* epizod: Hipnotyzer, (kontynuacja "Sex and the Country")
* autor: Enji,
* beta: Enji,
* gatunek: komedia romantyczna,
* ostrzeżenia: sex, perypetie, ezoteryka, szarlataneria
A oto obiecany preview nowego epizodu serii "Blondynka w Opałach". Chyba należy się kilka słów wyjaśnień, żeby nie pozostawić czytelników z tak zwanym efektem "mindfucka". Zobrazuję na przykładzie mangi Death Note, w jaki sposób dzieli się ten specyficzny fanfick. Seria nazywa się Blondynka w Opałach (tak jak seria, nazywa się Death Note). Poszczególne epizody mają osobne nazwy (podobnie jak tomy DN). Ten na wsi, który dobiegł końca to "Sex and the Country" (każdy tom DN ma również osobną nazwę, np. Pustka). Każdy epizod (jak i tom) dzieli się na rozdziały, które również mają nazwy. W "Hipnotyzerze" zrezygnowałam z tego, jako że stwierdziłam, że ten epizod będzie wyjątkowo krótki.
Uff, zmachałam się. Mam nadzieję, że już rozumiecie, bo pamiętam, że za czasów tworzenia na Rotting Beauty, sporo osób miało problem ze zrozumieniem, dlaczego "Blondynka w Opałach" ma dwa tytuły.
Uff, zmachałam się. Mam nadzieję, że już rozumiecie, bo pamiętam, że za czasów tworzenia na Rotting Beauty, sporo osób miało problem ze zrozumieniem, dlaczego "Blondynka w Opałach" ma dwa tytuły.
Nie zwlekając: bon appetit!
Z okazji osiemnastych urodzin Allisven (pssst nieaktualne jakby coś!) z moralizatorskim
bonusem pod tytułem: jak wyrobić sobie markę i nie powtórzyć fenomenu tak
zwanej „jedynki”.
Znowu wyrwałem się ze snu wcześnie rano, obudzony czymkolwiek, co można było oskarżyć za zbyt głośne. Klimatyzatorem, przejeżdżającym rowerem, tupotem krótkich, muszych odnóżek po pościeli... Zostałem zdzielony po nerkach tym nieprzyjemnym, chłodnym odczuciem, że zapomniało się czegoś ważnego.
Wciągnąłem – tak, wciągnąłem – z mozołem okulary
na nos i podźwignąłem zbyt ciężkiego iPhone’a jak na moje poranne predyspozycje
kulturystyczne. Kilka ruchów po ekranie wystarczyło, aby stwierdzić, że jest
już poniedziałek. Poniedziałek czyli dzień po weekendzie, a innymi słowy: dzień
powszedni, pracujący. Więcej do nieszczęścia nie było mi potrzeba. Ukryłem
twarz w dłoniach i zapłakałem rzewnie. Po porannej pobudce zawsze myślałem
szczątkowo, pojedynczymi częściami. Toteż w mojej głowie pojawił się warkocz
przyczynowo-skutkowy: praca > biuro > brak wolnego > nowy projekt >
brak pomysłu > promotor > Abigaile > brak życia.
Zamiast pełnego, zbitego w zdania zapisku: Dzisiaj muszę udać się do pracy w biurze, co
definitywnie oznacza koniec urlopu i brak czasu wolnego. Zbliża się nowy
projekt, a ja utknąłem w fazie totalnego bezpomysłowia. Czeka mnie kolejna
runda z promotorką – Abigaile Takahashi – która tym razem może zakończyć się
śmiercionośnie dla głównego pomysłodawcy the GazettE.
Westchnąłem i w tym momencie odczułem dotkliwie brak
dwóch składników w powietrzu. Po pierwsze, tytoniu, więc sięgnąłem monotonnie
po papierosy, zapalając na modłę nałogowca – czyli odruchowo, na oślep. Po
drugie, zapachu drugiego znajomego mężczyzny... Zarumieniłem się i ścisnąłem
mocniej filtr w ustniku. Po raz pierwszy od kilku dni spałem samotnie w łóżku i
musiałem przyznać, że brak tego
kołdrokrada działał na mnie melancholijnie. Zapach ciała Akiry był przyjemny dla
mojego noska. Przepraszam, brakło autoironii. Dla mojego nochala, którego
nienawidzę i który korektoruję rozświetlaczem w strefie T i transparentnym
pudrem korygującym. A jeśli się da to także Photoshopem CS6™.
Zgasiłem peta, który z papierosa skurczył się do
rozmiarów papieroska. Przytknąłem w zadumie palec wskazujący do czubka swojego
nochala. Właściwie kwestia moja i Akiry nie doczekała się jeszcze swojego
finału. Wciąż tkwiliśmy zawieszeni gdzieś między etapami przyjaciół a
partnerów. Czy raczej pary, bo gdyby się sprzeczać, moglibyśmy uchodzić za
partnerów seksualnych. Sex-przyjaciół. Wzdrygnąłem się na samą myśl o
absurdalności tego modnego ostatnio w social mediach neologizmu. Albo
oksymoronu?
