Skoro i tak mamy święta, każdy odpoczywa, to chociaż wrzucę kolejną część Blondynki. Jestem tak objedzona, że z trudem jest mi napisać coś sensownego. Do tego ta lawina śnieżna! ;A; Mam nadzieję, że Wy również macie przyjemne święta~ Dla wszystkich tych, którzy nie czytali jeszcze tego wędrującego sobie swobodnie po internecie ficka, zapraszam serdecznie! Tym bardziej, że to opowiadanie, które darzę największym sentymentem. Dobra, kończę ten przymusowy wstęp. Idę dalej pić herbatę i przeglądać twittera. Wesołych ~(˘▾˘~) (~˘▾˘)~ !
II
MÓW DO MNIE „MAMO”
Dobrze. Podsumujmy. Stoję i patrzę
na… ludzie chyba nazywają to politycznie „wsią”, ale włosów nie dam ściąć, bo
nigdy nie widziałem tego z bliska. Teraz już wiem dlaczego.
– Ekhm… Rei. Mogę cię prosić na słówko? –
zatrzepotałem rzęsami, opierając się o zaparkowany – bynajmniej w mieście
– nieprzepisowo samochód. Akira wyraźnie się spiął, wiedząc dobrze czego
dotyczyć będzie skrócona, męska rozmowa.
– Tak? – zbliżył się do mnie, nie próbując
ukryć uśmiechu satysfakcji. Nie ulegało dyskusji, że wszystko to było
zamierzone od co najmniej dawna i Rei nie poczuje się, aby mnie za to
przepraszać. A wręcz będzie oczekiwał podziękowań.
– Jaka szkoda, że nie powiedziałeś mi, że
jedziemy na obóz przetrwania. Wziąłbym ze sobą moje dwudziestodziurowe glany –
sarknąłem pogardliwie, powstrzymując atak paniki.
– Nie będą ci potrzebne. Znajdą się jakieś
gumofilce dla ciebie – uśmiechnął się jeszcze szerzej. Teraz już nie było
wątpliwości, że to uknuł, ale i że takie pastwienie się sprawia mu niemałą
przyjemność. Wiochmen, tylko tyle cisnęło mi się na usta.
– To są jakieś żarty. Zabieraj mnie stąd.
Jedziemy – odwróciłem się w stronę samochodu z zamiarem wejścia do niego, ale
powstrzymało mnie znajome, dwukrotne piknięcie i zasuwająca się automatycznie
blokada w drzwiczkach. Spojrzałem przez ramię na Akirę. Stał z wycelowaną w
przód czujką, włączającą program antywłamaniowy. Gnój zamknął swój wóz.
– Powiedziałem już! Nie mam zamiaru tutaj
zostać – zirytowałem się, przytupując nogą stanowczo w nieelegancki sposób, aż
przestraszony turbulencjami w torebce Koron zawarczał.
– Jakbyś jeszcze nie zauważył, nie pytałem się
ciebie o zgodę.
– Otwieraj wóz świnio!
– Piszczysz jak wywieziona w pole dziewczyna.
– Skąd wiesz, jak piszczy wywieziona w pole
dziewczyna?!
– Zaraz się dowiesz, co z takimi robię, jeśli
się nie uspokoisz, panikaro – zagroził mi. To mnie nie uciszyło. Wiedziałem, że
Akira wszystko załatwiał siłą, jeżeli nie było po jego myśli. Najwyżej zacznę
krzyczeć: „Pani Suzuki! A Akira mnie bije!”.
– To jakiś wasz wiochmeński zwyczaj, tak? A
może wy po prostu uprawicie seks w zbożu, bo wierzycie że kosmiczna energia
księżyca spływa na kobietę i sprawia, że jest płodna?
Już nie bawiłem Rei’a, ale
denerwowałem. Widziałem to, ale nie umiałem kazać sobie przestać. A wiadomo, że
jedyną osobą, jaka może rozkazywać Rukiemu jest sam Ruki.
