Podjęłam próbę kontynuacji "Haiku na wachlarzu". Trochę z tęsknoty, trochę ze względu na Wasze prośby. Wyszło raczej miernie, ale postaram się zrobić wszystko, aby wrócić do formy i ponownie wczuć się w klimat antycznej Japonii. Nie przedłużając, proszę bardzo!
Shitamachi, Tokio, Japonia;
10. Dzień, 8. miesiąca, 10. roku ery Shōwa [1],
Cisza po burzy jest jeszcze bardziej nieznośna niż cisza przed
nią. Kiedy to wzburzone morze nagle opada i zasypia, jakby nigdy nic się nie
wydarzyło. Jakby spieniona woda wcale nie pozbawiła mieszkańców ich domów,
jakby nie zabrała na dno łodzi rybackich razem z marynarzami… Mających czasem
żony, a czasem i dzieci, a z pewnością matki. Wszystko cichnie tylko po to, aby
kiedyś znów móc wybuchnąć i niszczyć - niby to „wymierzając sprawiedliwość”.
Żywioły mają ten przywilej, że nikt ich nie obciąży żadną odpowiedzialnością. Mają
jak najbardziej uświęcone prawo karać, siać grozę, zatrważać… A Takanori – jak
podwładny – mógł tylko błagać o ich przychylność, licząc na to, że jego prośby
zostaną wysłuchane. Takim wolnym żywiołem był bezsprzecznie jego ojciec. Jak
mówiła prababcia – Matsumoto-san był bez wątpienia ogniem, ale on – Takanori –
nie miał nic z jego płomienności. Jemu przypisywano żywioł powietrza symbolizujący
wolność. W jego obecnej sytuacji, było to niemal ironią losu.
Od ostatniego incydentu z ucieczką do Shitamachi minął około
tydzień, ale sam młody Matsumoto nie był pewien, ile dokładnie. Dni mijały mu
ciągiem - jeden po drugim - i niczym się nie wyróżniały. Dom - szkoła - dom, a
w nim dodatkowe, prywatne lekcje. Mógł zapomnieć o chwili wytchnienia. Zapewne
będzie znosił to z pokorą jakiś dłuższy czas – dopóki nowe siniaki się nie
zagoją i nie przestaną boleć. Wtedy znów się pokusi o złamanie zakazów ojca,
zapominając czym to grozi.
Teraz nawet nie był w stanie uciekać, chociaż w głębi siebie
bardzo tego chciał. Kuśtykał o lasce, stawiając koślawo krok po kroku jak
niedołęga. Zdążył już przez ten czas policzyć drogę ze szkoły do postoju
rikszarzy. Taki chód utrudniał mu nie tylko funkcjonowanie, ale i sprawowanie w
szkole. Jego ruchy były nieporadne, zbolałe, pozbawione nie tylko gracji, ale i
zwyczajnej płynności, za co zbierał uszczypliwe reprymendy. Zwłaszcza na
lekcjach z tańca tradycyjnego, na których jak dotąd wiódł pierwszeństwo w
grupie. Nagle sensei zaczęła mu zarzucać leserstwo i niechęć do nauki kolejnych
układów. Bo przecież był prymusem, który zadziera nosa i sądzi, że nie
potrzebuje wcale ćwiczeń… Mógł tylko zaciskać zęby z niesprawiedliwości, jako
że nie było to jego kontrolowaną ułomnością czy dąsami zarozumialca.
Szedł wzdłuż pawilonu z małymi kramami oferującymi kalmarowe takoyaki i sklepikami, wspierając się na
eleganckiej lasce, która pasowała do jego ciemnego mundurku w stylu zachodnim
ze sztywną, czarną stójką pod szyją. Na plecach taszczył swój samisen, włożony
w skórzany pokrowiec, aby się nie zniszczył. Początkowo zadawało mu się, że
idzie do domu, jak posłuszny syn-uczeń-podwładny. Los jednak niewybrednie mu
uzmysłowił, że tak naprawdę idzie tylko przed siebie, w myślach błagając, aby
coś go wyzwoliło od tej rutyny w jaką wpadał. Odciągnęło od tego nudnego
dążenia w jednym, obrzydłym kierunku. Jak to typowy żywioł powietrza. Po prostu
żądał trochę rozrywki! Towarzystwa kogoś innego niż świnka morska, królik[2]
czy służba – będących na równi w hierarchii, bo cała triada była pozbawiona
wolnej woli i świadomości. Zachowywał się tak, jak wymagano. A skoro on sam nie
mógł wyjść do towarzystwa to towarzystwo najwidoczniej samo postanowiło na
niego trafić…
– Matsumoto-kun? – usłyszał
brzmiący znajomo głos. Chłopak nie mógł sobie jednak nijak przypomnieć skąd.
Zatrzymał się, wsparł na lasce i rozejrzał dookoła. Napotkał rozpromienioną
uśmiechem oraz słońcem twarz chłopaka, który nazywał się jakoś… popularnie.
Znane, prowincjonalne nazwisko. Jak to było? Satou? Nie, to było któreś z tych
„rybnych nazwisk”[3].
– Witaj panie… S… – zaciął
się z głupim wyrazem twarzy. Jedno z najgorszych faux pas – zapomnieć
jak nazywa się rozmówca.
– Panie S…łodki? – uśmiechnął
się chytrze. – Seksowny? Super? Sugoi? Subarashii? Faaaakt,
czasem tak na mnie mówią – zrobił dalece nieskromną minę, jakby był co najmniej
synem samego Ojca Wysp Japońskich – Izanagiego.
– Nie to chciałem
powiedzieć, panie S…nobie – odwzajemnił jego uśmiech. Nagle zapomniał o całej
swojej osowiałości.
Chłopak zmierzył jego sylwetkę od góry do dołu. Zatrzymał się przy
jego podpórce. To nie był zwykły element garderoby… Sam Takanori wyglądał już
mniej zjawiskowo bez swojego kimona. Rzec można było, że pospolicie, ale na
pewno nie nudno. Ciemny mundurek z wysokim kołnierzykiem podkreślał tylko
bladość jego karnacji, oczu, włosów, ust… I szczęśliwie zakrywał erotyczny kark
niczym u gejszy. Akira zwilżył swoje wargi, bo wydały mu się suche, w porównaniu
do soczystych ust panicza. Znów zawładnęło nim uczucie niemocy i ogłupienia
niezwykłą osobą Takanoriego. A już prawie o nim zapomniał… Prawie. Czasami
jeszcze zdawało mu się, że czuje zapach jego ciała we włóknach tuniki, którą
kiedyś założył. Raz przyłapał się na tym, że zasnął, wtulając w nią swoją
twarz. Po tym wstydliwym incydencie postanowił, że zamknie ją w oddzielnej
szkatułce.
– Skąd wracasz? – zapytał
młody Suzuki, spoglądając na instrument, który niósł na plecach chłopak.
Kosztowny sprzęt, ale niby czemu miałoby go na niego nie stać?
Czyżby Takanori pracował w herbaciarni? – zadał sobie pytanie. To nawet pasowałoby do jego prezencji. Ze
swoja urodą miałby mnóstwo klientów… Zwłaszcza w Przemijającym Świecie.
Potrząsnął głową, kiedy wyobraził sobie jak klęczą przy jednym chabudai[4].
On ubrany jest w zachodni, elegancki surdut, niczym gentleman z Wielkiej
Brytanii, a Takanori w swoim misternym kimonie nalewa mu zielonej herbaty
według skróconego rytuału. A później bierze go za rękę i prowadzi w stronę
pokojów dla „gości”, uśmiechając dwuznacznie, rozwiązując po drodze szarfę…
– Wracam ze szkoły –
odpowiedział beznamiętnie. Akira zamrugał powiekami. Wyglądał na młodego, ale
aż tak, aby nadal nie umieć czytać? Czuł, że tutaj chodziło o placówkę innej rangi.
Słyszał, że do szkół dla gejsz uczęszcza się jak najdłużej, dopóki cię na to
stać lub dopóki ma się na to ochotę. Zdarza się, że na dodatkowe nauki
przychodzą nawet sześćdziesięcioletnie damy, wciąż spragnione odświeżenia
swoich talentów.
– Szkoły… – powtórzył za
nim powoli, dając do zrozumienia, że chciałby szerszego wyjaśnienia.