Sefū. Przyjaciel od seksu, dymanka, bzykanka, figo fago,
trele morele, bara-bara, kotłowanka, pierdolonka, małego numerku (swoją drogą,
nie wiem, czemu tak się mówi, bo jedynym numerem seksualnym w całej kamasutrze
w mojej smartfonowej appce było 69). Nie chciałem być lalką erotyczną w wersji
turystycznej, idealną do zabrania na wakacje (zero nadmuchiwania, zero
zajmowania miejsca przez pompkę, zero dziwnych spojrzeń ewentualnych
sublokatorów). Chciałem być jego... ścisnąłem mocniej pościel w swoich palcach,
aż się pomięła i opatuliłem się nią mocniej. W jednej chwili nabrałem ochoty na
dwulitrowe wiadro trójsmakowych lodów, puchate kapcie, mój ulubiony serial z
Hanzawą, paczkę świeżych, miękkich mentoli i ciepłe ramiona Akiry.
Trójsmakowych? A co się będę! Pina colada albo mojito.
- Och, Kolon,
chodź do tatusia – wyciągnąłem ręce po swojego pupilka i złapałem za jego
puszysty brzuszek, przyciągając do siebie. Chihuahua chyba nie miała ochoty na
pieszczoty, bo zacząła wierzgać łapkami w powietrzu. - Cieszysz się, że śpisz w
końcu w swoim łóżeczku z papą Takusiem? - czochrałem go od spodu, oczywiście
dostając małpiego rozumu na widok swojego pieska, który zadowolony merda
ogonkiem i macha złączonymi stópkami. Może oszczędzę sobie zbędną retardację[1],
bogatą w blblblblbl i zabawy Pan&Pupil, i przejdę do dalszego paragrafu,
gdzie mamy przyjemność dowiedzieć się, że…
- O kurwa,
Abigaile mnie zabije! – wydarłem się wniebogłosy, że aż – wstyd powiedzieć –
ale Koron puścił bączka ze strachu i uciekł pod kołdrę, zaczynając się trząść.
Czym ta pani Suzuki cię karmiła w tej Murayamie… Mimo wszystko wolałem, żeby
moja (kaszel) teściowa tuczyła specjałami psa zamiast mnie. Nieważne. Miałem
teraz dylemat znacznie wyższej wagi niż moja tusza.
[
私は歌を忘れてしまった。]
ZAPOMNIAŁEM O PIOSENCE ヽ(゚Д゚)ノ
Gej-piosence.
Piosence o homoseksualistach. Tak zwanej w żargonie yaoistek: boys’ love. Nie mam czym nakarmić tej
wygłodniałej bestii…
Nie miałem
pojęcia, za co powinienem złapać w pierwszej kolejności:
1)
iPhone’a – ażeby zatelefonować do jakiejś
firmy ochroniarskiej mającej w ofercie snajperów.
2)
Papierosy – ażeby dokonać wiadomej
czynności dotlenienia się.
3)
Moleskine’a[2]–
ażeby napisać jakikolwiek tekst piosenki wedle reguły dadaistów (pisać
pierwsze-lepsze, co ci wpadnie do głowy, bo przecież poezja nie powinna być
skażona wpojoną kulturą i tradycją); ewentualnie aby spisać ostatnią wolę.
4)
Budzik – (inaczej: patrz, punkt 1.) bo
zaczął dzwonić irytującym mnie noise
industrialem[3].
Wyłączyłem budzik
i wyskoczyłem z łóżka. Wbrew swojej drodze eliminacji i tak złapałem za coś
zupełnie nieprzewidzianego – skrawek dywanu, bo wykonałem tak energicznego
susa, że prawie wylądowałem na amortyzacji stworzonej przez nos i okulary na
nim. Ale do rzeczy – ogarnijmy się. Wrócę do narracji za jakieś półgodziny
(jeśli Buddowie pozwolą).
[
30分 ]
PÓŁGODZINY
Myślałem, że to
rekord punktualności, gdy tymczasem On już tam był. Palił przed wejściem z
opuszczoną ekshibicjonistycznie sājikarumasuku[4] z zewnętrznych części układu
oddechowego. Najwidoczniej nie był tu po raz pierwszy tego ranka, bo wyglądał
na znudzonego czekaniem, brakiem telewizora przed biurem (który służył mu za
życiowego przewodnika, Terebi-sempai) oraz własnym nałogiem, który pomimo dwóch
prób rzucenia, nadal kultywował. Prawdopodobnie przez własną, skazującą go na
chroniczną nudę, punktualność.
Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się ciepło przez
złączone i zaciśnięte w tytoniowej chuci wargi. Wypuścił z siebie szary dymek,
a wraz z nim powitanie:
- Witaj
Maleństwo. Widzę, że nie spałeś dobrze – spostrzegł, tajemniczo mi się
przyglądając. Dotknąłem odruchowo swoich policzków, jakby chcąc sprawdzić, czy
faktycznie są zapadłe. Ewentualnie przyrumienione. Ile razy jeszcze się na to
nabiorę…
- Dlaczego tak
sądzisz?