– Możesz obrażać mnie, ale nie moją rodzinę –
warknął gniewnie, jak pies szykujący się do ataku. – Jeśli tylko przez całą
wizytę powiesz chociaż raz coś niemiłego mojej mamie, to obiecuję, że zapoznam
twoją twarz bliżej z wiejskimi sposobami kosmetycznymi z zastosowaniem domowego
nawozu. Jeszcze mi podziękujesz za zabranie cię z stolicy!
– Śnisz – zmrużyłem oczy równie złowieszczo.
Chyba trochę mnie poniosło, bo kopnąłem buntowniczo w oponę samochodu,
prezentując dość nieefektownie potęgę mojej złości, uruchamiając przy
okazji alarm. Akira patrzył na mnie z politowaniem.
– Jeszcze raz uderzysz moje cudeńko, to
zdzielę cię dwa razy mocniej – nachylił się nade mną, wyłączając wycie i przy
okazji grożąc rękoczynem.
– Świetnie. Zapasy w błocie. Zawsze o tym
marzyłem.
Pewnie nasza sprzeczka trwałaby
dłużej i znalazłaby swój finał w bójce na masce samochodu, gdyby nie ciche
dreptanie zbliżające się w naszą stronę.
– A ja się zastanawiałam, co to za hałasy.
Aki-chan! Już jesteś? Szybciutko się uwinąłeś. A zawsze ci mówiłam, żebyś nie
jeździł tak szybko, bo to niebezpieczne – usłyszałem odrobinę zasuszony
starością głos należący do kobieciny średniej wzrostem i wiekiem. No, może
wiekiem niekoniecznie. Teraz zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy się nie
widzieliśmy: ja i pani Suzuki. Karygodne, mając za sobą taki staż w znajomości
z Reitą.
– Spokojnie mamo. Z tą panną to strach jechać
za szybko. Pewnie jeszcze ma chorobę lokomocyjną – nagle Akira przybrał
potulny, prawie słodki (!) ton głosu. Podszedł do niższej o pół głowy kobiety i
uścisnął czule, bujając nią lekko na boki.
– Jesteś już taki dorosły synku, a ja nadal
mam wrażenie, że rośniesz z każdą kolejną wizytą – powiedziała troskliwie,
zdecydowanie matczynym tonem.
– Pocieszające.
Pocieszające!
Jak dla kogo! Też chciałbym od kogoś słyszeć, że „rosnę z każdą kolejną
wizytą”.
– Mamo, chciałbym ci kogoś przedstawić –
powiedział w końcu, wypuszczając panią Suzuki z objęć – bo chyba tak należało
ją tytułować. Teraz ciepły, jowialny wzrok kobiety spoczął na mnie, wzbudzając
we mnie zmieszanie, uświadamiając, że wprosiłem się z wizytą bez zapowiedzi.
No, ale wbrew sobie!
Kobieta była wyższa ode mnie o kilka
drobnych centymetrów, a więc chyba się nie polubimy. W dodatku sprawiała, że
czułem się ponownie o piętnaście lat młodszy. Pewnie odzywał się brak kontaktu
z biologiczną matką.
– Och, Aki-chan! A ja się zastanawiałam,
dlaczego masz te trzydzieści lat i nadal nie masz dziewczyny – odparła pół
żartem, pół serio – taką miałem nadzieję. Tym tekstem zabiła resztki mojej
męskości, jakie się jeszcze ostały po wywiezieniu jak pipka w pole i zmierzeniu
wzrostem z wyższą mamą przyjaciela. – To pewnie brak ojca.
– Mamo! Spokojnie! To tylko mój przyjaciel!
– Twój ojciec też mówił, że pani Nakamura to
tylko przyjaciółka – westchnęła z boleścią. Teraz już wiedziałem, że mówiła
całkiem poważnie. Wzięła mnie za…! No dobra, Akirę też, ale mnie bardziej!
– Nie jestem jak on – uciął krótko, ale
stanowczo. Odchrząknął i znów przybrał aksamitny ton. – Spokojnie. Jest nas
pięciu, przecież wiesz.