– Nie wiesz, co to? –
wybałuszył na niego oczy ze zdziwienia. Młody Suzuki zapomniał, jak często
robił z niego absolutnego, wiejskiego głupka. Zupełnie jakby nigdy nie widział
na oczy miejskiego życia.
– Jasne, że wiem. Sam
chodziłem do szkoły – roześmiał się nieporadnie. – Myślę jednak, że nie były to
podobne miejsca.
Takanori namyślił się, nie wiedząc za bardzo, co Akira miał na
myśli. On od zawsze chodził do jednej szkoły. Nie rozumiał, jak mogłyby one
wyglądać inaczej.
– Ja… nie wiem. Uczę się
różnych rzeczy. Tańca, recytacji, etykiety, kaligrafii, ikebany, gry na
instrumentach, wokalistyki, angielskiego, literatury, taikyō[5]…
– zalał go słowotokiem, a chłopak spojrzał na niego oniemiały. Tak, teraz miał
podstawy, aby traktować go jak wiejskiego głupka, bo przy jego osobie
faktycznie nim był. Jeśli jeszcze raz potraktuje go z wyższością – nawet mu się
nie sprzeciwi. Jego wykształcenie przy takiej wszechstronności Matsumoto było
jak edukacja w pigułce. Na najniższym poziomie. A kiedyś to on czuł się „ponad
wszystko inne”, bo potrafił czytać. – Jeszcze zapomniałbym o…
– Wystarczy! – uciszył go,
uśmiechając się sztucznie. Bo jeszcze zaraz mu wyzna, że uczy się także
przędzenia jedwabiu, wyrobu cesarskiej ceramiki i pałacowej architektury. A
może chciał mu właśnie powiedzieć, że potajemnie nauczają go technik miłosnych,
bo tak naprawdę jest szkolony na kurtyzanę? Znów poczuł niemoc w nogach. Jak to
dobrze, że na mieście, wśród morza zapachu jedzenia oraz spoconych ciał, nie
czuć było cudownej woni Matsumoto.
– A ty? Dokąd idziesz? –
zapytał Takanori. Jego kolega był ubrany w prosty, męski strój letni. Na głowie
miał kaszkiet, który niegdyś tak mu się spodobał.
– Hm, w zasadzie to idę do
pracy – wykonał ręką gest, jakby rzucał zrulowaną gazetą.
– Ach… rozumiem. Nie będę
ci przeszkadzał – powiedział, kłaniając się na pożegnanie.
– Nie wydurniaj się. Nie
wiadomo, kiedy się znów zobaczymy. Nie rób mi tego…! – złapał go za ramię,
trochę za mocno, bo kulejący Takanori stracił równowagę i zachwiał się.
Przytrzymał go, aby znów stanął prosto. – Tęskniłem – wyszeptał do niego.
Słabym, niskim głosem, jakby zdradzał mu swoją najskrytszą słabość.
– Tęskniłeś…? –
powtórzył bezwiednie. I nagle cały zgiełk miasta ucichnął jak w wyreżyserowanym
akcie spektaklu kabuki, ażeby słyszalne były kwestie głównych aktorów. Zdawało
się, że słyszy w tej ciszy namiętnie trącaną strunę samisenu. Coraz mocniej i
mocniej… Nie, to jego serce waliło jak szarpany instrument, grając melodię
podnoszącą napięcie. – Sō desu.
Zamilkli. Ręka Akiry wciąż
tkwiła na ramieniu Matsumoto. Teraz to nie otoczenie zamarło, ale oni sami.
– Znaczy się… to chyba nic
takiego, co? Ekhm… Kolego – poklepał go nerwowo po trzymanym wcześniej barku,
poczym zabrał swoją rękę i podrapał się nią po czuprynie. Była jaśniejsza niż
ostatnim razem, ale nadal była to jedynie barwa kawy jęczmiennej z mlekiem.
– Skoro jesteś umówiony z
pracodawcą, to chyba nie możemy nigdzie iść – chłopak najwidoczniej w
towarzystwie Akiry zupełnie zapomniał, że on sam również nie ma zbyt wiele
czasu do dyspozycji. Większą jego część miał już rozplanowaną. I to nie tylko
na resztę dnia, tygodnia, ale i życia…
– To dość luźny zarobek –
przygładził swoje włosy, które wcześniej zmierzwił z zakłopotania. – Jeśli
chcę, pracuję. Jeśli nie, to nie, ale mamony nie będzie. Bardziej hobby niż
obowiązek – wyjaśnił mu. – Bo widzisz, ma się dostęp do jakiejś tam literatury
dla przeciętniaków – miał na myśli popołudniowe wydanie asahi shimbun.
– W mojej posiadłości mamy
bibliotekę. Spodobałaby ci się – odpowiedział.
– Musisz mnie kiedyś zabrać
„do wyższych sfer” – rozpromienił się na samą wizję zobaczenia kawałka luksusu.
Czy to prawda, że arystokraci śpią na łóżkach wykutych w złocie? I to z haremem
kochanic pod kaszmirową kołdrą?
Takanori zmizerniał, bo
przypomniał sobie o tym obrzydliwym, zakłamanym miejscu, jakim był jego dworek.
Zabrać go tam? Bardzo by chciał, aby humor Akiry rozświetlił ponurą atmosferę
tamtego miejsca, ale wiedział jednocześnie, że to niemożliwe, aby ktoś z Shimatachi
przekroczył progi tego sacrum.
– A ty, gdzie mnie
zabierzesz? – odbił sprytnie piłeczkę, przybierając maskę zadowolenia.
Akira poruszył niespokojnie grdyką. Cóż za naiwne i lekkomyślne
pytanie…! Dlaczego go tak bardzo nakręciło? Przed jego oczami przeminęły się
setki miejsc, w jakie najchętniej teraz zaciągnąłby chłopaka, ale co najmniej
połowa z nich była nieodpowiednia dla chłopca w jego wieku. A w zasadzie to ile
mógł mieć lat?
– Może przejdziemy się do
jakiejś knajpy na piw… – urwał, widząc grymas na ustach panicza.
Akira, gamoniu! Chyba nie chciałeś zaciągnąć szlachcic do tej
speluny pełnej opryszków i gburów? – bo zapewne
tak Takanori widział obraz baru swoimi kryształowymi oczami. Niemniej jednak
knajpa nie była dobrym miejscem na intymne spotkanie – niehigieniczne i
niebezpieczne dla arystokraty. Jeszcze jakaś szajka upatrzy sobie i tak
poturbowanego panicza, i będzie miał przez niego poważne kłopoty. Nie
wybaczyłby sobie tego, że przez niego mógłby być jeszcze bardziej skrzywdzony.
Nagle przypomniał sobie o siniakach na jego nagim, bladym ciele, które zobaczył
tego pamiętnego dnia w swoim pokoju, kiedy to po raz pierwszy się spotkali.
– Co ci się stało? –
zainteresował się, marszcząc brwi. Wzrok miał wymierzony w laskę, na jakiej się
podpierał. W głowie młodego Suzukiego wyłaniały się w tym mentliku różne
absurdy.
– Źle stanąłem w kimonie –
odpowiedział mu beznamiętnie, chowając buławę, jakby wstydząc się swojego tymczasowego
kalectwa. – Ale to nic takiego. To się często zdarza… Na okobo ciężko się chodzi…
– Musisz bardziej uważać.
Chociaż faktycznie, wy z arystokracji możecie częściej chorować, bo was stać na
opiekę lekarską – wywrócił oczami poirytowany, ale jego twarz szybko
złagodniała, kiedy zobaczył, że Takanori zaczyna czuć się nieswojo. – Co nie
znaczy, że masz oczywiście chorować! – pacnął go po głowie, burząc jego złotą,
delikatną czuprynę. Po raz pierwszy dotknął jego lśniących włosów, które
wydawały mu się świętością i… prawdę powiedziawszy, po raz pierwszy dotykał
czegoś o takiej postaci. Zgadywał, że to właśnie takie były jedwabne nici przed
naprzędzeniem w sukno.
– To dokąd idziemy? –
dopytywał się panicz, rozkopując niezręcznie laską ziemię pod stopami.
W głowie krążyły mu trzy słowa klucze: niedaleko, malowniczo i
pusto.
Niedaleko – bo Takanori był o lasce. Nie chciał mu sprawiać bólu i
zmęczenia.