- Pierwsza noc
beze mnie brzmi fatalnie nawet z nazwy – ściszył głos, aby przechodzący obok
salarymanowie czasem nie podsłuchali tak bardzo queerowych[5]
wyznań. – Poza tym, jeśli nie zasypiasz do roboty, to może oznaczać tylko dwie
rzeczy. Po pierwsze, spałeś w biurze. Po drugie, nie spałeś wcale…
Nasze spojrzenia spotkały się w powietrzu. Poczułem
iskry rozpylające się po wszystkich moich kościach niczym efekt domina.
Przypomniałem sobie jak ostatniej wspólnej nocy spaliśmy nago. Leżeliśmy
najpierw po półbożemu w bieliźnie, smagając palcami wstydliwie swoje górne
sfery. A wtedy Akira wstał z łóżka. Nie widziałem dobrze w ciemności, a w
zasadzie moja krótkowzroczność wymuszała na mnie kurzą ślepotę, ale słyszałem
dostatecznie dobrze, jak ściągał z siebie bokserki, a następnie…
„Rozbierz się, chcę spać z tobą nago. Jak kochankowie”.
Dobrze, że Rei też miał dyskretną wadę wzroku (często mrużył oczy, kiedy
oglądał telewizję), nie mógł zobaczyć jak całe moje ciało spąsowiało od
podniecenia.
Zapragnąłem go pocałować, ale oddzielał nas najbardziej
dokuczliwy dystans – dystans krytyki publicznej. Wyjąłem dogrywającego przy
filtrze papierosa z jego jędrnych, męskich ust i skosztowałem ostatnie
milimetry. Ustnik był wilgotny od śliny w której się rozsmakowałem. Zacząłem
zastanawiać się chwilę nad jego higieną palenia.
- Rozumiem, że
nie spałeś, bo wena twórcza nie dała ci zmrużyć oka.
Prąd znów przeszył mój kręgosłup, tym razem w stronę
powrotną. Piosenka. Abigaile. Już po mnie.
- Aki, musisz mi
pomóc – zawyłem smętnie. – Bo ja nie… nie napisałem tego tekstu… Zapomniałem…
- Zapomniałeś –
powtórzył za mną, jakby bał się zrozumieć, co właśnie mu usiłowałem przekazać.
– Nie wiem jak ci pomóc. Nie jestem nekromantą, nie potrafię wskrzeszać
zmarłych.
- Akira!
Spojrzał na mnie raz jeszcze tym razem ze współczuciem
wkomponowanym w perfidne: „sam sobie jesteś winien”.
- Okej, okej.
Wiem, że nie jesteś cudotwórcą, ale... jesteś kimś równie ważnym! Jesteś moją
Muzą! Moim Apollinem. Moją Erato...
- Jestem twoim
seme – sprostował mnie stanowczo, nie krępując się ani trochę swoimi słowami.
Zaimponował mi swoją męskością.
- Oh, no tak...
T-to jak, pomożesz mi?
Akira rozpogodził się i spojrzał na mnie swoim
przeszywającym wzrokiem.
- Kiedy się tak
jąkasz, nie sposób ci odmówić. Czuję się wtedy dużo bardziej męski…
- No wiesz! Sam
się jąkasz gorzej ode mnie! – oburzyłem się w obronie swojej wspaniałej dykcji
wokalisty. Przecież każdy wie, że operatorzy sprzętu i basiści głosu nie mają…
- To co mam
robić? – podpytał, najwidoczniej nie chcąc się zgodzić na warunki współpracy w
ciemno.
- Twoje zadanie
jest proste. Inspiruj mnie – szepnąłem cicho, odważając się zgrzeszyć i
spojrzeć mu w oczy publicznie raz jeszcze. Dostrzegłem, że w ich głębi właśnie
interpretuje moje słowa przez swój filtr zboczeństwa (zboczoności?). Fakku, perwersji no. Chyba nie potrafię
ominąć w narracji wzorcowego słownictwa.
- Alright – spojrzał na mnie wyczekująco,
ale widząc, że nie kwapię się do kontynuowania, dodał. – To… tutaj mam zacząć?
- Eh, ettoo… -
poprawiłem czapkę beanie na swojej
głowie. Zgadłem, że jego inspirowanie mnie do homoerotyku (żeby brzydko nie
mówić „yaoi”), miało opierać się na dotykaniu mnie… - Nie, może lepiej nie…
Chodźmy na drugie piętro.
Ci bardziej pamiętliwi, pilniejsi (czy po prostu
bardziej nas stalkujący), zapewne pamiętają, co znajdowało się na tym piętrze.
To normalne, że w japońskich firmach (a w studiu nagraniowym tym normalniejsze)
znajdują się nierzadko części hotelowe dla pracowników, którzy muszą zostać na nockę.
Bądź chcą znaleźć trochę ciszy i prywatności dla własnych myśli w tym zalatanym
wariatkowie pod optymistyczną nazwą PS Company.
Poprosiliśmy w portierni o klucze. Recepcjonista (a nie
recepcjonistka! Tyle lat pracuję w tej wytwórni i nie wiedziałem, że mamy Pana
Recepcjonistę) spojrzał na nas sceptycznie i bynajmniej nie dlatego, że
podejrzewał nas o chęć gejowania, tylko w jego japońskim umyśle niezrozumiałym
było proszenie o pokój w granicach siódmej rano… Może pomyślał, że nasz
pracoholizm pozwolił nam dopiero skończyć i chcemy udać się na spoczynek?