– Pięciu? Święty Buddo! No jasne! To po co ci
dziewczyna… – złapała się za głowę.
Nie żebym coś sugerował, ale… chyba
już wiem, po kim Akira jest takim zboczeńcem.
– Ech, mamooo…! To jest Ruki. Opowiadałem ci o
nim. My nie jesteśmy razem…
Kobieta uspokoiła się odrobinę,
dając szansę swojemu synowi. Chyba to moment, aby włączyć się do gry.
– Matsumoto Takanori. Miło panią poznać –
ukłoniłem się dość niezdarnie i nerwowo, wypełniając wszystkie kwestie
formalności. Kto nie byłby spięty na moim miejscu, mając dwa jądra i będąc wziętym
za geja? Chyba nawet sam homoseksualista poczułby się stremowany.
– Przepraszam cię Takanori-kun – odkłoniła
się. – Po prostu nadal narzekam na brak wnuków.
– Nie szkodzi Suzuki-san. W naszym zawodzie
przyuczają nas na szkoleniach, jak reagować na takie zachowania – zażartowałem.
– Poza tym jest pani za młoda na wnuki.
Nie wierzyłem we własne
wazeliniarstwo.
– Proszę, mów mi „mamo”, jeśli to cię nie
krępuje. Czuj się jak u siebie – uśmiechnęła się życzliwie, bo chyba nic innego
jej nie pozostało, ale i tak jej słowa skasowały mnie po raz drugi. Co ze mną
jest nie tak? – Hm, coś strasznie małomówny jest twój przyjaciel. Ale pamiętam,
Uruha był taki sam, jak przyjechałeś z nim do nas po raz pierwszy.
– Uwierz mi mamo, że Ruki do małomównych na
pewno nie należy – uśmiechnął się i spojrzał na mnie porozumiewawczo, chcąc
najwidoczniej, abym z nim współpracował i pomógł odbudować jego
hetero-wizerunek. Westchnąłem. Musiałem na to przystać, bo jeśli on uchodził za
geja to ja też. Transakcja wiązana.
– Inteligentniejsi ludzie mniej mówią, Rei –
uśmiechnąłem się złośliwie.
– Ach, Aki-chan – aż dziw bierze, że go to nie
denerwowało! – Akurat jest tutaj ktoś, kto bardzo ucieszy się na twój przyjazd.
Nie wiem czy pamiętasz jeszcze małą Satsu? Wróciła już ze studiów w Tokio i
teraz pomaga ojcu w pracy.
Zastanawiałem się, czy mówiła „mała
Satsu” ze względu na wzrost, czy wiek?
Oczy Reity zaświeciły się na dźwięk imienia przyjaciółki
sprzed lat, a wargi drgnęły. Nie podobała mi się ta informacja, a reakcja
przyjaciel jeszcze mniej. On będzie obskakiwał swoich dawnych znajomych i
wzdychał nad „starymi, dobrymi czasami”, a ja będę jak piąte koło u wozu
wysłuchiwał, jak biorą mnie za geja. Dobrze, że Koron jest ze mną. Nie będę
cierpiał w samotności.
– Satsu? Kasai Satsu? Pamiętam ją. Wróciła
już? Rany, to świetnie. W takim razie przywitamy się, co nie Ruki?
O, cudownie. Zaraz jego mama
pomyśli, że próbuje wplątać mnie w jakiś trójkąt miłosny.
– Aki! Próbujesz wplątać Takanori’ego w jakiś
trójkącik?
Chyba oszczędzę sobie dalszych
opisów. Przejdźmy już do tej części opowiadania, gdzie szczęśliwie załapałem
się na dobry autostop, dotarłem do hotelu na Sikoku i popijam drinki
kokosowo-bananowe. Tak, wiem. Nie ma takiej części opowiadania, ale mnie trochę
fantazja poniosła.