Malowniczo – bo Takanori bezwątpienia był estetą. Poza tym, nie
chciał patrzeć na tego chłopaka w brudnej kanjpie. Być może piękno przyrody
przygasi jego urodę, która stwarzała kontrast ze wszystkim mu znanym. Zresztą
gdzie, jak nie w malowniczej alejce znajdą trochę wytchnienia od pracy czy
szkoły?
Pusto – bo… Sam nie wiedział, dlaczego. Nie, zaraz. Doskonale
wiedział, czemu ma służyć odosobnienie…
– Przejdźmy się po okolicy – zaproponował,
zdając sobie sprawę, że nic nie przychodzi mu do głowy, a chłopak wpatruje się
na niego wyczekująco.
Takanori wsparł ciężar na
lasce, zaciskając na niej dłonie. Minę miał nietęgą, bo chodzenie sprawiało mu
ból, ale postanowił sobie, że nie piśnie ani słowa Akirze o swojej kontuzji.
Ruszyli główną arterią
górnego miasta. Wszędzie panował zgiełk i krzątanina kupców oraz subiektów.
Czterokrotnie w przeciągu kilkunastu kroków nakłaniano ich do nabycia figurek z
bóstwami Susanō[6],
które miały zapewnić jego przychylność w postaci orzeźwienia i chłodu dla
domostwa w tę upalną porę roku. Rzecz jasna czterokrotnie odmówili – Akira z
powodu braku pieniędzy, Takanori z powodu braku drobnych.
Mieli nawet szczęście
przejść obok maiko drepczącej w niebotycznych klapkach okobo, na którą pokazywał coś jeden z japońskich gentlemanów w
garniturze w stylu stresemann. Akira
obrócił głowę za dziewczyną, chcąc się jej przyjrzeć dokładniej. Kimono
nieznacznie na niej falowało – zjawiskowo, ale nie wyzywająco jak na
kurtyzanie. Następnie zwrócił wzrok na Takanoriego, który stawiał kroki z
równie wielką pieczołowitością. Małe, delikatne, posuwiste – jakby chciał się
wznieść nad ziemią. Nie mógł jednak wiedzieć, że ten efekt został osiągnięty
przypadkowo z pomocą bólu w stawach.
– Chodzisz jak gejsza – uśmiechnął się do
chłopaka, chcąc zobaczyć jego reakcję na ten komplement, niestety, Takanori nie
odebrał tego jako pochlebstwo. Zmieszał się i przystanął, zwieszając posępnie
głowę.
– Po prostu… bardzo mnie boli. Nie żartuj
sobie ze mnie – wyznał mu niechętnie, nadymając nozdrza z oburzenia. Próbował
być nade wszystko dumny, nawet jeśli musiał odsłonić swoje słabości, co było
absolutnym brakiem elegancji.
– To nie miał być żart – młodemu Suzuki
zrobiło się potwornie głupio, zdając sobie sprawę ze swojego faux pas. –
Chciałem powiedzieć, że prześlicznie się poruszasz.
– Nie wiem czy kalectwo można nazwać
„prześlicznym”…
– Jeśli bardzo cię boli – zaniżył swój głos
troskliwie – może chciałbyś, abym cię poniósł?
– Co? – zdziwił się Takanori, słysząc tą
niecodzienną propozycję. – Chcesz mnie dźwigać? To takie… zawstydzające i
niemęskie…
Akira miał ochotę wybuchnąć
śmiechem, usłyszawszy ten zarzut z ust zniewieściałego arystokraty.
– Przecież widzę, że się przemęczasz.
Takanori zawahał się. Naprawdę był zmęczony
tym topornym człapaniem za pędzącym w przód chłopakiem.
– Zdejmij samisen, ja go poniosę.
Przełożył w milczeniu swój
instrument na barki Akiry, które były imponująco rozpięte pod cienkim lnem w
barwie indygo. Delikatny samisen, narzędzie artystów a mocne, robotnicze
ramiona chłopaka stwarzały ze sobą niezwykły kontrast. Tyle razy widział ten
instrument na plecach małej maiko, ale nigdy przy boku krzepkiego tragarza.
Miał ochotę zawisnąć na tych zdrowych ramionach jak jego samisen, ale szybko
opanował tę głupią zachciankę.
– Damy radę – zapewnił go z filuternym
uśmieszkiem. Wziął ostrożnie na ręce Takanoriego, który dość opornie dał się
oderwać od ziemi. Panicz objął nieśmiało rękami śniadą szyję Akiry. Nie było
czuć od niego potu. Z tej perspektywy widział wyraźnie wyzierający zza ciemnej
lamówki opalony tors, po czym domyślił się, że musiał często chadzać bez
odzieży. Przełknął nerwowo ślinę, wyobrażając sobie, jak półnagi chłopak ścina
drzewo zażywając jednocześnie kąpieli słonecznej… Takanori potrząsnął głową,
zażenowany swoją płytką wyobraźnią, okręcającą się wokół czegoś tak
przyziemnego jak ciało. I to ciało proletariackiego chłopaczka… Zachował się
jak panienka lekkich obyczajów. Z drugiej strony, między bogami a prawdą, czuł
się teraz jak anemiczna panna w rękach swojego obrońcy.
Skręcili w wąską alejkę, omijając huczny, przeludniony bulwar
obstawiony małymi kramikami i nieco większymi straganami. Gdzieniegdzie były
nawet stoiska szamanów i przebranych wróżbitów, oferujących wskazanie
prawdziwej miłości życia za drobną opłatą. W miarę jak oddalali się od głównej
arterii, szemranie rozmów i targowania się ucichły. Jak we włoskim diminuendo,
które tak często wystukiwał na fortepianie.
Wkrótce już wcale nie słyszeli
innych mieszkańców Tokio. Grupki spacerowiczów zaczęły przerzedzać się do
pojedynczych starców, sama droga zaś stawała się coraz bardziej kamienista i
niezagospodarowana przez ludzką rękę. Oddalali się od terenów osadniczych i zabudowy
miejskiej. Takanori po raz pierwszy widział, że takie pejzaże w ogóle znajdują
się we Wschodniej Stolicy. A może już byli poza miastem? Czas mu się rozpływał
i ulatniał, tak samo jak on – oderwany stopami od podłoża czuł się pozaziemsko.
Uśmiechał się błogo, pomimo że przed chwilą skręcał się w grymasie, widząc, że
ludzie spoglądają na nich zniesmaczeni. Teraz byli zupełnie sami… Nawet
przyroda milkła, jakby chciała im dać odrobinę prywatności. Nie musiał się
przejmować opinią obcych, a kiedy rozliczał się przed samym sobą, dochodził do
wniosku, że…
– To tutaj – powiedział Akira, stawiając
Takanoriego pod rozłożystym drzewem. Panicz obejrzał się za siebie delikatnie,
bo kark mu zdrętwiał. Liście drzewa były dwupłatowe, o tej porze mięsiste i
zielone, pachnące barwnikiem. To na pewno był miłorząb[7].
Ginkgo. Uśmiechnął się do siebie i złapał zwisającą kiść dwuklapkowych listków,
zrywając dwie gałązki. Zaczął zaplatać z nich wianek. Akira przyglądał się
zajęciu młodego Matsumoto z pobłażliwością, bo jeszcze nigdy nie widział
chłopaka, który robiłby podobną rzecz. Usiadł, aby odsapnąć i odkaszlnął, chcąc
zwrócić na siebie uwagę nowego kolegi. – I… co sądzisz o tym miejscu? – w jego
pytaniu było słychać swego rodzaju nacisk. Tak bardzo chciał być pochwalony
przez niego – za swój wysiłek, pomysłowość oraz… romantyzm?
Takanori podniósł wzrok
znad powstającego w błyskawicznym tempie wianuszka. Był jakiś rozkojarzony.
– Jest bardzo ładne – powiedział, jakby
odczytywał napis z jakiegoś piktogramu. Akira poczuł dziwne rozczarowanie
słowami chłopaka, co ten natychmiast wyłapał. – Nie, naprawdę Akira-san! To
miejsce wygląda jak stary, zapomniany park, w którym niegdyś chadzali
samurajowie z konkubinami…
– Samurajowie… Teraz to sobie wymyśliłeś na
odwal się… – mruknął do siebie pod nosem, jakby się nachmurzył, wielce obrażony
byle jakimi słowami pocieszenia młodego Matsumoto. Panicz dokładnie obserwował
jego nadąsaną postawę, która – prawdę powiedziawszy – strasznie go śmieszyła.