Ale RAZEM?
Zamknęliśmy drzwi na klucz, a na dodatek przyparłem je
swoim ciałem, jak gdyby naprawdę ktoś próbował je wyważyć. Lider-sama?
Nieważne, opierałem się o nie w innym celu…
- A-Aki… -
westchnąłem, zachęcając, aby całował mnie mocniej, bardziej… w końcu jesteśmy
zamknięci. Sam na sam. Złapałem za jego białą koszulkę i ścisnąłem ją w dłoni.
Kontrastowała z jego opalonymi obojczykami. Na wakacjach złapał trochę
słonecznego brązu, co jemu akurat pasowało. Dotknąłem kciukami tych mocno
wyrysowanych, twardych kości i pogładziłem, aż dostał gęsiej skórki. – Lubisz
to… Prawda?
- A ty lubisz
tutaj… - muskał mojego karku rozpalonymi wargami. Włosy zjeżyły mi się przy
skórze z przyjemności. Miałem wrażenie, że poruszyły się na mój jęk.
- Przestań,
chodźmy na łóżko…
- Ruki, nie czas
na seks.
Spojrzałem na niego oskarżycielsko. Niestety, miał
rację. Musieliśmy sprężyć coś więcej niż tylko nasze penisy, bo inaczej to my
zostaniemy sprężeni… w atomizerze. Przez sadystyczną Abigaile.
- W takim razie
usiądźmy.
Usiedliśmy, a później… przyklękliśmy, opadliśmy,
położyliśmy się, przeturlali, przesunęli, przegięli, przecałowali, przeruch…
żartuję.
- Aki, właśnie
figlujemy w pracy, co ty na to? – zachichotałem głosem nimfetki i zacząłem
równie infantylnie dotykać jego mięśni pod koszulką, zupełnie jak
niedoświadczona dziewczynka, która po raz pierwszy dotyka swojego chłopaka i
odkrywa ich istnienie. Byłem fetyszystą na punkcie delikatnie wyrzeźbionego
ciała Akiry. Był akurat. Akurat do przekochania się (ten z Was, kto pomyślał
„przeruchania”, powinien mocno się nad sobą zastanowić).
- My nie
figlujemy, my pracujemy. Nad singlem konkretnie – uśmiechnął się chytrze.
- Chciałbym tak
pracować całe życie… - wyszeptałem i ucałowałem jego soczyste wargi. – Ale na
dziś koniec pracy. Chyba… chyba mam to, czego chciałem. Czego Abi-chan chciała
– spojrzałem z głupiutkim uśmieszkiem na swój notatnik zakreślony niepozornymi
kanji. Pod wpływem bety endorfiny nazwałem naszą promotorkę tytułem, za jaki
niewątpliwie w zemście wsadziłaby mnie w kostium króliczka Playboya ze
szpicrutą w ręku z półdupkami na masce retro samochodu… Oczywiście do sesji w
jakimś renomowanym japońskim magazynie o modzie tak, żeby mnie ujrzała jak
najszersza publika i jak najszersza publika zaczęła obmawiać.
- Może i koniec
pracy, ale nie koniec małego co nie co… - zamruczał, gryząc mnie w szyję.
Sapnąłem zaskoczony, czując zęby wbijające się w moją skórę, ale wbrew własnemu
pragnieniu pacnąłem go ostrzegawczo w czuprynę.
- Wystarczy,
Aki. Muszę zanieść jej to na biurko zanim przyjedzie… Aki… Aki, starczy!
Samiec alfa zmarszczył brwi, ale przesunął w czasie
moment naszego zbliżenia (trudno mówić w przypadku męsko-męskim o kopulacji czy
parzeniu). Tak, mówię „przesunąć w czasie”, bo najpewniej kolejna gra wstępna –
tym razem nieodwołalna – będzie czekać mnie wieczorem. Swoją drogą, mam
nadzieję! Liczę na wspólną noc… W końcu, należy mi się za uratowanie innym
tyłków.
Wemknąłem się za pozwoleniem sekretarki naszej
promotorki do jej gabinetu i złożyłem przedrukowany pedantycznie tekst na
pulpicie.
[ ェンド ]
ENDO!
Albo
THE ENDO. Niestety,
nie mogłem jeszcze wiedzieć, że mój cudowny plan uratowania innym tyłków, w
zasadzie skończy się na ich pogrążeniu w otchłani tęczowej rozpaczy.
Abigaile rozpostarła złowróżbnie skrzydła swoich
świętych promotorskich papiurów, w których zdawała się mieć zapisane nie tylko
tematy projektów i kwestie do poruszenia z zespołem, ale kserokopię naszej
genealogii począwszy od linii homo
habilis, wykaz wszystkich szczepień i przebytych chorób zakaźnych w
dzieciństwie oraz loginy wraz z hasłami do naszych kont ze wszystkich serwisów
z pornografią… Oczywiście, ja nie miałem, więc o ten jeden raz mogłem odetchnąć
z ulgą.