Tak więc byłem już oficjalnie…
田園の中に閉じ込め
UWIĘZIONY NA WSI~
*
„Aki-chan, pokaż Takanoriemu-kun,
gdzie będzie spał. Niech weźmie pokój twojej siostry. Wyprowadziła się do
stolicy, szukając pracy, więc stoi pusty”. Po tych słowach zostałem ugoszczony
w facjatce na poddaszu, która może nie byłaby taka zła, gdyby nie była:
a)
różowa
b)
poobwieszana
plakatami z gwizdami k-popu
c)
złączona
łazienką z pokojem Rei’a
Super. Będę
musiał spuszczać po nim klapę od sedesu i sprzątać kłaki spod prysznica. No
trudno. Ważne, że wtyczka od modemu z internetem znajdowała się w MOIM pokoju.
Chociaż
rzeczy osobiste starszej siostry Akiry zdawały się stać w niezmienionej od lat
kombinacji, to widać było, że przed naszą wizytą pomieszczenie zostało
dokładnie wysprzątane. To mi się spodobało.
– Ruki, chcesz zobaczyć okolicę? Pokazałbym ci
co, gdzie i jak – wpadł do mojej małej, tymczasowej rezydencji jak huragan z
łobuzerskim uśmieszkiem. Zapomniał zapukać, jakby za bardzo się przejął faktem,
że „jest u siebie”. Widać było wyraźnie, że wizyta w rodzinnym domu działała na
Akirę pozytywnie. Czuł się i wyglądał jakby młodziej. Szkoda, że mi nie
udzielała się jego aura szczęścia. Miałem wrażenie, że coś wisi w powietrzu
niedobrego i nie był to zapach z sąsiedniej obory. Dla mojej urody bez
wątpienia i poczucia męskości.
– Widzę, że u was na wsi nie rozrysowują mapek
dla turystów. O, zapomniałem. Wy nie macie turystów. Pewnie nawet GPS nie wie o
waszym istnieniu…
– A ty dalej swoje, co? – westchnął, ale
wyraźnie nie miał ochoty się denerwować. Wzruszyłem ramionami. Trochę jednak
byłem ciekawy tych wszystkich dziwnych budynków na zewnątrz, więc pewnie
dlatego się zgodziłem na małą wycieczkę.
– Okej, chodźmy.
I tym oto sposobem zostałem
wywleczony ze swojego schronu.
Widok z tyłu domu nie był opłakany. Panorama pól ryżowych
i pszenicznych dała się polubić. W tle niewielkie wzgórza i słupy wysokiego
napięcia. Dookoła inne domostwa i mniejsze lub większe, przyboczne
gospodarstwa. Wszędzie było maksymalnie zielono. Zwierząt innych niż koty nie
było widać, za to było słychać i – niestety – czuć. Rei wytłumaczył, który z
sąsiadów prowadzi jaką działalność i jaki hoduje chów, stąd wiedziałem kogo
unikać, a kogo nie. Rodzina Suzuki nie miała zwierząt, ani przydziału pola,
za to należała do nich pokaźnych
rozmiarów szklarnia. Odrobinę odetchnąłem, bo nie czekała mnie tutaj żadna
robota do odwalenia tak, jak myślałem wcześniej. Faktycznie przyjechaliśmy
odpocząć na łonie natury.
– A ta szopa – powiedział, pchnąwszy duże,
drewniane wrota do zapuszczonej przybudowy. Była sporych rozmiarów i miała
pięterko, na które wchodziło się po drabinie. Stamtąd rozciągał się z okna
ładny widok na całą wieś. – Ta szopa należy właściwie do pana Yamamura, ale nie
używa jej od kiedy sprzedał swoje konie – wytłumaczył.
Rzeczywiście, pomieszczenie
wyglądało na zaniedbane i od dawna nie użytkowane. W dodatku na parterze
znajdowały się jeszcze dwa boksy na konie i mnóstwo akcesoriów jeździeckich jak
wędzidła, siodła, popręgi oraz kantary. Chyba kątem oka widziałem nawet bat,
ale wolałem tego nie pokazywać Akirze, bo bałem się jego zboczonej reakcji na
owy sprzęt. Na piętrze zaś nadal składował się duży, acz stary zapas siana.