Taki siłacz, a naburmuszył się jak ryba fugu. Tak, z tymi nadymanymi policzkami
nawet ją przypominał.
– Oj, daj spokój! Nie masz wyobraźni… Nie
chciałbyś być takim samurajem? – odrzekł, odrywając jeden listek i zdmuchując
go zaczepnie w grzywkę Akiry.
– Samurajem? Chciałbym… Silny, odważny,
siejący postrach, babki na takiego leciały i stać go było na dziwki… – wyliczył
koślawo „główne” rycerskie przywileje z czasów feudalnych.
– Na dziwki…? – zdziwił się Takanori, jakby po
raz pierwszy słyszał to słowo na własne uszy.
– Nie rób takich oczu, bo to kapitalistów,
takich jak ty, stać na nie w dzisiejszych czasach… – podparł swoją brodę na
ręce, patrząc gdzieś w dal zrezygnowanym spojrzeniem, jakby stwierdził, że jego
życie jest nędzne tylko dlatego, że nie może oddawać się płatnej rozwiązłości
seksualnej. Poczuł, że Takanori pacnął go w głowę, więc przesunął po włosach
ręką, chcąc je przywołać do ładu. Poczuł w swojej czuprynie liściasty wianuszek
i uśmiechnął się nieśmiało. Co za niepoważny upominek! Zachowywał się jak
trywialna, wiejska i odrobinę psotna pastereczka, a mimo to niebywale go tym
ujmował. Z takimi najprzyjemniej się zawsze było kochać się po łąkach… Hm,
gdzie okiem nie sięgnąć, wokół nich były same polany i polanki. W sam raz, aby
się trochę… Akira potrząsnął głową tak mocno, że prawie zrzucił z głowy wiązankę.
– W sumie już jesteś silny, więc niewiele ci
brakuje do samuraja – zaczepił go panicz, siadając obok niego w tradycyjny
sposób, w taki w jaki siadano przy herbacianym stoliku. Niezwykle elegancko.
Och, jakże młody Suzuki żałował, że jego kolega nie ma na sobie tego
imponującego kimona. Jedwabne nici w tym słońcu musiałby niesamowicie lśnić –
wręcz oślepiająco. – W zasadzie tylko tych twoich… kurtyzan – uśmiechnął się
kwaśno, bo nie lubił tego określenia względem kobiet.
– Zaraz, zaraz! – Akira natychmiastowo się
rozpromienił. – Powiedziałeś, że jestem silny?
Takanori nie odpowiedział,
zachowując niewzruszony wyraz twarzy. Zupełnie, jakby uważał za pierwszorzędne
to, co on w tej chwili myślał. On ma tutaj pierwszeństwo w fantazjowaniu na
głos.
– Skoro jesteś samurajem to ja twoją… gejszą?
– podrapał się po swojej blond czuprynie, która w tej ekspozycji z daleka
musiała być niezwykle widoczna.
– Samuraj i gejsza? Huh? – powtarzał
bezmyślnie po Takanorim, zaskoczony jego wszystkimi słowami. – Ja? Silny
samuraj?
– A ja słabiutka gejsza?
– Hej odpowiadaj na moje pytania!
– A może kurtyzana? – postukał się palcem po
wardze. Akira czuł, że zaczyna się mimowolnie podniecać, bo ta niepoważna
rozmowa z paniczem malowała w jego wyobraźni potwornie świńskie obrazy… Jeszcze
to koszmarnie piekące słońce sprawiało, że zaczęło mu się robić duszono, a
ciało się zgrzewało pod niezwiewaną, konopną tkaniną.
– Proszę już cicho, no! Odpowiadaj mi, jeśli
pytam! – jego głos brzmiał niemal płaczliwie, jakby prosił go o litość. W
rzeczy samej tak właśnie było. Takanori spojrzał na niego zaskoczony burzliwą
reakcją chłopaka. Akira odetchnął pełną piersią, aby się uspokoić i przestać
tak naskakiwać z byle powodu. I znów naprzykrzała mu się myśl, że dawno się nie
kochał… – Na litość boską, nie jesteś żadną gejszą tylko moim baishin[8]!
– Ja twoim? Zapominasz chyba, kto tutaj jest
wyżej, parobku – uśmiechnął się złośliwie, znów poruszając nerwowo w swój
charakterystyczny sposób nadgarstkiem, jakby chciał dobyć wachlarz i zasłonić
się nim. – Poza tym, ja już ci powiedziałem komplement. Teraz twoja kolej…–
przez jego twarz znów czmychnął cień czupurności.
– A… a może… po robimy coś innego niż
prawienie sobie pochlebstw? – Akira odwrócił twarz, aby panicz nie mógł patrzeć
na niego i jego niemrawy wyraz. Też mi zabawa – pomyślał sobie, będąc
zniesmaczony taką frywolnością. Nie podobała mu się wizja tego, że mają leżeć
obok siebie, podpierając się o wiekowe drzewo, patrząc sobie w oczy i
wymieniając słodkimi, pustymi słowami na swój temat… Widział alter ego siebie,
jak beztrosko leży w niskiej trawie i szepcze w usta Takanoriego to, jak bardzo
nęci go jego gracja, fascynują kobiece ruchy, gra spojrzeń, idealna kombinacja
min i gestów, ruchów… A kiedy czuje jego zapach, ledwo panuje nad swoim
oddechem, myślami, a nawet dłońmi. Przez chwilę poczuł się jak młody Takanori,
który wiecznie się obruszał w jego towarzystwie, że to jest nieprzystojne,
tamto nieprzyzwoite, a tego burżuazji nie można…
– To na co takiego masz ochotę? Po coś mnie
chyba tutaj przyprowadziłeś… na to… ubocze – uśmiechał się prostodusznie i
trochę naiwnie dla Akiry, w dodatku bawił się tak dziecięco tymi zwisającymi
gałęziami z liśćmi. To wszystko do złudzenia przypominało mu sceny z
przeszłości – jego przeżyte przygody w tym miejscu z innymi dziewczętami.
Często tutaj bywał, ale tym razem nowość polegała na tym, że był z nim…
właśnie, chłopak!
Młody Suzuki jęknął
uciążliwie na dźwięk jego infantylnego pytania… Przestań już, przestań to
robić! Przestań być tak nieświadomie niewinny… Kusisz mnie!
– Po prostu porozmawiajmy… Chciałbym wiedzieć
o tobie więcej. Jeśli mogę… – westchnął, jakby nieźle był czymś zmęczony. Skwar
działał na niego usypiająco, zaś obecność Takanoriego antagonistycznie – niebywale
go pobudzała. Co razem dawało niesamowity, dwuwymiarowy efekt.
Panicz przyłożył do swojego
noska jakiś dziki, polny kwiat zerwany spod stóp. Był drobny, fioletowy, ale
jego nazwy nie znał… Akira w ogóle nie miał pojęcia o florystyce. Nie
interesowały go ani rośliny, ani ich nazwy, ale był pewny, że Takanori i w tej
dziedzinie był niezwykle biegły. Ikebana czy tak?
– Tak, oczywiście, że możesz. Pod jednym
warunkiem… – mrugnął do niego, co graniczyło z kokieterią. Akira pokiwał głową
oznajmiając, że go słucha. – Wet za wet.
– Proszę?
– Zagramy w taką jedną grę, w którą zazwyczaj
zabawiam się ze znajomymi, kiedy już trochę wypijemy sake… – wywrócił oczami,
jakby przyznawał się do czegoś niezwykle nudnego.
– Ty pijesz?! – ożywił się Akira, świecąc
oczami z nadzieją. Czy to znaczy, że kiedyś być może da się z nim wyciągnąć na
małe co-nie-co? A później… bynajmniej będzie miał pretekst do zrobienia z nim
„tego”.
– Daj spokój! Sam powiedziałeś, że
„arystokraci to najwięksi rozpustnicy” – uśmiechnął się złośliwie.
– Czyli chcesz ze mną zagrać w „prawda lub
ryzyko”? Ale…
– Tak, Akira-san?