- Wasz wokalista
dostarczył mi dzisiaj rano wedle obietnicy tekst najnowszego singla – zaczęła
swoim zwyczajowym, zblazowanym tonem, więc poczułem wewnętrzny zgrzyt kół
zębatych i trybików… Albo to szpony Abigaile zaczynały się wysuwać, jak u kota
szykującego się do łowów. – I prawdę
powiedziawszy… Jest fenomenalny! To będzie ogromny hit! Nowy evergreen! –
puściła wodze swojej profesjonalnej powściągliwości i ukazała wszystkim swój
namacalny dowód bycia jednak zwykłym śmiertelnikiem. Yaoistyczny, słodko różowy
rewers. Widziałem po mimice reszty chłopaków z bandu, że są świadkiem właśnie
powstawania nowego ładu świata. Świata w którym promotorzy jednak są ludźmi, a
nie Shinigami, którzy wpiszą cię do Death Nota z pierwszego lepszego powodu[6].
Ich euforia była przedwczesna… - Już obmówiłam to z biurem Sony Music
Entertainment w Japonii. Kupili ten pomysł i podzielają mój entuzjazm.
- Ettoo…
Takahashi-sama, o jaki projekt singla dokładnie chodzi? – zainteresował się
Kai, próbując odzyskać swój autorytet lidera, który został nadszarpnięty przez dezinformację
i odtajnioną kolaborację wokalista-promotor. To jeszcze byłem w stanie znieść,
byle nie „odtajniono” kolaboracji wokalista-basista.
- Ruki-san wam
nie mówił? – na ustach femme fatale rozkwitł sadystycznie słodki uśmieszek,
zwiastujący przyszpilenie mojej dumy damską szpilką. – [ MEN ACE ][7].
Czyli singiel o miłości męsko-męskiej. Dobrze mówię, Ruki-san? Taka była
koncepcja?
Trzy karki skrzypnęły złowieszczo, obracając grobowe
twarze w moją stronę. Trzy, bo Akira już wcześniej wgapiał się we mnie, a
raczej w mój tyłek.
- Mniej więcej –
wydusiłem zdawkowo. – Ale tekst można dwojako intepre…
- Podjęliśmy
decyzję z PR-owcami oraz producentem, że do singla zostanie nakręcony klip.
Klip, który dyskretnie przemyci wątek boys
love. Oczywiście nie podam na chwilę obecną mięsistych szczegółów, ale
chciałam wam to zaanonsować wcześniej, żebyście się przygotowali mentalnie do
fanservicu – niemal zaćwierkała jak skowronek. – Hm, to chyba wszystko na
pierwsze spotkanie. Jakieś pytania?
Rozedrgana ręka – nie widomo czy z gniewu, czy trwogi –
wzniosła się w obronnym geście, chcąc pewnie zgłosić sprzeciw, a nie wnieść
pytanie. Ponownie Lider-sama.
- Nie sądzę, aby
to był dobry pomysł, ponieważ…
- Kai-san,
zespół nie jest od „dobrych pomysłów” tylko od muzyki.
- I gejowania… -
parsknął ktoś z tyłu, więc domyśliłem się, że to pewnie Akira, który nadal
przyjmował względem mojego tyłka pozycję frontalną.
- Tak, jak
Reita-san słusznie zauważył, i od gejowania. Jeszcze jakieś cenne uwagi? –
żachnęła się. Nikt nie ośmielił się dać upustu swoim homofonicznym apelom w
obecności damy. Damy Kier, tej z Alicji w Krainie Czarów. Tak, tej której
połowa kwestii brzmiała „skrócić o głowę!”, stąd ten brak sprzeciwu. Byłem więc
dumny ze swojego mężczyzny, pomimo iż niewiele wskórał swoją asertywnością. – W
takim razie sprawę uznaję za zamkniętą. Dziękuję za atencję i życzę miłego
dnia. Przekazuję Szanowny Zespół w ręce producenta – uśmiechnęła się
pretensjonalnie, rozciągając swoje w połowie amerykańskie wargi w groteskowym
wyszczerzu jokera. Odkłoniła się gwoli formalności i wyszła. Tak po prostu.
Drzwiami. Umiarkowanym krokiem. Z lekkim sumieniem, nie obawiając się
oskarżenia o podżeganie do zbrodni, która zaraz najpewniej się na mnie dokona,
widziałem to w oczach otaczających mnie w koło przyjaciół.
- Chcesz nam o
czymś powiedzieć, Ruki? Hm? – uśmiechnął się jadowicie Aoi.
- Dopóki jesteś
w stanie mówić… - dorzucił ktoś za Aoim.
- Hej, chłopaki…
To nie było specjalnie… - odruchowo schowałem się za plecami Reity. – Chyba się
nie gniewacie…? Ten teledysk nie będzie gay
smut tylko subtelnym obrazem zabarwiony w tle homoerotyką.
- Nie jestem
gejem! – Yuu rzucił swoją już kultową, życiową maksymę i wystąpił zza Uruhy
butnym krokiem. – Nikt z nas nie jest! Rozsiewasz ploty i burzysz nasz
wizerunek. W dupie mam twój „subtelny obraz”. Jak lubisz, to sobie trzymaj na
twardym dysku w macu… Tamte mogą być nawet „niesubtelne”.