– Fajne miejsce do grania na gitarze – dodał,
przysiadając na ramie okna, jakby nie bał się upadku z wysokości.
Do grania na gitarze, a nie do czegoś…
innego?
– pomyślałem ironicznie. Po drabinie nie wchodziło się tak źle, jak sądziłem,
ale bardziej obawiałem się zejścia na dół w moim wykonaniu.
– Ha, ha! Spójrz Ruki, bryczesy! – Akira znów
się ożywił, podnosząc dżokejskie spodnie w kratę. – Kup sobie takie.
– Widzę, że lubisz patrzeć na moje pośladki w
obcisłych gaciach – zakpiłem.
– Uwierz mi, że czasem nosisz rurki niewiele
luźniejsze od tego.
– A więc patrzysz na mój tyłek, hm… Może twoja
mama słusznie się martwi?
– Nie wiem, kto tutaj fotografuje czyj tyłek i
wrzuca potem zdjęcia na twitter’a.
– Wtedy po prostu podobały mi się twoje
spodnie z denimu!
– Jasne. Słyszałeś przecież Abigaile. „Byłbyś
takim słodkim uke”, więc się nie wysilaj – mruknął podejrzanie brzmiącym
głosem, gładząc mnie przelotnie po włosach. Zdrętwiałem pod wpływem tej
prawie-pieszczoty. Akira nigdy nie dotykał mnie po włosach, jeśli nie chwalił –
lub nie krytykował – nowej fryzury…
Nie miałem więcej czasu, aby
rozmyślać nad orientacją Reity, gdyż drzwi od stodoły zaskrzypiały poruszone
delikatnie. Do środka weszła wyglądająca na niską – bynajmniej z góry –
dziewczyna, na pewno młodsza od nas dwóch. Na reszcie ktoś normalnych rozmiarów?
– Akira-san? Jesteś tutaj? Twoja mama
powiedziała, że cię tu zastanę… – rozbrzmiał jej głos. Odrobinę za słodki jak
dla mnie, ale Reicie to wystarczyło, aby zrobić wniebowziętą minę.
– Satsu-chan! – odkrzyknął zbyt
entuzjastycznie. Odniosłem wrażenie, że z tej radości nie tylko dostanie
erekcji, ale zeskoczy z piętra na dół. Przy okazji miażdżąc „małą Satsu”. Nie
żebym był wredny, ale mnie by to nawet pasowało.
Zszedł szybko po drabinie w
wyuczonym tempie wiejskiego chłopca. No i już miażdżył Satsu, tak jak
przewidziałem. Tylko w nieco inny sposób… gniotąc w ramionach. Ech, chyba
wypadałoby również zejść i uratować dziewczynę przed złamaniem otwartym kilku
żeber. Byłem pewny, że Akira nie zna się na reanimacji – nawet tej usta-usta –
pomimo, że tak namiętnie ogląda TV.
– Wystarczy! Akira-san! – zachichotała
boleśnie dla moich uszu. O dziwo, głupek posłuchał i puścił swoją ofiarę. –
Och, widzę że nie przyjechałeś sam.
Zrobiła odrobinę maślane oczy, co
kazało mi się mieć na baczności, choćby dla zasady.
– Ruki-san? Tak?
Po czym to poznała? Po wzroście czy
szczęce? Pewnie jedynym i drugim.
– Hai, hai. Hajimemashite – kiwnąłem
głową, nawet się nie kłaniając. Jakby się zapytała dlaczego, to powiem, że
chyba rozbolał mnie kręgosłup od schodzenia po drabinie. W internecie chodziła
niegdyś głośna plotka o mojej rzekomej operacji w tym obszarze, więc jeśli jest
fanką, to o tym słyszała.
– Hajimemashite. Jak to się stało, że
nie mam jeszcze twojego autografu? – próbowała jakoś rozwinąć rozmowę. Szkoda,
że szła w złym kierunku. Rozmowa o pracy na urlopie? Darujmy sobie.
– Chyba o niego nie poprosiłaś – zauważyłem
błyskotliwie.