– Nigdy nie robiłem tego na trzeźwo – przyznał
się, odrobinę zaniepokojony tym faktem.
– Czyli nie jesteś tak odważny jak myślałem,
hm…
– Wcale nie! – obruszył się Akira. – Jestem
samurajem, nie pamiętasz?
– Wybornie! No to gramy – uśmiechnął się
przebiegle, siadając naprzeciw chłopaka. Jego łagodne spojrzenie nagle
przemieniło się w drapieżny wzrok obeznanego pokerzysty ze statku na Missisipi.
– Ja zaczynam, jako że jestem wyższy… – powiedział pyszałkowato, co śmiesznie
kłóciło się z jego wizerunkiem melancholika.
– Wyższy? Myślałem, że ty nie kłamiesz…
– Jestem wyższy stanem, to miałem na myśli –
wywrócił oczami, ale nie z politowaniem, lecz zadumą. – Może na rozgrzewkę,
chcę żebyś mi powiedział… hm… już wiem! – klasnął w dłonie euforycznie, a jego
uśmiech z czupurnego przeszedł w demoniczny. Akira zaczynał myśleć, że granie w
„prawdę lub ryzyko” z urodzonym kapitalistą-kłamcą jest życiowym błędem. –
Nosisz tą tunikę, którą miałem wtedy na sobie? Całkiem nagi?
– Eh? – spojrzał na Takanoriego dziwnie. To
pytanie podchwytliwe? Bo jego prostota aż go zagięła jego prowincjonalny umysł.
Dwuznaczny uśmiech kolegi jednak uświadamiał go, że cokolwiek nie odpowie, to
zostanie wyśmiany. – Jedna kwestia techniczna… Co jeśli skłamię? Poniosę karę?
I jak w ogóle wyczujesz, że nie mówię prawdy?
Panicz wzruszył ignorancko
ramionami.
– „Prawda jest formą pozoru, pozór formą
prawdy” jak to powiedział Novalis – zacytował głębokim głosem. Widać było, że
traktował poezję bardzo nobliwie.
– Kto taki?
– Niemiecki romantyk. Bardzo lubię ten nurt w
literaturze… A tak w ogóle, nie zmieniaj tematu. Odpowiadaj, odważniaku.
Akira wziął głęboki wdech.
Pytanie trudne nie było, bo i odpowiedź prosta – nie nosił tej tuniki, bojąc
się, że nim nasiąknie. Spał z nią przy boku, wyobrażając sobie, że wciąż czuje
zapach jego ciała… A to tkało w ciemności iluzję, że naprawdę jest obok niego.
Lecz to było nieważne. Nie o to dopytywał się Takanori. Jeśli odpowie „nie, nie
noszę jej”, zaraz padnie kontrpytanie „dlaczego?”. I tutaj rozpoczynał się owy
kłopot. Z drugiej… dlaczego nie sprawić, aby to pytanie stało się kłopotliwym
dla samego Takanoriego? Obrócić jego broń przeciwko niemu? Teraz to usta Akiry
się zaczęły śmiać chytrze, co wprawiło w konsternację panicza.
– Mm… więc, odpowiedź jest prosta: nie, nie
noszę jej. Dlaczego? Niekłamanie powiem, że przywołuje zbyt wiele wspomnień.
Uwielbiam sobie wyobrażać pod nią ciebie. Przypominam sobie jak pod nią
dygotałeś. Czasami zdarza mi się z tą tuniką spać przy boku, wdychając ostatki
twojego zapachu. To pozwala mi poczuć pewien luksus i… co jest? Zrobiłeś się
różowy. Rozumiem, nie powinienem mówić dalej, więc na tym urwę – jego słowom
towarzyszył wredny uśmiech rozpięty łukiem na ustach.
– Ettoo… Wąchasz ją? – zapytał nieśmiało, a
jego oczy krążyły chaotycznie, nie wiedząc na czym się skupić. – Hahaha! Prawie
ci uwierzyłem! Oczywiście, że musisz ją nosić… Jesteś zbyt biedny, to spore
wyrzeczenie.
Takanori uśmiechnął się –
jak na jego zaplecze dobrych manier – wulgarnie, zasłaniając swoje białe zęby
długopalczastą dłonią. Jak mówił starojapoński przesąd – pokazywanie uzębienia
to zły omen, gdyż przypomina ono nagie kości umarłych. A w sintoizmie wszystko,
co dotyczy śmierci, jest nieczyste.
– Sugerujesz coś? – ściągnął do siebie brwi,
oburzony.
– Niczego nie sugeruję, Akira-san – pochylił
głowę w pokornym geście, ale znów był udawany i cyniczny. Nawet jeżeli jego
głos był teraz tylko nieco głośniejszy od szmeru runa. – Nie rozumiem pańskich
insynuacji. Dlaczego dokonuje pan czynności… hm, sensualnych ze zwykłą częścią
garderoby? To jakiś fetysz.
Chłopak poczuł, że
wplątuje się w sieć tego flirtu jak nierozważna muszka. Być może Takanori był
tylko niskim, wydelikaconym przez salonowe luksusy burżujem, ale samymi słowami
sprawiał, że czuł się prymitywnym robotnikiem. A to przecież on chciał, aby się
zamotał we własnych słowach.
– Nieważne, twoja kolejka na pytania się
skończyła. Musisz poczekać, Mały – odbił piłeczkę, wybrnąwszy z tego ambarasu.
– Więc… Powiedz mi, dlaczego jesteś taki blady?
Takanori wyraźnie się
zasępił.
– Już ci mówiłem. Mam domieszkę rosyjskiej
krwi – odparł, zachowując dystans w głosie.
– Przecież mówiłeś, że twoja matka nie…
obcowała z Rosjaninem – zauważył.
– Przykro mi, ale twoja kolejka również
minęła. Musisz poczekać, Wielkoludzie – sarknął. Teraz znów przypominał
napuszoną księżniczkę. – Skoro jesteśmy przy wyglądzie, to… dlaczego nosisz tą
opaskę na nosie? – zapytał w zupełnie niegrzeczny i nietypowy dla siebie
sposób. Akira odruchowo schwytał się za wytknięty nachalnie punkt, jakby się
bał, czy aby bandanka się nie zsunęła, pokazując goliznę.
– Um… – mruknął speszony. Po wyrazie jego
twarzy widać było, że nie ma zamiaru wcale opowiadać o tym szczególe z jego
życiorysu. A im bardziej Akira wyglądał na speszonego, tym większa satysfakcja
ogarniała Takanoriego. – Kiedyś… jak byłem mały to matka zaprowadziła mnie do
wróżbity. Wiesz, chodzi mi o ceremonię shichi-go-san[9].
A ten powiedział, że powinienem uważać „żeby nie zgubić nosa”. Od tego czasu
noszę tą opaskę – odparł bardzo skrótowo, zupełnie jakby chciał ukryć jakąś
pikanterię owego faktu.
Takanori wybuchnął
histerycznym śmiechem, co w przypadku jego powściągliwego charakteru wyglądało
jak atak niebezpiecznej choroby.
– Jesteś bardziej przesądny niż własna babcia!
– gruchnął, kładąc się na trawie, zupełnie jakby nie dostrzegając zagrożenia
wdarcia się mrówek w newralgiczne sfery. Swoją drogą, Akira bardzo chętnie
zająłby się nimi na ciele Takanoriego. – Mnie rodzice też zabrali do wróżbity,
jak byłem noworodkiem, ale to dlatego że myśleli, że jestem diabłem – skrzywił
się, patrząc w czyste sklepienie nieba. W błyskawicznym tempie uspokoił się i
nabrał powagi. Znowu przywdziewając maskę innego alter ego. Tego chłodnego,
zdystansowanego. – Chcieli modlić się za moją duszę, bo myśleli, że niedługo
umrę na jakąś chorobę. Ogólnie oskarżali moją matkę o puszczanie się z
„Zamorskimi Diabłami”, jak to nazwała moja konserwatywna babka Rosjan. Więc
chyba to nieprawda, że chłopi są bardziej przesądni od nas.
Spojrzał na chłopaka ze
współczuciem, ale ten jakby zupełnie był oderwany od rzeczywistości.
– No, ale w każdym bądź razie – poderwał się z
ziemi, wracając do świata żywych i przy okazji do ich zabawy. – Nie wpadłeś na
to, że wróżbicie mogło chodzić po prostu o „dumę”? „Uważaj, żebyś nie zgubił
swojej dumy”?