- No już nie
przesadzaj, Yuu – odezwał się w końcu mój mężczyzna, za co nabrałem ochoty
zrobić mu dobrze. Oczywiście ręką. Przez kondoma. Oraz rękawiczkę. Wciąż nie
miałem na tyle odwagi, aby go tam dotykać bez zahamowań. – Ruki chciał dla
wszystkich dobrze… - Albo i nie nabrałem ochoty.
Że ja niby chciałem dla wszystkich dobrze? Przez te
nierozsądne słowa nie chciałem teraz (robić) dobrze nawet dla samego
Akiry.
- Co?! –
chóralnie wszyscy się zapowietrzyli. O ile chór może się zapowietrzyć, a chyba
może. W każdym razie, ten problem już mnie nie obchodził, bo wybiegłem z tego
dusznego od zarzutów pomieszczenia, aby inhalować się przez papierosa za
tylnymi drzwiami biurowca. Nie miałem ochoty nikogo oglądać na swoje oczy,
które i tak niedowidziały. Dlatego też schowałem się za dużym samochodem
firmowym, gdzie podejrzewam nikt nie będzie się kwapił, aby mnie szukać. To nie
była moja zwyczajna palarnia.
Skąd miałem wiedzieć, że cudowni producenci wymyślą
sobie do tego PV? A tak na dobrą sprawę, ten pomysł urlopu w środku sesji nie
był mojego autorstwa tylko Akiry.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Zaciągamy się… Dobra, już
mi lepiej, chociaż wciąż nie byłem pewny, czy miałem inny powód do pozostania w
studiu poza oczekiwaniem na egzekucję za moje projekty naruszające męski
wizerunek Gazetto. Ta zniewaga krwi wymaga. Szkoda tylko, że media na całym
świecie szumnie nawołują do kultywowania krwiodawstwa, a tutaj, w murach
niepozornej wytwórni płytowej tak arogancko się ją marnotrawi – psując ją
pracownikom stresem oraz grożąc jej rozlewem za byle niesztampową inicjatywę.
Podjąłem impulsywną decyzję, aby poćwierkać na
twitterze. W końcu nic tak nie wyładowuje złości, jak wyklejanka ze znaków
przystankowych i abdżad arabskich w social mediach, zwane powszechnie jako
kaomoji. Oh, Aoi wrzucił coś na timeline.
[
ホモじゃない~ (╯°Д°)╯︵/(.□ . \) ]
HOMO JANAI~
Tak, to wiele wyjaśnia.
Przytknąłem wyświetlacz smartfona do swojego czoła w
geście zmarnowania. Pewnie gdybym teraz wykonał check-in, jako moją lokalizację
w tweecie pokazałoby: gdzieś w czarnej dupie rozpaczy. Podjąłem spontaniczną
decyzję o swoim mentalnym chorobowym i szepnąłem poufnie sekretarce w biurze,
aby przekazała, że jestem umówiony w klinice na leczeniu. Nikt formalnie nie
przyjąłby mojego wyjaśnienia, gdyby wiedział, że mówiąc „klinika” mam na myśli,
tą prywatną w swoim apartamencie, zaś pod hasłem „leczenie” kryło się zapijanie
się w trupa gorącą czekoladą.
Spojrzałem z postoju taksówek nostalgicznie na prześwitujący
przez siwy smog fronton gniazda naszej wytwórni. Pomyślałem przez chwilę, że
ucieczka to wcale nie taki dobry pomysł, wręcz gówniany a nawet gówniarzowy.
Robienie sobie wagarów w pracy nie zalatuje dojrzałością (ewentualnie płciową,
kiedy bierzemy sobie „wolne”, aby poużywać się co nie co fizycznie…). Swoją
drogą chętnie poużywałbym sobie, aby obniżyć napięcie powierzchniowe swoich
genitaliów. W tym celu potrzebowałem… No właśnie, Akiry, którego porzuciłem na
pastwę homofonicznej zawiści. Znów uderzyła mnie waga własnego skurwysyństwa,
więc aby nieco oczyścić swoje sumienie, napisałem mu czułego esemesika, że
liczę na wspólny wieczór.
Miły siwy pan taksówkarz z klasycznym wąsem pod nosem
zawiózł mnie do mojego apartamentowca, po drodze zadbawszy o komfort jazdy,
który zależał od komfortu mojego samopoczucia. Muszę przyznać, że taksówki to
dobry patent na mobilne kozetki, w końcu to pewne, że nie uniknie się nawet
drobnej pogawędki w tej ciasnej przestrzeni nieco ponad sześciu metrów
sześciennych.
iPhone uparcie milczał. Nie podobało mi się to, ale w
odwecie złośliwości temu jabłkowemu smartfonowi, również milczałem. Poszedłem
do salonu na Hanzawę. Mimochodem obejrzałem wbrew swojej woli program
dokumentalny o Baracku Obamie oraz jakiś szmatławiec o ślubnych bolączkach
ludzi, który był tak do bólu wyreżyserowany, że nawet wizażyści musieli mówić
kwestie ze scenariusza… O, SMS!
Hej Big Sister
słyszałem, że wróciłeś z urlopu. Idziemy się napić? ♡ - Kathy.