– A mogę poprosić? – rozpogodziła się.
– Pewnie możesz, ale problem leży w tym, czy
się zgodzę – wzruszyłem ramionami. Ciepło w oczach Satsu w przerażającym tempie
zgasło. Nagle zobaczyłem, że tak naprawdę nie mam do czynienia z głupiutką
dziewczynką, ale rosłą, wiedzącą czego chce kobietą.
– Ach tak. Zapomniałam. Syndrom gwiazdora –
powiedziała trochę przyjemniej niż wrogo. – Dobrze, że ty taki nie jesteś –
zwróciła się znów z tym swoim uroczym spojrzeniem do Akiry.
Poczułem, że przeszkadzam. Uczono
mnie, co w takich momentach się robi, więc skorzystałem z tej wiedzy.
– Idę naładować laptopa – poinformowałem
półgębkiem, ale coś czułem, że w tej chwili nie miało znaczenia, jaką wymówką
ich uraczę. Nawet gdybym powiedział: „idę ciepać gnój ze stodoły naprzeciwko”,
to nie zwróciliby wcale na mnie uwagi, gołąbeczki. Zaraz… No tak, kogo na wsi
ruszy zdanie „idę ciepać gnój”? Moje zapominalstwo kiedyś mnie zgubi.
Zostawiając ich samym sobie, doszły
do mnie strzępki rozmowy: „Skąd wiesz jaki jestem… Satsu?”, „Hm, to może
pokażesz mi jaki jesteś?”, nakazujące mi przyspieszyć ewakuację.
Tak więc wyszedłem z szopy, nie wiedząc co ze sobą
fizycznie zrobić. Psychicznie było to obojętne, zawsze byłem marzycielem i
myślami rzadko zdarzało mi się być tam, gdzie aktualnie stałem.
Nogi poniosły mnie bezszelestnie do
„mojego” pokoju, aby położyć się i spróbować przespać – być może po przebudzeniu
okaże się, że to tylko zły sen po dużej dawce alkoholu.
*
Niestety, po kilku godzinach popołudniowej drzemki
dowiedziałem się, że nadal leżę w pokoju siostry Akiry i nic się nie zmieniło,
poza porą dnia. Słońce chyliło się już ku horyzontowi, jakby zlewając na moją
życiową tragedię i powoli sprawiało, że za oknem się ściemniało.
To była chyba dobra okazja, żeby
wymknąć się po cichu z komórką i poszukać na tym pustkowiu zasięgu, który jakby
robił mi na złość. Z resztą, jak wszystko w tym miejscu. Usiadłem na łóżku
zaścielonym bawełnianą kołdrą bez wzorów i przeciągnąłem się sennie. Po spaniu
w dzień zawsze czułem się jak skacowany. Jak to dobrze, że ktoś pomyślał, aby
przynieść mi coś do picia i talerz z jedzeniem do pokoju…
Zaraz, zaraz. Tego tutaj nie było przed
zaśnięciem
– wytoczyłem błyskotliwą uwagę i zbliżyłem się do posiłku zostawionego na
biurku niemal na palcach. Porcja zawierała miskę miso shiru i nikujaga.
Do tego uraczono mnie kubkiem herbaty. Po zapachu stwierdziłem, że zwykłej,
czarnej, sypanej. Przy tacy stała bonusowo karteczka zagięta w trójkąt z
wiadomością: Miłego odpoczynku i smacznego.
Wiedziałem, że to nie prezent Akiry – ten to nigdy nie
przejmował się funkcjami życiowymi drugiej osoby. Jako że on żywił się
fotosyntezą, myślał najprawdopodobniej że tak ma cały gatunek. A więc była to
inicjatywa pani Suzuki. Poczułem się jeszcze młodszy niż wcześniej. Mimo, że
było to dziwnie śmieszne, że obca kobieta przynosi rosłemu mężczyźnie obiad do
pokoju, kiedy ten śpi, ja poczułem łaskoczące ciepło w brzuchu. Moja mama nigdy
nie przejmowała się tym, co będę jadł… Dobra, Ruki, nie rozczulaj się w takim
momencie – tuż przed obmyśleniem planu ucieczki.