– Dumy? – spojrzał na Takanorigo, jakby odkrył
coś niezwykle istotnego w jedną chwilę, podczas gdy jemu zajęło to resztę
życia. – „Duma” pisze się bez znaku „nos”.
– Ale pisząc „dumny” używasz tego znaku. Hanagatakai
[10]
czyli „zadzierający nosa”. To archaizm.
– I kto tutaj jest dumny… – wymamrotał
naburmuszony, będąc zazdrosnym, że ktoś inny niż on sam rozwiązał zagadkę
wróżbity. – Przejdźmy do drugiej tury. Powiedz mi więcej o tej rosyjskiej krwi…
– zlustrował go uważnym wzorkiem. Po mimice Takanoriego było wyraźnie widać, że
był to temat tabu.
– To nie jest pytanie, więc nie muszę na nie
odpowiadać.
– Dobrze więc Panie Upierdliwy. Jak to się
stało, że masz domieszkę rosyjskiej krwi?
– Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć… –
westchnął, odwracając wzrok. – Wiesz, że od tysiąc dziewięćset czwartego do
piątego Japonia toczyła na terenie Chin wojnę z Imperium Rosyjskim?
Akira przytaknął
skinieniem głowy.
– Rosja i Japonia ogólnie żyją w nie
najlepszych stosunkach – rzucił, chcąc się pochwalić swoją znajomością
polityki.
– Tak… Więc, niefortunnie podczas wojny moja
babka, matka mojej matki, przebywała na terenie Chin, a dokładniej w Liaoyang
razem ze swoim mężem. Jako turyści, nie znali sytuacji wewnętrznej, ani
militarnej kraju. Naturalnie słyszeli o wojnie, ale na wodach Morza Żółtego. W
tym dniu miał miejsce przemarsz wojsk przez prowincję Liaoning. A… nie wiem czy
wiesz… czym jest przemarsz wojsk. I to wojsk rosyjskich, które „słyną” ze
swojej bestialskości.
Takanori zrobił dłuższą
pauzę niż zwyczajna logiczna. Widać było po nim, że ogromnie przeżywa to, co
mówi, a każde słowo było wypowiadane ze sporą dozą emocji. Jak w zwolnionym
tempie, można było dostrzec, że stopniowo na jego piękną twarz wstępuje szary,
obrzydzający ją smutek. Głos mu ugrzązł w gardle. Bolał go fakt, że jego uroda
tak naprawdę jest piętnem, a nie atutem, jak to się wydawało wszystkim
zazdrośnikom wokoło. Nie miał z niej żadnego pożytku. Chociaż inni z niej
czerpali, dla niego nie było to nic innego jak brzemię. Okupione cierpieniem
niewinnych ludzi. I jego własnym – w końcu został skazany na wieczny ostracyzm.
Akira nie potrafił siedzieć i patrzeć, jak chłopak jest bliski płaczu. Tym bardziej,
że przypominał mu w tej chwili zagubioną dziewczynę, która spotkała
niezasłużona krzywda, z którą musi się teraz mierzyć. Poderwał się i odruchowo
otoczył ramionami przygarbionego Takanoriego. Ten kontakt podziałał na ich
dwójkę otrzeźwiająco. Arystokrata zapomniał na chwilkę o swoich utrapieniach. O
tym, że jest chronicznie osamotniony, poniżany i wykorzystywany z identyczną
bezwzględnością przez rodzinę, jak przewijających się obcych. Stoi w centrum
tego wirującego kręgu nienawiści i nikt nie chce mu podać dłoni, aby wyciągnąć
na zewnątrz… Bo wszyscy okręcają się w tym błędnym kole. Możliwe, że sami nie
potrafili uciec z tego obłędu. Wszelkie
zakłócenie harmonii dla wielu ludzi było karygodne. Przecież najlepiej zostać
we własnym miejscu i się z niego nie ruszać. „Gwóźdź, który wystaje będzie
wbity w ścianę”.
– Czy chcesz coś jeszcze powiedzieć? – zapytał
cicho Akira, gładząc jego włosy powolnymi ruchami palców. Nie zależało mu na
całej prawdzie… Nawet jeżeli była nęcąco interesująca, wręcz zakazana. Chciał
jedynie, aby to z siebie wyrzucił. Całą frustrację, która podtruwała jego
życie. Takanori zacisnął panicznie ręce na koszuli Akiry, zamykając powieki,
jakby szykował się na mocny cios.
– Dziewięć miesięcy później urodziła się moja
matka, ale nie było widać żadnych anomalii w jej wyglądzie. Babcia pomyślała,
że sekret się uchowa, ale wszystkie brudy wypłynęły na wierzch, kiedy urodziłem
się ja. Byłem czystym przekleństwem naszej rodziny – mówił szybko, aż się
przyduszał. Zupełnie, jakby chciał zaoszczędzić tlenu, będąc zasypanym pod ziemią.
Przygnieciony czymś ciężkim jak hałda gruzu. – Rozpocząłem całą falę nieszczęść
i wzajemnej nienawiści. Jak głaz rzucony w wodę. Najpierw zaczęło się od ojca.
Wyzwał moją matkę od ladacznic i chciał zerwać z nią śluby, sadząc, że
dopuściła się tak obmierzłego czynu, jak obcowanie z cudzoziemcem. Sumire, bo
tak się nazywa, zaklinała się na rodzinnych ujigami, że nie dotknęła
nigdy innego mężczyzny, ale nikt nie chciał jej uwierzyć, mając przed sobą tak
niezbite dowody. Pewnie zostałbym zabity bez skrupułów przez ojca, a ona sama
ukarana wypędzeniem z rodzinnego domu, gdyby babcia nie przyznała się do… do
tego, że w tysiąc dziewięćset czwartym roku… padła ofiarą gwałtu ze strony
rosyjskiego wojskowego. Jakkolwiek nasza rodzina znała prawdę, tak nikt z
zewnątrz nie mógł jej poznać. Ale to nie zdejmowało z nas problemów… A wręcz
ich przysparzało, bo poza rodziną, nikt nie znał przyczyny mojego pochodzenia.
Dla tych prostaków tylko jedna wersja była oczywista. Ta odnośnie mojej matki…
Krążyły jeszcze spekulacje, że jestem nieuleczalnie chory i umrę. To by nawet
pasowało wszystkim wokoło. A mojej rodzinie najbardziej. W końcu pozbyliby się palącego
kłopotu i białej plamy w historii rodziny. Szczerze to… Sam się czasem zastanawiam,
czy i dla mnie nie lepiej byłoby, gdybym faktycznie był śmiertelnie chory…
- Wystarczy – Akira zdawał się jeszcze
bardziej męczyć podczas perorowania Takanoriego niż sam opowiadający, który
wyglądał, jakby oswoił się ze swoim fatalizmem. Chłopak przestraszył się ostrego tonu
Suzukiego, więc spuścił winowajczy wzrok, a oczy mu się zaszkliły. Wewnętrzny
mężczyzna nie pozwolił Akirze pozostać nieczułym na to, co się właśnie działo
się z blondynem. Ujął jego twarz w dłonie i uniósł ku sobie, aby mogli na siebie
spojrzeć jak równy na równego. Ten gest był pierwszym przełamaniem bariery
feudalnej pomiędzy nimi. Chłopak bał
się, jego błękitne oczy dygotały delikatnie, jakby chcąc uciec przed
wszechobecną posturą Suzukiego. Ten
mężczyzna zawsze miał go w zasięgu. W garści. Nie tylko fizycznie, kiedy go
niósł, trzymał, unieruchamiał. Zawsze natykał się na niego po drodze, jakby
łączyła ich cienka, czerwona nić. – Posłuchaj mnie, Takanori. Nie znam świata,
w którym żyjesz. Nie wiem, dlaczego ci wszyscy ludzie wokół ciebie tak robią.
Ale znam ciebie i wiem, co mogę o tobie powiedzieć. Jesteś… najniezwyklejszą
osobą, jaką poznałem. Nie wyglądasz jak demon, jesteś… Piękny – połaskotał
kciukiem te słodkie, różowe wargi, które w dotyku były odrobinę śliskie.
