnie „Męskiego asa”. Cokolwiek to oznacza. 

3 komentarze:

  1. Yey ^_^ Jak zawsze kolejne genialne opowiadanie. Już dawno się tak nie śmiałam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hah, nie wiem co napisać! Bardzo czekałam na BwO i się nie zawiodłam! Mistrzowskie!
    //Yuuko-san

    OdpowiedzUsuń
  3. Skąd pewność, że w dowodzie napisała prawdziwe nazwisko? Skoro lubi szołnen-ai, mogła naoglądać się yaoiców i z fangirla walnąć ''Takahashi'', to tak zostało.
    kołdrokrad Akira! Na wolności! Chronić kołdry!

    I ta część, kiedy już się nie śmiałam.
    Wręcz rozkazywałam narządowi wzroku ''nie pocić się'' Znacie to uczucie, kiedy z desperacją gadasz do paska po prawej, by jeszcze się nie kończył? Było mi tak strasznie przykro z powodu Ru... dziś śpię z poduszką, powtarzając ''Akira cię kocha, no przecież cię kocha...''
    Cieszę się z kontynuacji... zapowiada się aauhghfsxadhynkvd~ Dziękuję za wasze ff <3
    Ach i czasem, np. w trick or sex nie wiadomo kto co mówi i zrozumiesz dopiero zaraz, a tu mindfuck, bo wg ciebie mówił to ktoś inny i powtórka z fragmentu
    Ach, no i mi smutno.
    .
    .
    .
    NO PRZECIEŻ CIĘ KOCHA T_T

    OdpowiedzUsuń