Pochłonąłem obiad w tempie wprost
proporcjonalnym dla głodnego od rana mężczyzny w granicach wiekowych 25+.
Wziąłem ze sobą pustą tacę i zszedłem po schodach, słysząc jeszcze krzątaninę w
kuchni. Zastałem panią Suzuki, stojącą przy zlewie z naczyniami i operującą
żwawo rękami nad teflonową patelnią.
– O, Takanori-kun, obudziłeś się już –
uraczyła mnie od progu ciepłym uśmiechem. Poznała mnie po krokach? Jakie to
było śmieszne… Co prawda też potrafiłem rozpoznać członków rodziny po chodzie,
ale ja byłem dla niej obcym człowiekiem, którego rano zobaczyła po raz pierwszy
w życiu.
– Dziękuję za smaczny obiad – wydukałem tak,
jak mnie nauczono w domu i oddałem tacę z brudnymi naczyniami. Nie żeby mi nie
smakowało.
– W zasadzie to kolację – poprawiła mnie. –
Spałeś tak twardym snem, że nie chciałam cię budzić na obiad, ale wieczorem zaczęłam
się martwić. Od rana nic nie jadłeś, więc zaniosłam ci do pokoju. Mam nadzieję,
że się nie gniewasz?
– Nie, jasne że nie – podrapałem się z
zakłopotaniem po głowie. Wyraźnie brakowało tej kobiecie obecności dzieci.
– Widziałeś gdzieś Akirę? Od przyjazdu go nie
zastałam. Nie pokazał się w domu i zaczynam się trochę martwić. Niby to jest
dorosły mężczyzna, ale miewa głupie pomysły jak w dzieciństwie. A wiem, że
Satsu go szukała… – poklepała się palcem po wardze, zupełnie jak to robił
Reita. Faktycznie widać było między nimi rodzinne podobieństwo.
Przypomniałem sobie dziewczynę ze
stajni i odrobinę się zmieszałem. Zapewne dalej gołąbkowali albo – znając Akirę – już kotłowali w sianie. Nie
chciałem martwić pani Suzuki, ale coś czułem, że może doczekać się tych wnuków
znacznie szybciej niż się spodziewała. Cholera, czemu akurat teraz? Jeszcze
pomyśli, że to ja będę ich mamusią.
– Pójdę go poszukać – oznajmiłem, zakładając
skórzaną kurtkę. Wieczorem temperatura znacznie spadła.
Usłyszałem
ciche piknięcie z kiszeni spodni, oznaczające że bateria w moim telefonie się z
wolna wyczerpuje. Wiedziałem, że muszę się pospieszyć, jeśli chcę zdążyć
jeszcze zatelefonować i poprosić o ratunek.
– A. I jak tam Koron? Nie sprawia kłopotów w
przeciwieństwie do Akiry? – zatrzymałem się w przejściu, póki pamiętałem.
Kobieta uśmiechnęła się na mój suchy dowcip.
– Koron? Ach, więc tak się wabi, a ja cały
czas na niego wołałam Chibichan (coś co znaczyć może Maleństwo). Raczej dobrze
się ma. Spokojnie, pilnuję go. Chociaż jak na takiego małego pieska je
strasznie dużo – nie wiedziałem czy mi się pochwaliła, czy pożaliła. Wolałem
nie mówić jej czym normalnie na co dzień żywi się Koron, aby mi nie wystawiła
rachunku za jego karmienie. Miałem tylko nadzieję, że wiejskie jedzenie mu nie
zaszkodzi. Sądząc po tym, co wyprawiał na podwórku, mogło to być bardzo
prawdopodobne. Psiak rozpędzał się i skakał na latające ćmy, nieważne, że
większość z nich była prawie tak wielka, jak on. Gdybym miał czas, zatrzymałbym
się i powiedział mu, żeby tak nie robił, bo złamie sobie łapkę, a weterynarz
jest zapewne dwadzieścia kilometrów stąd. Chociaż na wsi? Kto go tam wie. Tutaj
pewnie mają jeszcze szamana.