Nawilżone słodką wazeliną. Akira poczuł dreszcz na samą myśl o jej smaku. - Czuję
się zaszczycony, że mogłem cię poznać. Jednak za każdym razem, kiedy cię
spotykam, czuję niedosyt. Chciałbym cię znać jeszcze lepiej i lepiej…
Fascynujesz mnie.
- Akira… - szepnął Takanori i wtulił swoją
twarz w pierś chłopaka. Reakcja była piorunująca. Jak spotkanie dwóch wiatrów –
gorącego i arktycznego. Kontrastowych gruntów. Czuł, że właśnie został
rozdarty. I paradoksalnie nie przez gorzkie wspomnienia – do których już
przywykł – ale Akirę. Objął jego szeroki tors ramionami. Byli splecieni, ale to
nie własne ręce ich trzymały przy sobie. Owładnęło ich takie uczucie, że nawet
jeśli się puszczą, wciąż będą w siebie wczepieni. To magnetyzm ich łączył. Siła
odśrodkowa.
Takanori dygotał jak kot i
cicho płakał na piersi chłopaka, ale Suzuki nie próbował go uciszyć. Matsumoto nigdy
w życiu tak się nie czuł. Wraz z
ciężarem na sercu opuściły go także wszelkie moce. Poczuł się absolutnie bezsilny
jak niemowlę, które nie jest ani obarczone tonażem przeszłości, ani też opancerzone
ładunkiem doświadczeń. Nie był tylko przytłoczony, był bezbronny, lecz w tym
przypadku, kiedy nie musiał się przed niczym bronić, nie potrzebował tego.
Nigdy wcześniej nie doświadczył takiej beztroski. Nie przytulał się do ojca ani do matki. Czasem
do mamki, ale nie było to chociaż odrobin ę podobne uczucie. Akira sprawiał, że
był jak nowonarodzony – w innym świecie, w innym entourage, w innym wcieleniu…
- Jesteś niezwykły – wyszeptał stłumionym
głosem, gładząc mocne łopatki chłopaka. Gardło miał przesuszone od płaczu. – Łamiesz
wszelkie zasady… Ale nie wiem, czy dla mnie warto to robić…
- Nie, Takka. To inni krzywdząc cię, łamią
zasady. Poza tym… Hej, polubiłem cię, to chyba jeszcze nie przestępstwo? – pogłaskał
go po włosach, chociaż w głębi siebie miał ochotę dotknąć go w innym zakamarku
ciała. Starał się nie schodzić swoimi dłońmi poniżej linii karku, który był
okolony czarną, sztywną stójką.
- Ja
też cię lubię – Takanori odważnie patrzył na Akirę, który ze wstydu wbił swój
wzrok w ich splecione ramiona. Odsunęli się od siebie, ale to nie sprawiło
wcale, że ich czuli się mniej intymnie. – Czy teraz moja kolej? – chłopak
wrócił do bardzo odległego wątku, jakim była ich zabawa w „prawdę lub ryzyko”.
Suzuki był zaskoczony tą propozycją, bo nie sądził, że chłopak czuł się na
siłach, aby dalej to ciągnąć. Jego oczy iskrzyły się tak żywo, że nie ulegało
wątpliwościom, że nie tylko ma na to siły, ale jest wręcz nimi naelektryzowany.
– Akira, czy mógłbyś mnie… pocałować?
Suzuki
nie zmieszał się.
- A co, jeśli nie chcę odpowiedzieć na to
pytanie? – złośliwa riposta Akiry nie zgasiła zapału Matsumoto, a wręcz poczuł
się zachęcony. Rozchylił delikatnie swoje różowe usteczka i westchnął
ostentacyjnie.
- Czeka cię ryzyko.
- Proszę bardzo. Jestem gotowy. – Tak naprawdę
nie było to żadne ryzyko dla Suzukiego. Nie grali w ciemno, bo z ich mimiki
łatwo było wyczytać, że obaj wiedzą, jakie zadanie padnie.
- Pocałuj mnie.
Takanori
natychmiast zamknął powieki i rozsunął wargi, ale nie ukazał się w nich
delikatny języczek. Na jego twarzy zakwitł spokój i cierpliwość. Akira domyślił
się, że chce, aby go pocałował finezyjnie. W motyli sposób. Nachylił się i musnął
subtelnie jego usta, które w dotyku były śliskie od nawilżacza. Miał smak
wanilii. Czy to dlatego jego skóra zawsze nią pachniała?
Chciał mu pokazać, że jest
w tym dobry, ale bał się od niego oderwać, aby pogłębić pocałunek, bo mógłby to
odebrać za koniec. Zamiast czerpać przyjemność z ich kontaktu, skupiał się w
sobie, próbując uspokoić wszystkie emocje, jakie się w nim podniosły. Patrzył
na twarz Takanoriego, kiedy go całował. Nie chciał tego robić z otwartymi
oczami, ale obawiał się, że jeśli je zamknie, straci kontakt z rzeczywistością.
Zacisnął dłonie na ramionach Matsumoto, wpijając palce w kruche mięśnie. Tylko
on drżał, blondyn był spokojny. Chyba zauważył jego spięcie, bo przestał
zaciskać tak mocno swoje słodkie wargi. Był nieruchomy jak posąg, poddawał się
mu, ale sam nic nie robił. To wszystko,
co teraz się stało, podsunęło mu znów do głowy tą kwestę, która naprzykrzała mu
się za każdym razem, ilekroć Takanori zrobił coś, co wykracza poza męską rolę…
– Tego też nie robiłem nigdy na trzeźwo – wymruczał
Akira, odrywając usta od jego rozpalonych warg, lecz nie z żalem, tylko tak, jakby
opuszczał je tylko na chwilę i niebawem miał do nich wrócić. Nietęsknie.
Chłopak uśmiechnął się tylko pobłażliwie. – Mógłbym cię jeszcze o coś zapytać?
– przyrumieniona twarz Suzukiego nagle spoważniała, jakby coś zaczęło ją w tej
chwili trapić.
– Tak – odszepnął słabo chłopak, otwierając
ciężkie powieki.
– Dlaczego jesteś taki… kobiecy?
[1] Wg kalendarza japońskiego: 10.
sierpnia, roku 1935.
[2] Kiedyś były to zwierzęta
cesarskie/szlacheckie.
[3] Suzuki pisze się zazwyczaj
znakami „okoń”/„sandacz”.
[4] Mały stolik do herbaty.
[5] (jap.) tzw. Wielka Nauka,
ideologiczna podstawa sintoizmu narodowego, propagowana przez rząd, także w
japońskich szkołach.
[6] Najogólniej bóstwo wiatru
i burz panteonu sinto.
[7] Miłorząb japoński
(dwuklapkowy) tak naprawdę występuje jedynie w Chinach, nazwa jest myląca.
Jednak ja tak kocham te drzewa, że musiałam. Są piękne http://x.garnek.pl/ga4173/91902de93963ba11134748a3/milorzab_japonski.jpg
.
[8] Wasal wasala, czyli jakby
samuraj samuraja.
[9] (czyli 7-5-3 odpowiadające
kolejnym progom wiekowym) Maluchy trafiają do świątyni najpierw w wieku trzech
lat. Od tego momentu mogą zapuszczać włosy. Pięcioletni chłopcy zaczynają nosić
spodnie, a dziewczynki tradycyjny strój wkładają w wieku siedmiu lat.
[10] Wyrażanie zawiera kanji
„nos” i „wysoki/drogi”.
To było piekne *o*
OdpowiedzUsuńOstatnio mało co komentowałam, bo jestem - prosto z mostu - po prostu leniwa. A Haiku kocham, taaaak mocno *pokazuje* węc nie ma co, muszę skomentować!
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że z tych feelsów nie bardzo wiem jak. Zapierało mi dech w klatce piersiowej, kiedy Akira go objął, kiedy go niósł, kiedy... poprosił go o pocałunek. To wszystko było taaakie ciepłe, niewinne nawet... Wspominałam już, że to kocham? Tak, chyba tak. No to jeszcze raz: Kocham Haiku. Po raz kolejny ze strachem spoglądałam na boczny pasek, błagalnie marudząc ''nie tak szybko, nie dojeżdżaj do końca!''. Dziękujemy za kolejny rozdział, a ja szczególnie! Kiedy odkryłam, że na forum RB są fanfiction, przeczytałam wszystko, a najbardziej przywiązałam się do Haiku, stąd tak bardzo krzyczę o Haiku.