Wziąłem głęboki oddech i wcisnąłem się
mocniej w fotel. Gdybym był wciąż singlem poczułbym przyjemne uczucie ciepła w
podbrzuszu… Ale przecież już chyba nie byłem. Nie, to nie to. To po prostu
zawód, że to nie Akira był nadawcą wiadomości. Zerkałem kompulsyjnie,
obsesyjnie i natrętnie na zegarek. Minut przybywało, dnia ubywało, a on wciąż
milczał. Draniu, odpisałbyś chociaż „wolę się masturbować”, „jestem zajęty” czy
też nawet tę wersję dla opornych czyli „nie”. Wszystko w tym przypadku
oznaczałoby jedno – odmowę.
Oczekiwanie traciło coraz więcej
sensu, aż w końcu całkiem go straciło, kiedy wybiła pierwsza w nocy, czyli pora
o której nasz Kanapowy Leń (w wersji anglojęzycznej: ziemniak) udawał się na
spoczynek, bo plan ramowy emisji ulubionych seriali, które oglądał (czyli
wszystkie) dobiegł końca. Ewentualnie czasem przenosił się z oglądaniem na
laptopa, ale pielęgnowanie tego nawyku straciło swoją istotę z wieczorem, kiedy
mi po raz pierwszy włożył… Przygryzłem dolną wargę, aby powstrzymać się od
myślenia o jego twardym penisie. Niestety, delikatne uszczypnięcie było zbyt
słabym katalizatorem i pomóc mogło jedynie odcięcie świadomości czyli sen.
Przeceniłem siłę swojej woli, która
natychmiast sprzedała się brudnym myślom. Przytulałem do swojej piersi dużą
poduszkę, głaskałem ją i międliłem. Czasem składałem na niej delikatnego półcałusa
kącikiem suchych warg, szepcząc uparcie „Akira, Akira, Akira”, próbując
przekonać siebie, że to właśnie on leży w moich ramionach. Niestety, jedynie
Koron leżący nieco niżej reagował na tą nieznaną komendę, w dodatku negatywnie,
bo sceptycznym wzrokiem.
Pomimo wielu dotkliwych różnic
organoleptycznych, była między Reitą a poduszką jedna znacząca cecha wspólna –
oboje beznamiętnie milczeli. A dzień zapowiadał się tak podniecająco… Trzeba
było oddać mu się w tym studiu, może chociaż przynajmniej myśli miałbym czyste,
skoro sumienie wciąż pozostawało nie oczyszczone.
Zapadałem w półsen, kiedy nagle telefon
na szafce zaczął wibrować. Przez chwilę pomyślałem, że siłą nieczystego umysłu
udało mi się pozazmysłowo uruchomić wibra… Zaraz,
przecież ja nie mam wibratora – pomyślałem błyskotliwie i tylko dlatego
zdążyłem w porę odebrać połączenie.
- Halo? Akira?
- Chciałem tylko powiedzieć „dobranoc” –
oznajmił zdawkowo głos po drugiej stronie.
- Dobran… Zaraz, Akira! Hej, Aki… Halo? –
rozłączył się. Rozjuszony syknąłem w kierunku głuchego sygnału soczyste
„spierdalaj”. Kiedy wszystko się wyklarowało, że mój kochanek ma mnie w
głębokim poważaniu, mogłem zasnąć spokojnie.
Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Nie
zasnąłem.
*
Wiedząc już, że straciłem
najcenniejszego poplecznika w tej seksaferze w zespole, musiałem być bardzo
czujny. Postępować dyplomatycznie, zgadzać się na wszelkie dziwne konsensusy…
- Ruki-chaaan~ - zwabił mnie melodyjny głos
Yuu, wokół którego w podejrzany sposób stłoczyła się reszta. Wraz z Brutusem.
Aż miałem ochotę złośliwie go zapytać na osobności, jak to jest wrócić w końcu
sentymentalnie do masturbacji. Nie, stop
Takanori. Nie myśl o tym, jak to sobie robi… - już w oczach stawał mi
pamiętny obraz spod namiotu w Murayamie, ale w porę go wycofałem.
- Tak? Już przeszła wam złość? – uśmiechnąłem
się całą twarzą, co musiało wyglądać pretensjonalnie. Trudno. Chcieli
Rukiego-chana, to go mają.
- Nie, skąd. A w zasadzie wymyśliliśmy dla
ciebie pokutę, rozpustniku – słodki ton bruneta nie kolidował w użyciu bardzo
cierpkich słów. Starałem się nie patrzeć na Akirę, aby nie zacząć odczuwać do
niego żalu o to, że nijak nie próbował powstrzymać ich przed znęcaniem się nade
mną. Swoim, jak to kiedyś mnie nazywał, Takka-chanem. – Doszliśmy do wniosku –
ciągnął dalej Przewodniczący Komisji ds. Heteronormatywności Gazetto, nie przestając
się uśmiechać. – Skoro ty byłeś inicjatorem całego przedsięwzięcia, to w twoim
interesie jest odwołanie go.
Już nie potrafiłem niepatrzeć na
Suzukiego, a wręcz ciskałem w niego gromy zza okularów przeciwsłonecznych. A więc to tak, nawet nie wziąłeś odpowiedzialności
za współudział, tchórzu.
- A-ale… jak ja mam to zrobić?