Przystanąłem na podwórzu za domem,
obok szklarni państwa Suzuki i szukałem głównego punktu orientacyjnego wsi, aby
się na niego wspiąć i złapać chociaż dolne grancie „zasięgu”. Pomyślałby kto,
że apple to taka zjadliwa marka, a ich iPhone’y nie potrafią pomóc ci wydostać
się z jakiejś pipidówy. Wyślę do nich zażalenie, aby dało im to do myślenia.
W oczy rzuciła mi się tylko
nieużywana stajnia pana Yamamury. Przypomniałem sobie, że znajdowało się w niej
pięterko, z którego mógłbym skorzystać. Nie namyślając się długo, ruszyłem w
obranym kierunku. Drzwi do szopy były delikatnie rozchylone, więc nie musiałem
się z nimi mocować. Zajrzałem do środka, ale mój wzrok ludzkich parametrów
zarejestrował tylko półmrok. Nie wiedziałem, czy stajnia miała zainstalowane
oświetlenie, ale wolałem nie szukać, bo jeszcze nacisnę wyłącznik od sztucznego
pastucha i mnie wściekły, wiejski tłum pogoni z widłami za spuszczenie stada w
świat. Oświetlania sobie drogi iPhonem też zaniechałem, gdyż ten i tak ledwo
zipał. Pozostało mi iście po omacku, licząc że nie wywalę się z uszczerbkiem na
zdrowiu.
Zagłębiałem się powoli w
pomieszczenie, ale przystanąłem słysząc gdzieś w kącie stłumiony jęk, a
następnie cudzy szept. Gdybym nie widział, kto tutaj może baraszkować, uznałbym
to za omamy… Ja jednak doskonale wiedziałem, czego jestem światkiem.
– Satsu… Nie bój się. Będę delikatny,
obiecuję…
– Nie o to chodzi… A-ach! Rei… nie tutaj…
wyżej… proszę, wyżej.
– Nie zasłaniaj się… chcę popatrzeć.
Mlaśnięcie ust o rozpaloną skórę i
kolejny, kobiecy jęk. W rogu za boksem dojrzałem sylwetki dwóch postaci. W
półcieniu ich ciała jaśniały swoją nagością.
– Prze-przecież ich nie widzisz…
– Widzę. Są śliczne… Mogę je poczuć?
Nie usłyszałem odpowiedzi, gdyż
wybiegłem z środka rozgoryczony i zniesmaczony. Biegłem czy uciekałem? A jeśli
to drugie, to przed czym?
Chyba przed…
裏切り
ZDRADĄ
Jej, jakie to było fajne :D ja chcę jeszcze :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to nie Prima Aprilis ヽ(〃v〃)ノ.
Usuńkontynuacja pojawi się wkrótce. Może na ten weekend. /Enji
To opowiadanie jest genialne, pierwsze jakie przeczytałam i już się zakochałam. Umm.. mam nadzieję, że będzie jakaś druga część czy coś? Jesteś świetna. Normalnie idę czytać dalej ^^
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć (*`▽´*)
UsuńTak, kontynuacja będzie. Nawiasem mówiąc, Blondynka ma 7 rozdziałów, przy czym 7 nie dokończony. /Enji
Omomomom. Na pewno będę czekać na nie z niecierpliwością.
UsuńOh mam nadzieję, że kolejny rozdział szybko dodasz. Bo bardzo fajnie się to wszystko czyta. Jestem ciekawa kontynuacji ^^
OdpowiedzUsuń100 komentarz napisany przez samą siebie, ayć. Nie lubię jednak nie odpisywać, tym bardziej, kiedy jest to ktoś nowy. ;3
UsuńRozdział pojawi się w ten weekend, chyba że zdecyduję się na Haiku na wachlarzu. c; /Enji
oO Nie wiem co napisać..... Takie zaskoczenie. :D
OdpowiedzUsuń