Ja przyznam, że byłam bardzo zdziwiona, kiedy Ru zrezygnował z tej swojej postawy i tak bardzo się wycwanił XD Śmiałam się tak bardzo, kiedy zaczął mu pokazywać, że to on jest tu wyższy (najbardziej tu, kiedy Aki skojarzył z wysokością XDDDD), a on nie ma nic do gadania. W ogóle scena z założeniem mu wianka była taak kochana~ On potem cały czas miał ten wianek, nie? Oby~
Ciekawe, kiedy takie scenki się skończą... eheh...he... D: proszę nie D:
W ogóle gadka o Akim samuraju też mnie dobiła, ''jestem samurajem!'' XD To teraz go samuraju broń, o!
Będę czekać na następne rozdziały, powodzenia w pisaniu życzę~!
Miłego dnia~
Nie komentujecie, a potem zastanawiam się, co zrobiłam/napisałam nie tak, że też wszyscy się ode mnie poodwracali :c
UsuńSłodkie scenki skończą się niebawem (niestety)... /Enji
Właśnie ostatnio mialam ochotę aby coś takiego przeczytać. Bardzo dziękuje, że napisałaś dalszą część i to dwie. Nie obyło się bez śmiechu i moich "ochów i achów". Strasznie spodobała mi się akcja z samurajem i gejszą XD Widać, że Takanori jest o wiele swobodniejszy chyba tak to mogę ująć. Normalnie ciekawość mnie zrzera jak Taka odpowie na ostanie pytanie. Życzę weny i czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że opowiadanie póki co śmieszy. c;
UsuńTakanori w gruncie rzeczy nie jest taki zamknięty w sobie!
Arigatou~ /Enji
Piszę tu, bo mam mały internet w komórce. Rozdziały są genialne, czekam na więcej waszych np. S. Boy, zaliczenie i oczywiście to!
OdpowiedzUsuńCiekawe co Ruki odpowie... "Bo lubię" lub " A dlaczego by nie?" ja bym tak odpowiedziała... Ale to za proste. Czyli co... Rei by pocałować dziewczynę potrzebuje sake? XD to dobrze dla Taki! :3
//Yūko-3
Do Suckboya trochę pozapominałam pomysłów. Będę musiała kiedyś usiąść i zrobić burzę mózgów, bo z tego co pamiętam, moja planowana fabuła była podobna do Borderline i to mi nie pasuje. Nie będę popełniać autoplagiatu c;
UsuńNie, nie. Tu chodziło o całowanie chłopców! ; u; /Enji
To opowiadanie jest genialne. I to w sumie najważniejsza moja kwestia, jakby to tu krótko ująć. Co prawda nie lubię i mam dosyć reituki - tu mi to wcale nie przeszkadza i nawet nie odczuwam tego aż tak, że to o nich. Genialnie wykreowałaś cały świat, sprawiłaś, że jest klimatycznie. I jest bardzo oryginalnie. Absolutnie nieszablonowe i fascynujące opowiadanie, za co dziękuję. I bardzo lubię twój styl pisania, jest bogaty i... naprawdę dobry. Mimo drobnych błędów, jakie się pojawiły, ale nie są jakieś znaczące, naprawdę jestem pod wrażeniem - są jeszcze dobre autorki. Cieszę się, że doczekałam się kontynuacji tego opowiadania, bo zdecydowanie wyróżniało się wśród innych :3
OdpowiedzUsuńA, i chciałam jeszcze napisać, że przemyślenia bohaterów są tak naturalne, zwracasz uwagę na różne szczegóły, o czym myślą, jak co odbierają... naprawdę, aż nie wiem, co powiedzieć. Super <3
Życzę dużo weny na kolejną część!
Tym bardziej, że nie jesteś fanką reituki, jest to dla mnie spory komplement, dziękuję bardzo.
UsuńTrochę wybiłam się z rytmu po trzech latach, dlatego będę musiała wrócić do kilku moich książek, które mnie odpowiednio nastroją do pisania.
Błędy wynikają z trzech rzeczy: wymieszałam tekst napisany dwa lata temu z fragmentem dopisanym naprędce kilka dni temu; pisałam troszkę w pośpiechu, bo termin gonił, a mam urwanie głowy na studiach; nie mam bety!
Dlatego jeśli widzisz jakiś błąd, to możesz mi podsunąć. Będę bardzo wdzięczna!
Co do psychologii postaci - to chyba o to właśnie chodzi, przynajmniej ja cenię sobie ogromnie autentyzm i potrafię szukać godzinami jednej informacji, aby ją tylko potwierdzić. Taki tam bzik. Lubię bogate profile psychologiczne. ; m ;
Dzięki, do "Haiku" zawsze się przyda!
Nie wiem, czy mi odpiszesz, ale warto spróbować, bo mam małe pytanko: Skoro nie jesteś fanką reituki, to zastanawia mnie, jak tutaj trafiłaś? c;
A, odpiszę ^^ Trafiłam w sumie sama nie pamiętam jak, ale być może ktoś mi polecił, że na tej stronie są dobre autorki - a w takim razie mogą pisać nawet reituki, jeśli rzeczywiście jest na wyższym poziomie niż przeciętne jaoji z tą parą - a tu jest. No i samo opowiadanie mnie zaciekawiło, a postaci po prostu tu pasują - w sensie, fajnie sobie wyobrazić Rukiego panicza i Reitę na przykład pracującego w polu w przybrudzonym podkoszulku xD Sam pomysł jest genialny, a te wszystkie terminy z japońskiego... widać, znasz się na rzeczy :3
UsuńZaraz zaraz... 3 latach? Bo 1 rozdział jest sprzed roku...
A co do błędów niestety, ale nie bardzo bym chciała teraz ich szukać w tak długim tekście >,< w każdym razie były drobne.
pozdrawiam~
Skądś Cię kojarzę, ale nie mam pojęcia skąd... Albo ktoś jeszcze pisze "jaoji", hm.
UsuńTak jakoś mnie natchnęło po przeczytaniu "Wyznań gejszy", dawno temu. Swego czasu bałam się, czy to opowiadanie nie stanie się kalką powieści Goldena, ale chyba się rozminęliśmy trochę, póki co.
Tak, Japonia to moja pasja - chyba jak większości z nas (^^) - czytałam wiele książek historycznych na ten temat (miałam rozszerzoną historię i mieliśmy lekturę semestralną jako formę zaliczenia, ja naturalnie czytałam o Cesarstwie Japońskim), chciałam nawet iść na filologię, ale mi przeszło... No i na ustnej maturze prezentowałam mitologię japońską. Także to opowiadanie to taki zboczony sposób, w którym mogę się historycznie wyżyć xD"
3 lata... Jak nie więcej. Pierwszy rozdział pojawił się na stronie forum polskiego fandomu the GazettE (Rotting Beauty), chyba kiedy byłam w 1 klasie liceum. To opowiadanie w ogóle jest mocno rozciągnięte w czasie, długa historia. W każdym razie, fick dojrzewa wraz ze mną :3
Się rozpisałam, przepraszam, ale tak to już ze mną jest przez internet...
Również pozdrawiam~
Witam,
OdpowiedzUsuńopowiadanie bardzo mi się podoba, to połączenie dwóch światów, wspaniale wyszło, arystokracja i plebs... Takanori ma nie zaciekawie w domu...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Dziękuję bardzo. Właśnie znalazłam chyba źródło nowej inspiracji, więc mam nadzieję, że będzie mi służyło i napiszę coś równie trzymającego poziom :3 /Enji
UsuńChyba nie zgwalca Ru, ne? O.o
OdpowiedzUsuńMoje ukochane Haiku<3
Myslalam, ze Ru to taki spokojny chlopak. A tu prosze-cicha woda brzegi rwie ;)
Piekne
Chyba moge juz tylko napisac, ze czekam na ciag dalszy
Ojej, a po czym to wnioskujesz? ;x
UsuńTak jest w każdym przypadku! Toż to szlachcic z krwi i kości~ /Enji
...czy moze poprostu sie zaczna seksy?
Usuń...nie kce jeszcze
Spokojnie, na chwilę obecną mogę powiedzieć, że nie będzie scen łóżkowych póki co ^^ / Enji
Usuń