- Spokojnie, o wszystkim pomyśleliśmy, jako że
jesteśmy troskliwymi przyjaciółmi, wyprawimy cię do niej z odpowiednią wiedzą.
Po tych słowach wręczono mi niezbyt
opasłą książkę o absurdalnym tytule. Hipnoza
głosem autorstwa jakiegoś szarlatana, który nawet nie miał odwagi podpisać
się imieniem i nazwiskiem najpewniej żeby rozjuszeni czytelnicy nie mogli go
znaleźć w bazie danych ogólnodostępnego narzędzia szpiegowskiego XXI wieku -
facebooka.
- Jesteście popieprzeni – skomentowałem ten
słaby żart mętnym głosem. – Zażenowaliście mnie poziomem swojego poczucia
humoru.
- Twoje zażenowanie nie może się równać z tym,
które czeka nas po premierze klipu. Ależ oczywiście, masz prawo czuć się
urażony, pytanie tylko czy to ci pomoże w rozmowie z Abigaile-samą.
Na usta cisnęła mi się cięta riposta
„nie masz jaj, więc jesteś zwykłym fiutem, Shiroyama”, ale jakkolwiek bym tego
nie chciał, kumple mieli rację. Shiroyama miał rację. Czeka nas kompromitacja i
seksces w formacie międzynarodowym, a ja się do tego przyczyniłem z
egoistycznych pobudek. Szkoda tylko, że wszystko to, co mówili było
półkłamstwem. Bo druga, utajniona półprawda była taka, że to Suzuki jest tak
samo winny.
Schowałem książkę do torby z zamiarem
wyrzucenia jej gdzieś potajemnie w zaciszu swojego domostwa bez naocznych
świadków. W ostateczności może zajrzę do tej skarbnicy shitu przy szklance
wieczornego latte, W końcu skoro sam nie wiem czy śmiać się, czy płakać ten quasi-podręcznik
rozwiąże ten dylemat.
Błogosławiłem mojego menagera, który
zorganizował dzisiaj konferencję na temat nowej linii goodsów i merchendiesu na
zbliżającą się narodową trasę koncertową. Mogłem się odrobinę rozluźnić i
skierować swoje myśli w stronę designu, wzornictwa i projektowania – czyli
ukochanej triady każdego niespełnionego kreatora.
Dzień okazał się być ciężki, więc z
tym większą przyjemnością zatopiłem się w skórzanym obiciu sofy przed
odbiornikiem telewizyjnym. To zły nawyk, który nieświadomie skopiowałem od
Akiry. I znów mimowolna myśl o tym zdrajcy. Złapałem się zrozpaczony za głowię
i spojrzałem w kierunku swojej torebki.
Gdybym
tak zmusił go… - naprzykrzały mi się natrętne myśli o odwecie i
nieskutecznie je odpierałem słabym argumentem: „przecież nie mam jak, nie
posłucha mnie”.
Jeszcze jedno sugestywne spojrzenie w
stronę torebki od YSL, tym razem odważniejsze. Być może sposób był bliżej niż
sądziłem? Nawet na wyciągnięcie ręki?
[1] Wątki edukacyjne, sic! Powtórka do matury z Enji-sensei.
[2] Rzekomo notatnik
artystów.
[3] Gatunek muzyki z
pogranicza noise a industrialu. Dla nie gustujących w
takich klimatach uproszczenie: monotonna elektronika z łomotem imitującym
fabrykę.
[4] Maska chirurgiczna.
[5] Gejowskie, lesbijskie,
dotyczące homoseksualizmu.
[6] Konteksty.
Dobra rzecz~
[7] Gra
słów. Samo „Menace” oznacza zmorę. Rozdzielnie „Męskiego asa”. Cokolwiek to
oznacza.
Yey ^_^ Jak zawsze kolejne genialne opowiadanie. Już dawno się tak nie śmiałam :D
OdpowiedzUsuńHah, nie wiem co napisać! Bardzo czekałam na BwO i się nie zawiodłam! Mistrzowskie!
OdpowiedzUsuń//Yuuko-san
Skąd pewność, że w dowodzie napisała prawdziwe nazwisko? Skoro lubi szołnen-ai, mogła naoglądać się yaoiców i z fangirla walnąć ''Takahashi'', to tak zostało.
OdpowiedzUsuńkołdrokrad Akira! Na wolności! Chronić kołdry!
I ta część, kiedy już się nie śmiałam.
Wręcz rozkazywałam narządowi wzroku ''nie pocić się'' Znacie to uczucie, kiedy z desperacją gadasz do paska po prawej, by jeszcze się nie kończył? Było mi tak strasznie przykro z powodu Ru... dziś śpię z poduszką, powtarzając ''Akira cię kocha, no przecież cię kocha...''
Cieszę się z kontynuacji... zapowiada się aauhghfsxadhynkvd~ Dziękuję za wasze ff <3
Ach i czasem, np. w trick or sex nie wiadomo kto co mówi i zrozumiesz dopiero zaraz, a tu mindfuck, bo wg ciebie mówił to ktoś inny i powtórka z fragmentu
Ach, no i mi smutno.
.
.
.
NO PRZECIEŻ CIĘ KOCHA T_T